powiat olsztyński

Wachocka Agnieszka

Tomek i krzyk żurawi

- Ahoj szczury lądowe!!! – krzykną bosman Nowicki jak tylko Tomek wszedł do portu. – Całą na przód! Kurs Warmia i Mazury!!!

- Ahoj bosmanie! Warmia i Mazury? - zdziwił się Tomek – Przecież to jest w Polsce.

- Coś nie tak? Nie pasuje ci, że pozwiedzamy kawałek naszej ojczyzny?

- Nie no, ale… Tam są jakieś zwierzęta do zoo?

- Aaa… To tylko o to chodzi? O zwierzęta nie musisz się martwić. Jedziemy w takie miejsce niedaleko Olsztyna gdzie jest rezerwat żurawi. Skończył się okres lęgowy, więc możemy złapać jakąś parkę.

- Żurawi? Ale to one są jakimś rzadkim gatunkiem?

- Oj, Tomku Wilimowski coś na temat polskich zwierząt mało wiesz. Żurawie to potężne, majestatyczne ptaki o wysokości 140 cm i rozpiętości skrzydeł 220 cm. Nie ma ich zbyt wiele, więc zostały objęte ochroną. Dlatego ich miejsce „zamieszkania” jest rezerwatem. W rezerwacie Łąk Dymerskich, bo tam jedziemy jest ich wyjątkowo dużo. A poza polowaniem pozwiedzamy trochę, może posiedzimy na jakiejś żaglówce. Zobaczymy! Więc pakuj się i pojutrze w drogę! Niestety nie statkiem, ale jakoś przeżyjemy.

- No to ahoj i ja biegnę! Muszę poczytać jeszcze o tych ptakach.

- Ahoj!

Bosman mówił, że żurawi jest mało, więc dlaczego pozwalają nam na nie polować? Zaraz…, zaraz… Żuraw zwyczajny, żyje w północnej i wschodniej Eurazji, lokalnie w południowej Europie, na Kaukazie i w Azji Mniejszej, na śródleśnych bagnach, porośniętych olchami lub wierzbami, oraz na rozległych bagiennych łąkach z licznymi kępami krzewów, w pobliżu zbiorników wodnych (no to już wiem, dlaczego wybrały Warmię i Mazury, krainę tysiąca jezior), a Łąki Dymerskie to miejsce w sam raz dla nich, teren bagienny, rozlewiska rzeki Dymer.

No to pakuję się! Nie mogę się doczekać, tam jest na pewno cieplej niż u nas, bo nie wieją takie wiatry.

Na Mazury, Mazury, Mazury

Popływajmy tą łajbą z tektury

Na Mazury, gdzie wiatr zimny wieje

Gdzie są grzyby i ryby i knieje

Tam gdzie fale nas bujają…

- Co to? – przerwał Tomek śpiewającemu bosmanowi.

- Szanta.

- Szanta? Ale jakaś dziwna, wszystkie szanty jakie znam są o morzu.

- Widzisz, a na jeziorze śpiewałbyś o morzu? Nie, no właśnie, dlatego to jest mazurska szanta o jeziorze.

- Aaa… A gdzie my teraz jesteśmy?

- Właśnie przejechaliśmy koło Elbląga, jesteśmy już za Żuławami Wiślanymi. Warmia i Mazury stoją otworem!

- Ale daleko jeszcze?

- Zależy dokąd. Najpierw jedziemy do Olsztyna.

- No to daleko?

- Jakaś godzina jazdy.

- Aż tyle?

- Trzeba się poświęcać. Nie zapominaj że statkiem nie płynąłeś kilka godzin, ale kilka dni…

- Ale na statku cały czas coś się działo, a co może się dziać w samochodzie?

- Możesz pośpiewać szanty… - I bosman wybuchnął śmiechem

- Nie zdecyduję się, ale bosmanie nie spytałem do tej pory, dlaczego nie jedziemy z tatą, gdzie on jest i kto pomoże nam łapać żurawie skoro nie ma z nami żadnego łowcy?

- Tyle pytań naraz. Twój ojciec popłynął do Afryki, na Madagaskar. ZOO potrzebuje Lemurów Katta, łapać pomoże nam ktoś, kto mieszka na Warmii i Mazurach, nazwiska nie pamiętam, ale mam gdzieś zapisane.

- To naraz i lemury i żurawie nie można było tego ułożyć tak, żeby się nie pokrywało?

- Nie. Lemury już od dawna były zamówione i nie można było twego odwołać, a na żurawie zawsze polować nie można. Tak na prawdę to polować nigdy nie można, my dostaliśmy specjalne pozwolenie, które jest bardzo trudno zdobyć i też nie mogliśmy tego odwołać.

- Bosmanie!!! Tam jest już znak! „Olsztyn wita gości”! Jesteśmy na miejscu nareszcie.

- Nie rozpakowuj się, jutro jedziemy dalej. Tutaj mamy tylko nocleg i spotkanie z tym łowcą, jutro zabierzemy go ze sobą i jedziemy na Łąki Dymerskie. – powiedział bosman Nowicki widząc jak Tomek chce wkładać swoje rzeczy do hotelowych szafek.

- Ale jest dopiero południe. Co my tu będziemy robić?

- Możemy pozwiedzać miasto. Ale najpierw idziemy na spotkanie i ty masz iść ze mną.

- Tak jest! – Tomek zasalutował.

Z łowcą zjedli obiad i omówili sprawę polowania. Jutro tylko będą mogli obejrzeć teren, a na polowanie trzeba będzie się wybrać o wschodzie słońca, bo wtedy ptaków jest najwięcej.

Łowca zaproponował Tomkowi żeby jego bratanica oprowadziła go po Olszynie. Mieszka ona na stałe w Kobułtach, czyli półtora kilometra od rezerwatu, ale Olsztyn i jego historię znała świetnie. Tomek zgodził się od razu. Miło będzie pochodzić i porozmawiać z kimś tutejszym mniej więcej w swoim wieku. Agnieszka miała po niego zajść o piętnastej.

- Zobacz tam jest Zamek Kapituły Warmińskiej. Tego zamku przed najazdem krzyżaków bronił Kopernik. – opowiadała Agnieszka.

- A tu. Kto jest na tym pomniku? – Zaciekawił się Tomek widząc pomnik siedzący na murku przed zamkiem.

- Nie poznajesz Mikusia? – zaśmiała się Agnieszka – Przecież to nasz astronom co zatrzymał słońce i poruszył ziemię.

- Kopernik! Jakoś nie poznałem tej znajomej twarzy.

- A słyszałeś skąd on się tu wziął? Szedł przez stare miasto do swojego dawnego zamku. Chciał wiedzieć co tu teraz jest. Nie wiem czy zauważyłeś ale patrzy w stronę zamku, a tylko dlatego, że idąc przysiadł ze zdziwienia, że przez tyle lat nic się nie zmieniło, no i tak już został.

- To dlatego tu siedzi. Teraz powiem ci inną ciekawostkę na temat tego pana, a raczej jego pomników. Wiesz, że jego pomnik jest w Toruniu a inny w Warszawie? A wiesz dlaczego w Warszawie jest pokazany w pozycji siedzącej a w Toruniu stoi? Ponieważ w Toruniu jest w swoim rodzinnym mieście, a w Warszawie jest w gościach to go posadzili. – I razem wybuchnęli śmiechem.

Następnego dnia pojechali na Łąki Dymerskie, Agnieszka pojechała z nimi.

Tomka, tak jak Kopernika, zamurowało gdy zobaczył tamte okolice, tylko że nie dlatego bo nic tu się nie zmieniło, chociaż to miejsce wyglądało na nietknięte nawet w najmniejszym stopniu cywilizacją, ale dlatego, że te niekończące się łąki oczarowały go.

Złocista trzcina ciągnęła się kilometrami. Słońce rozświetlało teren tak, że wydawał się jakby był utkany ze złota, a tamtejsze wzniesienia dodawały uroku i dzięki nim nie można było się oprzeć wrażeniu że to „złoto płynie”. Tomkowi zdawało się, że stoi nad delikatnie falującym morzem złota. Na linii horyzontu widział las. Nie mógł oderwać wzroku od widoku i wtedy Agnieszka powiedziała:

- To jeszcze nic… Zobaczysz piękniejsze miejsca.

Nie mógł w to uwierzyć. Przecież nie może być nic piękniejszego od tego widoku.

Ale przekonał się, że się mylił.

Kobułty były małą wioską z kilkoma zabytkami, o których Agnieszka chętnie opowiadała Tomkowi.

Dwa zabytkowe kościoły pierwszy, starszy, ewangelicko – augsburski nie czyny, do połowy rozebrany, ale zbudowany w pięknym miejscu, na pagórku, z którego było widać zabytkowy spichlerz, dom szlachecki i staw.

Drugi młodszy nie budowany na górze za to z wyższą wieżą, żeby sięgał do tego samego poziomu nad poziomem morza, bo przecież neogotycki kościół katolicki nie mógł być „gorszy”.

Agnieszka opowiedziała mu, że dawniej na wieży kościoła były trzy dzwony, ale podczas wojny Niemcy kazali dwa przetopić na naboje i zostały tylko ich serca.

Rodzina Agnieszki mieszkała w budynku dawnej szkoły, to nie był zabytek, ale dom który miał swoją historię. Agnieszka chodziła tam do przedszkola. A jej babcia do zwykłej szkoły, dopiero potem jak wybudowano „tysiąclatkę” na ostatnie klasy przeniosła się do nowego budynku szkoły i nauka klas jeden – osiem, a potem jeden – sześć była prowadzona w „dużej” szkole.

A Tomek nie mógł się doczekać tych piękniejszych widoków. Jego towarzyszka chciała jednak zaczekać do zachodu słońca. Cierpliwość opłaciła się. Po spacerze wzdłuż nieczynnych torów kolejowych, Tomek był już zmęczony od ciągłego wykrzykiwania: „Miałaś rację!”, „Jak tu pięknie!”. Kiedy dotarli na miejsce słońce akurat zachodziło. Tomek stał nad rzeczką przepływającą pod kolejowym wiaduktem i nic nadzwyczajnego nie widział. Oczywiście powiedział to Agnieszce, żeby nie myślała, że wygrała. A ona tylko się zaśmiała i kazała mu wejść na górę.

- I co? – spytała Agnieszka widząc, że Tomek, aż usiadł z wrażenia na torach. – Tylko nie mów, że teraz ty staniesz się pomnikiem.

- Aga. Tu jest cudownie. Skąd ty znasz tylko pięknych miejsc?

Tomek jak zaczarowany patrzył na wijącą się rzekę, nie była zbyt rwąca, ale za to bardzo kręta i piękna. Zachodzące słońce odbijało się w niej nadając jej odcienie różu i niebieskiego. Ale jeszcze bardziej oczarowało go „tło” tej rzeczki. Pole zboża ciągnące się z jednej strony i gospodarstwo, typowo wiejskie, takie jak z obrazka, z jakiejś książki, dom z bocianim gniazdem na dachu, studnia. Czuł się jakby nagle wszedł do jakiejś bajki.

- No to musimy wracać do domu – brutalnie przerwała jego zadumę Aga.

- Nie, zostańmy jeszcze.

- A chcesz jutro jechać zobaczyć stado żurawi?

- Do wschodu słońca już niedaleko. Tylko dziesięć godzin. Musimy odliczyć półtorej godziny na powrót do domu, godzinę na zjedzenie kolacji i toaletę i zostaje już tylko siedem i pół godziny snu. A jak masz zamiar jeszcze tu siedzieć godzinę to zostaje tylko sześć i pół godziny. A wstać trzeba nie równo ze wschodem słońca tylko godzinę przed. Zostaje pięć i pół godziny, a dojechać musimy rowerami, a samochód morze dojechać dopiero po wszystkim, bo żurawie są bardzo płochliwe. Żeby przejechać półtora kilometra rowerem trzeba mieć siłę, a po takiej małej dawce snu…

- Aga – przerwał jej Tomek – Proszę pomilcz chwilę, widzę, że buzia ci się nie może zamknąć, a je chcę tylko popatrzeć na to w ciszy, dobrze?

I Agnieszka nie odezwała się już przez całą drogę go domu. Mimo próśb Tomka milczała. Dopiero, kiedy dotarli do domu i on podziękował jej za miły spacer odpowiedziała, że jej też było miło z nim pospacerować i nie ma za co dziękować.

Następnego dnia, wbrew temu co wieczorem mówiła Agnieszka Tomek nie miał problemów z pobudką. W przeciwieństwie do niej. Ona jeszcze podczas śniadania przysypiała. Komplikacje zaczęły się dopiero gdy nadeszła pora wyjazdu. Młodszy brat Agnieszki Damian też chciał jechać i już wsiadł na swój rower kiedy okazało się że jest o jeden rower za mało. Damian pożyczył swój rower Tomkowi a sam postanowił pobiec.

Tym razem Tomek mówił bardzo dużo, opowiadał o swoich dotychczasowych wyprawach, a Agnieszka przerwała mu tak brutalnie, jak on jej.

– Proszę pomilcz przez jakiś czas, widzę, że buzia ci się nie może zamknąć, ale ptaki nie lubią hałasu. Nikt nie powinien się odzywać, a jak już ktoś naprawdę potrzebuje to najwyżej szeptem.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Wszystkich zdziwiło, że Damian ich nie wyprzedzał (wybiegł po nich), a był już na miejscu i patrzył na żurawie. Rzeczywiście było ich dużo, kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset.

Tomek nie raz widział żurawie na zdjęciach, ale te olbrzymie ptaki w rzeczywistości wydawały się o wiele bardziej królewskie. Mimo olbrzymich rozmiarów poruszały się z gracją. A widząc je nikt by nie pomyślał, że ważą tylko około sześciu kilo.

Bosman, łowca i Damian rozwieszali siatkę. Mieli zwabić tam ptaki rozsypując zboże, które żurawie bardzo lubią, a potem zrzucić na nie pułapkę.

Długo czekali, bo ptaki nie chciały podejść, ale przed ósmą zaczęły się zbliżać, najwyraźniej wyczuły zboże rozsypane w zasadzce. Gdy zwierzęta zaczęły jeść bosman i Damian zrzucili sieć. Złapane żurawie wydały przeraźliwy krzyk, a reszta wzbiła się w powietrze. Ptaki znajdujące się w sieci starały się uwolnić, ale to tylko pogarszało ich sytuację, bo sieć oplątywała się wokół nich coraz bardziej. Bez większych problemów łowca przeprowadził ptaki z zasadzki do klatek. Zaraz potem przyjechał samochód żeby zabrać klatki ptaków.

Następnego dnia bosman Nowicki i Tomek powrócili do domu. Pana Wilimowskiego jeszcze nie było, ale Tomek dostał wiadomość, że wróci w przyszłym tygodniu.

„To była męcząca podróż” – pomyślał Tomek. „Nie myślałem, że w Polsce też może mnie spotkać jakaś przygoda”.

◄cofnij    ▲do góry