W Galerii Stary Ratusz WBP odbył się wernisaż wystawy Alfonsa Kułakowskiego pt.: „Stamtąd i stąd”. Na wystawie artysta zaprezentował około 30 obrazów z ostatniego okresu swojej działalności, pejzaże okolic Zalewa, gdzie obecnie mieszka oraz prace wykonane na „Plenerach Grunwaldzkich”.
Jako artysta wygnania, niezakorzenienia, niewoli i tułactwa Alfons Kułakowski włada wieloma malarskimi językami. Słońca maluje jak francuski mistyk. Rozproszona mgiełka, często pojawiająca na jego płótnach, gasząca żywość barw, kiedyś rozpoznawana była u kapistów jako ślad ich wschodniej i północnej genealogii. Biegły w tworzeniu grubo nakładanych, mięsistych rysunków pędzlem, Kułakowski zdaje się niekiedy krewnym Matisse'a. Fuzja rosyjsko-francuskiej baśniowości ukrywa jego więzi z Chagallem. Abstrakcja rodzi się u niego z samej konstrukcji obrazów, powielającej realne formy rzeczy aż do ich odrealnienia, do porzucenia treści na rzecz samego kształtu. Bywa pejzażystą-postimpresjonistą, bywa ekspresjonistą śmiało i pewnie nakładającym farby na płótno. W ostatnim okresie Kułakowski, kiedy nad polskim polem zawiesza mięsisty, krwawy obłok, zdawać się może malarzem melancholii.
Czy któryś z języków, biegle stosowanych przez malarza, jest bardziej jego własny od innych? Czy jest coś, co można określić jako rdzenne dla artysty, skoro jego dzieło jest zapisem zmagań ze światem jako zaprzeczeniem tego, co swojskie, ciągłe i własne? Czy na tysiącach płócien daje się odczytać formuła niepowtarzalnego stylu a na jej podstawie moglibyśmy wysnuwać wnioski odnośnie duszy samego artysty? Niestety, nie jest to takie proste. Po wojnie i Zagładzie sztuka, podobnie jak filozofia, jak cała humanistyka, stawiać muszą swoje pytania ostrożnie. Drążyć po omacku tam, gdzie nieraz oddzielenie ciemności od światła jest prawie niemożliwe, a wobec pojęć takich jak „piękno”, „wzniosłość”, „dobro” czy nawet „człowiek” obowiązuje daleko idąca podejrzliwość. Jeśli sztuka - zwłaszcza tak, zdawałoby się, poczciwa, jak sztuka malowania pejzaży - ma jeszcze moc ocalania egzystencji i idei, na pewno dziać się to musi nie poza, nie ponad ale wobec tego, co odsłonił wiek
XX. Trudno to pojąć, ale Alfons Kułakowski, artysta - rycerz o czystym sercu, uzbrojony w pędzel, sztalugi, parasol, skupiony, niewinny i cierpiący a zarazem ufny i niezłomny - malując, stoi zawsze w samym środku niewyrażalności, w mroku pustki i zerwania.
Artystyczna droga Kułakowskiego idzie dwoma rytmami. Obok apokaliptycznych zerwań, „tornada” dyktującego ludzkie losy, trwa pokorna, skupiona praca nad umiejscowieniem, nad zakorzenieniem w obcości, nad drążeniem własnej egzystencji po ostatecznej, zdawałoby się katastrofie.
Kazimiera Szczuka, fragm. wstępu do katalogu jednej z wystaw autora
Alfons Kułakowski
urodził się w 1927 r. w Osiczynie koło Berdyczowa. Jako 2-letnie dziecko został wraz z całą rodziną wywieziony na Syberię, skąd udało mu się uciec w 1944 r. W latach 1945-1952 studiował malarstwo w Ałma Acie pod kierunkiem prof. Adama Czerkaskiego i Leonida Leontiewa. W latach 1952-1997 pracował na terenie Kazachstanu i Rosji. Był głównym malarzem Fundacji Sztuki i rektorem Szkoły Reklamy w Samarze. W 1997 r. przyjechał do Polski i osiadł na Mazurach. Wystawiał m.in. w Krakowie, Poznaniu, Bydgoszczy, Olsztynie i Brukseli. Jego prace znajdują się w kolekcjach na całym świecie, m.in. w Japonii, Australii, Korei, Niemczech i Belgii.
|
|