Jolanta Juran

 

Rozmaitości literackie i biblioteczne

 

Nieoczekiwaną sławę zyskała nowoczesna pizzeria na Świętokrzyskiej w Warszawie otwarta w dawnym lokalu "U Matysiaków". Szok - oczywiście, tylko u ludzi wychowanych w poszanowaniu książki - budzi wystrój wnętrza. Całą ścianę mianowicie pokrywa regał z książkami. Wstępny szok jest zresztą pozytywny: oto gastronomia brata się z literaturą, kultura kulinarna z kulturą słowa pisanego. Zbliżenie do regału przynosi niespodziankę: książki są przycięte do jednego formatu. Obcięto je o jedną czwartą, jedną trzecią itp.. Pizzeria trafiła na łamy prasy, zajęli się nią zwłaszcza autorzy felietonów. Jerzy Pilch w "Polityce" pisze: "Wiadomo w końcu, że tradycja niszczenia książek to jest długa i istotna dla ludzkości tradycja. Ewentualną nowością może być fakt, że o ile w dawnych dobrych czasach książki bywały na przykład palone na stosach, bo zawierały jakieś wrogie treści, o tyle księgozbiór w pizzerii na Świętokrzyskiej został zniszczony dla piękna. Przecież o nic innego tu nie idzie, jak o piękno, jak o to, by ściana pięknie wyglądała, o to, by tworzące tę ścianę tomy też pięknie i harmonijnie wyglądały. Przecież twórcom ich rąbania na ćwierci iść musiało tylko o to, by równo oberżnięty Szekspir schludnie wyglądał, by Fredro mu dorównywał, by cała rzesza innych autorów też tu pasowała".

Edgara Allana Poe (1809 - 1849), autora rozmiłowanego w fantastyce grozy, spotkała po śmierci przygoda na miarę jego własnych literackich pomysłów. Oto w stulecie śmierci pisarza, 19 stycznia 1949 roku, na cmentarzu kościoła Westminsteru w Baltimore o drugiej w nocy pojawił się mężczyzna w czarnej pelerynie i białym szalu i złożył na grobie pisarza trzy róże i butelkę francuskiego koniaku dobrej marki. W grobie tym Poe spoczywa wraz ze swą żoną i ciotką, więc wygląda, że każdy z nieboszczyków dostał po kwiatku. Ale dla kogo koniak? Może to aluzja do okresowego transu alkoholowego, w który pisarz popadł po śmierci żony Wirginii?

Gdyby te odwiedziny zdarzyły się raz, nie byłoby sensacji. Ale wizyty powtarzają się regularnie każdego roku w dniu urodzin pisarza, w styczniową noc. Ten rytuał trwa już 50 lat! Tradycyjnie wewnątrz kościoła przy okienku zbiera się grupa obserwacyjna, np. w 1999 r. byli to Dyrektor Muzeum Poego w Baltimore, dziennikarz lokalnej prasy i pięć osób ciekawych zdarzenia. Obserwatorzy zauważyli, że nieznajomy wrzucił do grobu jakiś list. Nikt nigdy nie przeszkadza tajemniczemu znajomemu. Może dlatego tradycja ta utrzymuje się tak długo? Nie wiadomo tylko, czy od 1949 r. grób pisarza odwiedza ciągle ta sama osoba czy komuś ten obowiązek przekazała w testamencie. Historię tę opisała Urszula Kozioł ("Rzeczpospolita" 2000 nr 36) na podstawie relacji włoskiej prasy.

"Gazeta Wyborcza" przypomniała piórem Anny Żebrowskiej dzieje podmoskiewskiego Pierediełkina - letniskowej miejscowości, w której władza radziecka zbudowała dla pisarzy domy pracy twórczej i kilkadziesiąt daczy. (GW 2000, Magazyn nr 6 z 10 lutego). W roku 1934 Stalin zgodziwszy się ze spostrzeżeniem Maksyma Gorkiego, że prawdziwa literatura rosyjska najczęściej powstawała w majątkach, poparł ideę zbudowania namiastki majątku dla ludzi pióra. Teren dawnej posiadłości rodu Samarinów podzielono na hektarowe działki i postawiono domy. Tam miały rodzić się wielkie dzieła, na miarę Turgieniewa i Tołstoja, opiewające nowy ustrój. Aby opiewanie szło jak najlepiej, pisarzom zapewniono komfort psychiczny i fizyczny. Jadło i napitek czekały w stołówce, przyroda działała jako stymulator natchnienia, brak troski o byt pozwalał skoncentrować myśli na tworzeniu. W kraju panowała kołchozowa bieda, kontrastując z ówczesnym luksusem życia mieszkańców Pieriediełkina. Władza kupowała najcenniejsze dla niej pióra - z wielotysięcznej rzeszy pisarzy na lokatorów willi wybierając nielicznych. W różnych okresach mieszkali tu różni autorzy, nieraz po okresach odstawki przyznawano dacze komuś przywróconemu do łask. Mieszkali tu m.in. autor słynnej "Młodej Gwardii" Aleksander Fadiejew (w swojej willi zastrzelił się w 1956 r.), Ilja Erenburg, Izaak Babel, Borys Pasternak, Borys Pilniak, Bułat Okudżawa, Andriej Wozniesienski, Walentin Katajew.

W domach pracy twórczej organizowano turnusy dla piszących dojeżdżających. Przez wiele lat obowiązywał tu surowy regulamin. Literaci mieli zakaz przywożenia zwierząt i dzieci itp., gdyż mogły one zakłócić ciszę i przeszkadzać jakiemuś natchnionemu koledze. Do anegdoty przeszły awantury związane z psem, który przeszkadzał Rybakowowi pisać "Dzieci Arbatu".

W 1990 r. 57 wolno stojących daczy i dwa domy pracy twórczej przejęła Fundacja Pomocy Literatom. Niektóre posesje sprzedano po cenach rynkowych. Wielki dom po Fadiejewie kupił tzw. nowy Ruski. Zginął w wyniku porachunków; teraz mieszkają tu bezdomni.

- Gdzie jest dyrektor tego burdelu? - z takim okrzykiem wpadł pewnego dnia do Informatorium WBP mężczyzna, znany nam wcześniej jako poszukiwacz informacji typu konkursowego. Stanęłam przed dylematem: jeśli powiem, że dyrekcja urzęduje w Olsztynie przy 1 Maja, tym samym przystanę na wulgarną nazwę naszej firmy. Jeśli zaprzeczę, że tu nie burdel, człowiek zacznie mi udowadniać, że właśnie jest i to totalny. Jeśli zwrócę mu uwagę, że wyraża się niewłaściwie, jeszcze bardziej go rozeźlę (miałam wrażenie, że tylko na to czeka, wszystko w nim kipiało). W takich wypadkach najlepiej zadać jakieś studzące pytanie np.: Proszę powiedzieć, o co chodzi?
- Gdzie jest dyrektor tego cyrku? - złagodził nazewnictwo Szalejący Czytelnik.
- Proszę powiedzieć, co się stało? - trwałam przy swoim, nie godząc się ani na burdel, ani na cyrk.
- Szukam dyrektora tego cyrku - krzyczał Szalejący Czytelnik.
- Mogę powiedzieć, gdzie urzęduje dyrektor biblioteki, ale nie wiem, czy to pana zadowoli.
- W takim razie ja zadzwonię do radia i powiem, jakie śpiące królewny tu pracują.
- Nie mogę panu przeszkodzić, ale proszę powiedzieć, o co chodzi?
- O co chodzi? Te królewny czytać nie umieją. O, wypełniłem rewers, a one mówią, że przeczytać nie umieją. Podsunął rewersy, na których były nieczytelne bazgroły i kontynuował: - Gdzie jest dyrektor tego cyrku? Bo dzwonię do radia!

Każdego dnia wśród kilkuset osób odwiedzających bibliotekę na Starym Mieście jest przynajmniej jedna osoba niezrównoważona, histeryczna i zachowująca się obraźliwie. Zgodnie ze statystyką i prawem wielkich liczb. Osoba, która doprowadza do tego, że nie ma wyjścia, trzeba jej powiedzieć: pani (pan) jest niegrzeczna. I wtedy Szalejący Czytelnik realizuje słodką zemstę: dzwoni do gazety lub radia. Że po chamsku potraktowano go w przybytku kultury, jakim powinna być biblioteka.

cofnij