powiat węgorzewski

Sokołowska Marlena

Łabędź niemy w niebezpieczeństwie

Perły, 25 maja 2007 r.

Drogi Tomaszu!

Nazywam się Marlena Sokołowska i mam zaledwie 13 lat. Słyszałam o Tobie, że jesteś odważny, silny, pomysłowy, inteligentny, odpowiedzialny... – same dobre rzeczy. Chciałabym Cię prosić o pomoc.

Niedaleko mojej miejscowości znajduje się rezerwat „Siedmiu Wysp”. Od niedawna słyszy się, ze dzieje się tam coś niedobrego. Żyje tam bardzo cenny i rzadki gatunek ptaka – łabędź niemy. Dzieje się coś strasznie niepokojącego, łabędź niemy po prostu zaczął znikać. Jesteś mądrym mężczyzną, więc proszę, pomóż. Jak już wspomniałam, ten ptak jest bardzo rzadki, cenny i niesłychanie piękny. Jest też mądry, więc wątpię, żeby sam odleciał ze swojego domu przed czasem. Jestem pewna, że dzieje się coś złego, tylko jak to odkryć?

Sama nie dam rady, pomocy! Proszę, przyjedź do Pereł – to wieś na Mazurach, położona niedaleko Węgorzewa. Tu już powiedzą Ci, gdzie mieszkam. Jesteś moją jedyną nadzieją. Ta sprawa jest dla mnie naprawdę ważna.

Do rychłego zobaczenia, mam nadzieję.

Marlena Sokołowska

Po tygodniu, ku mojemu zdziwieniu, Tomek Wilmowski pojawił się w mojej miejscowości. Tak bardzo chciałam, aby przyjechał, a kiedy moje marzenie się spełniło, nie mogłam w to uwierzyć. Nie miał kłopotów ze znalezieniem mojego mieszkania. Przyjęłam go serdecznie, najlepiej, jak tylko mogłam. Było późno, kiedy się zjawił, więc gdy już ochłonęłam z wrażenia, zrobiłam kolację, chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy spać.

Nazajutrz wstałam bardzo wcześnie, około piątej, Tomek już nie spał. Opowiedziałam mu, że tajemnicze znikanie łabędzi zaczęło się mniej więcej półtora miesiąca temu i że bardzo martwi to całą naszą okolicę. Nie wiedzieliśmy na początku, jak się zabrać do rozwikłania tej zagadki. Nie było innego wyjścia, trzeba było zacząć od odwiedzenia rezerwatu.

Gdy byliśmy na miejscu, Tomek zapytał:

- Czy ktoś się szczególnie interesuje tym rezerwatem?

- Jak szczególnie? – zapytałam trochę zaskoczona.

- Na przykład obcokrajowiec. Rezerwat leży blisko granicy – odpowiedział.

- Rozumiem. Tak, zainteresowali się zagraniczni przyrodnicy, ale to jakiś czas temu i to nie nasi wschodni sąsiedzi, ale niemieccy przyrodnicy. W okresie międzywojennym szczególnie ornitolodzy niemieccy interesowali się tym terenem. Ostatnio nikogo nie było tu widać, choć kręci się jeszcze czasem niejaki Walter von Sanden, być może potomek dawnego właściciela posiadłości w Nowej Gui, który także był ornitologiem i prowadził badania nad ptactwem rezerwatu. Strasznie niemiły człowiek, kiedyś z nim rozmawiałam.

- Wiesz, kiedy będzie tu następny raz?

- Przypuszczam, że jutro.

- To wspaniale się składa. Już ja sobie z nim porozmawiam.

Następnego dnia znowu wybraliśmy się do rezerwatu, postanowiliśmy znaleźć pana Waltera, by Tomek mógł z nim przeprowadzić rozmowę. Spotkaliśmy go tam w rezerwacie. Stał z lornetką i obserwował czaplę siwą. Oczywiście mieliśmy przewodnika, wiec i on był wtajemniczony. Tomek zaczął rozmowę:

- Dzień dobry. Czyżby pan Walter?

- Dzień dobry. Tak to, ja. Nie przeszkadzaj! Nie widzisz, że jestem zajęty?! – odburknął.

- Tak, zauważyłem, jednak chciałbym zapytać, czy nie wie pan czegoś na temat znikania jednego gatunku ptaka – łabędzia niemego.

- Nie! A skoro wiesz i widzisz, że jestem zajęty, to co tu jeszcze robisz?!

- Przepraszam pana bardzo. Uważam, że jest pan niemiły, a ja kulturalnie pytam.

- Wynocha, bo spłoszycie mi okaz!

Postanowiliśmy się oddalić. Jego zmieszanie wydało nam się podejrzane. Nasz przewodnik powiedział, że wcześniej, kiedy pan Walter tu przychodził, zachowywał się trochę podejrzanie, zawsze gdzieś znikał i nikt nie mógł go znaleźć, a potem niespodziewanie się pojawiał. Tomek zapytał przewodnika, czy mógłby śledzić Waltera pod naszą nieobecność, bo musimy teraz wrócić do domu. Zgodził się bez zastanowienia. Ta sprawa też leżała mu na sercu i chciał ją jak najszybciej wyjaśnić.

Minęła noc. Rano, czym prędzej pojechaliśmy do rezerwatu, aby dowiedzieć się wszystkiego od przewodnika. Usłyszeliśmy, że niemiły pan wchodzi w tajemnicze miejsce, ale zza wysokich krzaków nic nie widać. Nie śledził go dalej, bo było już zbyt ciemno. Pokazał nam drogę, ale potem zdecydował, że pójdzie z nami. Przebrnęliśmy przez te wysokie krzaki i zobaczyliśmy gęsty, wysoki żywopłot. Podeszliśmy bliżej, przez szpary w żywopłocie zobaczyliśmy coś niezwykłego – mnóstwo uwięzionych łabędzi. Nagle usłyszeliśmy łamanie się gałązek. Ktoś się zbliżał. Był to pan Walter z trzema innymi mężczyznami. Każdy z nich miał worek. Domyśliliśmy się wszystkiego. Nikt wcześniej nie podejrzewał pana Sandena, że może on zrobić coś złego dla żyjących tu ptaków. Myśleliśmy, wszyscy myśleli, że przynajmniej on chce dla przyrody jak najlepiej. Teraz byliśmy pewni, że tak nie jest. Nie wiedzieliśmy, jak to się stało, przecież tak łatwo było tu dojść. Dlaczego nikt tu nie szukał? Przewodnik powiedział, że tak to bywa, szuka się daleko, a odpowiedzi zawsze są blisko. Dodał też, że to miejsce jest najgorsze, w jakim mogą przebywać łabędzie. Nasunęło się jeszcze jedno pytanie: „Dlaczego po prostu nie przefrunęły żywopłotu?” Na to też odpowiedź była prosta – łabędzie były wykończone, jeden leżał i ciężko oddychał, reszta siedziała w cieniu, również mizernie wyglądając. Byłam bardzo zdenerwowana. Chciałam wyskoczyć zza krzaków i krzyczeć, ale Tomek mnie powstrzymał, powiedział, że ich jest czterech, a nas tylko troje, w tym mała trzynastoletnia dziewczynka. Wynieśli parę łabędzi. Było to dla mnie niezrozumiale, dlaczego nikt ich nie powstrzymał. Słyszeliśmy, jak rozmawiali o tym, że wrócą tu jutro.

Nazajutrz było już wszystko załatwione, policja czekała i my oczywiście też. Nie pomyliliśmy się, przyszli o tej samej godzinie, co wczoraj. Policja ich aresztowała, a my odetchnęliśmy z ulgą.

Sprawa nie była nagłaśniana, ale to bardzo dobrze, bo nie chcieliśmy robić sensacji z cierpienia biednych łabędzi.

Tomek wyjechał następnego dnia. Napisał do mnie list, że dotarł cały i zdrowy i że cieszy się, że mógł mi pomóc. Pan Walter i tych trzech łobuzów oczywiście poszli do więzienia, a łabędzie na szczęście doszły do siebie. Potem jeszcze przeprowadzono dochodzenie, gdzie miały być wywiezione. Okazało się, że mieli zamiar je sprzedać do innego, zagranicznego rezerwatu.

◄cofnij    ▲do góry