Z wnętrza powieści do rzeczywistości
- o „Dublinie z Ulissesem” Piotra Pazińskiego
Literatura i życie to dwie różne sprawy. Tego rozdzielenia brakowało mi na początku lektury książki Piotra Pazińskiego „Dublin z Ulissesem”. Na szczęście autor w miarę posuwania się coraz głębiej w miasto unieśmiertelnione literacko przez Irlandczyka zaznacza, że o ile jego topografia niewiele odbiega od tej w Ulissesie, to nie można powiedzieć tego samego o jego bohaterach. To transformacje dublińczyków, ich zniekształcone odbicia i postaci zmyślone.
Czego Paziński nie koryguje, a utrwala błędne przypuszczenia (i to byłby mój jedyny zarzut w stosunku do jego książki), to data 16-tego czerwca 1904 roku. Dotychczas nie udało się ustalić, kiedy dokładnie James Joyce spotkał się po raz pierwszy sam na sam ze swoją przyszłą dozgonną towarzyszką życia Norą Barnacle. Na pewno stało się to w okolicach tej daty, nie zostało jednak udowodnione. Jeśli Bloomsday, dzień, w którym dzieje się akcja Ulissesa, jest rzeczywiście uświęceniem spotkania z Norą, to nawet tu nic wskazującego na to nie przytrafia się Stefanowi Dedalusowi – alter ego Joyce’a.
Pomijając powyższe, wydaje się, że nowa książka Pazińskiego jest doskonale edytorsko przemyślana. Ciemnozielona – więc symbolicznie znacząca – jest jej okładka, a zawartość starannie ułożona i piękna – współgrająca z wieloma zdjęciami. Autor konstruuje swój przewodnik po Dublinie – jak mogłoby być inaczej? – zgodnie z epizodami Ulissesa. Jest to więc osiemnaście wątków-wycieczek. Każdą z nich otwiera właściwy danemu epizodowi cytat z książki Joyce’a. Do tego dochodzą nazwa grecka rozdziału, czas i miejsce akcji, styl literacki, dyscyplina wiedzy oraz narząd ludzki – informacje te czerpie Paziński z tabeli-szkieletu, którą posługiwał się Joyce podczas pisania swojej powieści. Szczegółowe mapki ułatwiają poruszanie się po labiryncie ulic. Po takim rozbudowanym preludium następuje właściwy opis trasy.
Z humorem i znajomością najbardziej ukrytego miejskiego zakątka prowadzi nas Paziński przez Dublin – „ten sprzed wieków i ten współczesny”. Widać, że spacer ten sprawia mu ogromną frajdę; przekazuje swoją wiedzę w pozazdroszczenia godny, nietypowy sposób. Zadziwiające, że w czasach masowych wyjazdów obywateli polskich na zieloną wyspę, nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, by połączyć materialne z duchowym i oddać w ręce tych „zarobkowych pielgrzymów” taki literacki „spacerownik”.
Opowieść Pazińskiego ma w sobie coś intymnego i tajemniczego. Niby stolica Irlandii stoi otworem przed każdym, kto chciałby ją poznać, jest osiągalna promem, autokarem i samolotem, a jednak jej obraz widziany oczami Joyce’a, przefiltrowanymi ostatecznie przez oczy autora „Dublina z Ulissesem”, nabiera cech szczególnych. Nie wiemy, jaki fragment Dublina był ulubionym miejscem Joyce’a, dowiadujemy się za to, że Paziński upodobał sobie „malutką drogerię Sweny’ego przy Lincoln Place”, w której – w literackim świecie powieści – Leopold Bloom kupił onegdaj mydło cytrynowe.
Drugą część książki – po osiemnastu wycieczkach przez Dublin – stanowi słownik postaci Ulissesa (ograniczony do prawie 250 haseł). Należą do nich choćby ci, którzy w 1904 roku rzeczywiście żyli w Dublinie i którzy występują w powieści pod swymi prawdziwymi nazwiskami; ci, których cechy charakterystyczne wskazują na ich pierwowzory w rzeczywistości; oraz postaci całkowicie fikcyjne. Indeks, oprócz uporządkowania nazwisk pojawiających się w powieści, wyjaśnia także zależności, jakie panowały między nimi, przypomina, w jakim epizodzie się pojawiają i co robią, a także daje ich krótką charakterystykę.
Na koniec muszę przyznać, że autorowi udało się osiągnąć niewątpliwy sukces. W roku 2002 osiedliłem się na jakiś czas w stolicy hibernijskiej wyspy. Miałem już za sobą Triest i Zurych, dwa inne miasta mocno związane z Joyce’em. Pamiętam, że Dublin przegrał z nimi na całej linii i nie zabawiłem w nim zbyt długo: bo jak słusznie śpiewali „The Pogues” – to „brudne stare miasto”. Paziński i jego książka skłaniają mnie do powrotu...
Arkadiusz Łuba – dziennikarz, pisarz, tłumacz