powiat olsztyński

Soliwoda Magda

Tomek Wilmowski na Tropach Smętka

Było ciepłe, lipcowe lato. Tomasz Wilmowski wciąż rozpamiętywał swój pobyt w Australii, wszystkie przygody w krainie dzikich zwierząt i spotkanie z tatą. Przypomniał sobie starego wróżbitę i wielkiego słonia, na którym miał zaszczyt siedzieć. Teraz był już w Warszawie, a Australia była tylko wspomnieniem.

Zgodnie z obietnicą przyjechał na wakacje do cioci. Nagle usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi, który przywołał go do rzeczywistości. Kiedy je otworzył, zobaczył swojego starego, dobrego druha. Był to Jurek Tymowski. Przywitali się bardzo serdecznie po długiej rozłące i radośnie zaczęli rozmowę. Kolega Tomka przypomniał, jak ten pomógł mu w szkole na lekcji geografii i zaprosił na wycieczkę do Olsztynka, gdzie mieszkał jego wujek.

- To piękne miasteczko - powiedział Jurek. Zobaczymy najstarszy w Europie Park Etnograficzny na wolnym powietrzu. Jest to Muzeum Budownictwa Ludowego. Zgromadzono tam ok. 65 obiektów z terenu Warmii, Mazur, Podlasia, Barcji, Natangii, Sambii i Małej Litwy.

- Chętnie wybiorę się tam z tobą Jurku. Kiedy wyjeżdżamy?

- W niedzielę rano. Zabierze tam nas mój wujek. Spakuj kilka niezbędnych rzeczy. Będę u ciebie jutro - krzyczał na korytarzu podekscytowany Jurek.

Zgodnie z umową wczesnym rankiem pod dom Tomka podjechał samochód, w którym siedzieli Jurek z wujkiem. Pogoda była piękna. Świeciło słońce. Chłopcy radośnie podziwiali widoki za oknem samochodu. W miarę upływu czasu coraz bardziej pachniały im kwiaty, łany zbóż. Z zainteresowaniem oglądali błyszczące jeziora otoczone zielonymi lasami.

O jedenastej chłopcy stali już pod wysoką, drewnianą bramą skansenu. Usłyszeli docierającą zza bramy muzykę. Rozbrzmiewały różne instrumenty - dudy, fujarki, słychać było dźwięk akordeonu i skrzypiec. Tanecznym krokiem podeszli bliżej, aby przysłuchać się tej ludowej melodii. Niedziela w skansenie to istny festyn - pomyślał Tomek.

Gości powitał karczmarz - świeżym, pachnącym chlebem i solą. Przebrany był w staropolski kontusz z szerokim pasem. Podkręcał przy tym zabawnie swój długi wąs. W karczmie podano chłopcom w glinianych dwojaczkach polewkę z kartoflami, zupę chłopską, chleb ze smalcem i kiszonymi ogórkami oraz inne regionalne dania. Wszystko smakowite i pachnące! Pod dachem karczmy wisiały zasuszone zioła. W rogu stał biały, kaflowy piec. Na drewnianych rzeźbionych stołach stały polne kwiaty. Chłopcy rozkoszowali się tymi wspaniałymi zapachami i zajadali wiejskie potrawy słuchając wesołych ludowych przyśpiewek.

Po wyjściu z karczmy udali się w kierunku parku. Spomiędzy wszechobecnej zieleni widać było dachy wiejskich zagród i kościółka. Zatrzymali się na chwilę na drewnianym mostku, aby podziwiać płynącą dołem strugę i stary drewniany młyn z wielkim kołem wodnym. Za młynem skubały trawę gniade konie oraz małe źrebaczki. Tomek zerwał garść trawy i podał źrebakowi do pyska - ten polizał językiem dłoń chłopca.

Czas szybko mijał, a przed nimi jeszcze tyle do zobaczenia. Szybkim krokiem ruszyli dalej. Spomiędzy drzew wyłonił się piękny, zbudowany z drewna XVII-wieczny kościółek. Weszli po cichu do środka i przeżegnali się. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku ujrzeli świętych namalowanych na ścianach i drewniany ołtarz. Sufit przedstawiał sceny z raju. Z tyłu ambony wisiał obraz przedstawiający Marcina Lutra, gdyż był to kościół protestancki. Tomek przyklęknął wzruszony i pomodlił się za swoją zmarłą mamę, za tatę i rodzinę. Jurek także w skupieniu prosił o coś Boga.

Po wyjściu z kościółka ich uwagę zwróciły wiejskie chaty, których dachy kryte były trzciną. Zwiedzili zagrodę pełną uli, potem oglądali piękny wóz cygański pomalowany w fantazyjne wzory. Zjedli watę cukrową i kupili sobie drewniane miniaturki wiatraków. Nie opodal stary garncarz śmiesznie wymachując nogami na drewnianym kole zręczne lepił garnki z gliny. Zaprosił Tomka, aby ulepił jeden garnuszek dla siebie. Chłopiec ochoczo zaczął obracać kołem zamachowym i ku jego zdziwieniu powstał pękaty garnek. Spotkali także w jednej z chat tkaczkę, panią Jadwigę, która tryskała wigorem i dowcipem. Tkała prawdziwe kilimy i gobeliny. Stare ręcznie poruszane krosno skrzypiało i klekotało. Za to w kuźni dźwięczało wysokimi tonami kowadło, uderzane wprawną ręką doświadczonego kowala. Każdy z chłopców dostał od niego podkowę na szczęście. Spotkali też plecionkarza, który robił kosze wiklinowe. W środku jednej z wiejskich zagród nauczyli się klepać masło i napili się prawdziwej maślanki. Słyszeli meczące kozy, gdaczące kury i obejrzeli dorodne króliki.

Jednak największe wrażenie zrobiły na nich wiatraki - zwłaszcza ten największy, holenderski. Weszli do środka, gdzie można było obejrzeć mechanizmy wiatraka i olbrzymie, kamienne młyńskie koła. Wujek Jurka uwieczniał te chwile, robiąc chłopcom pamiątkowe fotografie.

W końcu usiedli zmęczeni pod rozłożystą lipą, która dawała kojący cień. Tomek zamknął oczy. Nagle coś wskoczyło mu na ramię. Wystraszył się, lecz zaraz na jego twarzy pojawił się uśmiech. Zobaczył małą, rudą wiewiórkę, która przyglądała mu się z zaciekawieniem przekręcając przy tym swój łepek. Powoli zbliżał się koniec dnia i chłopcy posmutnieli. Obiecali jednak sobie, że wrócą do olsztyneckiego skansenu.

Wieczorem wujek Jurka przygotował ognisko w ogrodzie. Na niebie świeciły już gwiazdy, w powietrzu fruwały iskry. Chłopcy piekli ziemniaki w popiele i słuchali opowieści wujka o warmińskim chochliku - Smętku, który podjeżdżał pod dom karocą i straszył domowników. O Kłobuku, który pod postacią zmoczonego kura okradał okolicznych gospodarzy z kosztowności.

Słuchając tych warmińskich opowieści w oczach chłopców pojawiły się łzy wzruszenia, lecz było zbyt ciemno, by ktokolwiek je zauważył.

I tak skończyła się dla Tomka ta niezwykła, pełna wrażeń wycieczka.

◄cofnij    ▲do góry