2008
lipiec

  Mistrzostwo Świata

Tomasz Białkowski

Mistrzostwo Świata

Portret, 2008

Moja Odyseja Olsztyńska

„Mistrzostwo Świata” Tomasza Białkowskiego to opowieść o jednym dniu z życia nieudacznika, ale o dniu niezwykłym. Bohater właśnie kończy trzydzieści lat, a polska drużyna piłkarska stoi przed pojedynkiem z Niemcami. Emocje gwarantowane (jakże aktualnie...), bo wiadomo - mecz z Niemcami to wielka rzecz. Naród napala się całymi godzinami, po czym balonik emocji, zamiast z hukiem, pęka niczym przejrzała purchawka, wydając z siebie niewyraźnie prrr...
Dodatkowo naszego bohatera czeka tego dnia ekscytująca przygoda seksualna. Przynajmniej tak sobie obiecuje, chociaż zgodnie z prawem powieści do purchawki ogólnonarodowej paralelnie powinna „purchnąć” osobista, więc z góry mówię, że z przygody nici.
Seksualnej, bo inne są, a jakże!

Zaczyna się niewinnie. Poranek w piwnicy służącej za mieszkanie, piłkarską atmosferę podkręca radiowy spiker. Nakłada się koszulkę i wychodzi się z domu, w tak zwanym międzyczasie, czy też międzywersie, opowiada się o tym, jak się nie zostało poetą. A potem wsiada się do autobusu linii numer sześć i w drodze snuje opowieści o sobie i swoim mieście. Olsztyńskie ulice są tu przestrzenią wielowarstwową, jak na geologicznym przekroju widzimy kolejne etapy splątanej historii miasta. Przechodnie i pasażerowie tworzą barwny magazyn osobliwości. Zza szyb autobusu patrzymy na dzieciństwo z przełomu komunizmu i wczesnego kapitalizmu, historie szkolne, jakimś cudem skończone studia, próbę ucieczki „za chlebem” do niemieckiego Eldorado, oraz żałosną klęskę młodzieńczych, pozytywistycznych ideałów. Całość tworzy obraz współczesności, z portretem trzydziestolatka w roli głównej, który ze stanu wojennego pamięta złamany nóż, kulig na wojskowym paliwie z czołgiem na czele oraz nocną jazdę do szpitala, o którego randze świadczy tylko gatunek wypitego przez lekarzy alkoholu.

Białkowski jest mistrzem demaskowania, na każdym kroku odkrywa drugie dno rzeczywistości. Plac Wolności okazuje się placem Adolfa Hitlera, a ulica Piłsudskiego - pogromcy czerwonych - ulicą tychże czerwonych zwycięstwa. Pomnik wdzięczności Armii Czerwonej powstaje z fragmentów Mauzoleum Hindenburga, zbudowanego na cześć zwycięstwa generała nad armią rosyjską (!) pod Tannenbergiem, by zamazać pamięć o wcześniejszej porażce pod Tannenbergiem, zwanym też Grunwaldem. Forma przechodzi w inną formę, a „marmurowe lego można przestawiać w nieskończoność, bo ruch być musi”.

Rentgenowskie oko narratora nie omija ludzi - nauczycielka ukrywa masochistyczne skłonności, a nienabromowany żołnierz fascynacje homoseksualne. Bohaterowie wojenni są nimi tylko dlatego, że walczyli z właściwym najeźdźcą, a herosi stanu wojennego sami już nie wiedzą, kto ich bił i na jakiej ulicy.

Wszystko opowiedziane z kąśliwą ironią i okraszone humorem doprowadzającym do napadów obłąkańczego chichotu, niezależnie od miejsca lektury - zdarzyło mi się nawet w autobusie linii numer sześć.

Sylwia Białecka – bibliotekarz WBP


Sylwia Białecka
  Afrodyta. Opowiadania, przepisy oraz innego rodzaju afrodyzjaki

Isabel Allende

Afrodyta. Opowiadania, przepisy oraz innego rodzaju afrodyzjaki

Muza, 2001

Na fali bardzo ostatnio modnych utworów gawędziarsko-kulinarnych: poradników, wspomnień i zeszytów, wyrastają również literackie różyczki... Nie! – nie różyczki, ale kalafiorki (wszak kalafior to też kwiat, ale jadalny!). Utwory, dla których potrawy oraz wszelkie okoliczności im towarzyszące stanowią tylko pretekst do zaprezentowania (w odmiennej formie) kolejnego Tchnienia Literatury... Któż z nas nie doznał chwili, gdy czuł się „kobietą pełną melancholii” – „mężczyzną pełnym lęku”? Ta książka jest dla nas, dla każdego, gdyż właśnie tym „pełnym lęku albo melancholii” autorka dedykuje swoją książkę. Isabel Allende to nazwisko znane i uznane, a do tego metafizyczne: jej proza sięga do rzeczywistości niezwykłej, odmiennej, czasami trudnej, a jednak urzekającej wizjami, kolorami, zmysłowością – wszystkim, czym oddycha Ameryka Łacińska. Taka też jest „Afrodyta”. Tytułowa bogini miłości patronuje tym razem sztuce kulinarnej i słusznie – skoro wszyscy wiedzą, że „przez żołądek do serca”... Jednak dzięki natchnieniu Allende czytelnik – prócz znacznej ilości znakomitych przepisów – otrzymuje wiele opowieści etnograficznych, szkiców historycznych, obszernych i adekwatnych cytatów z dzieł literatury światowej oraz komicznych, romantycznych albo (oczywiście!) metafizycznych opowieści samej autorki. „Afrodyta” przysłania więc oczy czytelnika różowymi okularami epikureizmu. Do tego szata graficzna książki znakomicie podkreśla jej czytelniczą soczystość i zmysłowość – to wysmakowane interpretacje malarskich dzieł wielkich mistrzów (oczywiście tych z motywem kulinarno-miłosnym). Smakować! Smakować!

Anna Rau – bibliotekarz WBP

Anna Rau

WBP w Olsztynie