powiat olsztyński

Skubisz Luiza

Przygoda Tomka na Warmii i Mazurach

Tomek wraz z tatą i Hagenbeckiem czyhali w wielkich zaroślach w środku afrykańskiej dżungli na ofiarę, którą mieli właśnie pochwycić. Skonstruowana przez nich pułapka wydawała się być skuteczna. Lew zbliżał się do dziury w glebie pokrytej siecią z liśćmi. Łowcom wydawało się, że należy już tylko czekać, aż zwierzę stanie na sieci i zapadnie się do dołu. Kiedy lew był już bardzo blisko pułapki Tomek usłyszał delikatny szelest za swoimi plecami. Obróciwszy się zobaczył cztery wygłodniałe lwie samce z gracją zbliżające się do nich od tyłu. Nie czekając ani chwili dłużej odruchowo wyrwał się naprzód pociągając za sobą tatę oraz Hagenbecka. Oszołomione nagłym ruchem lwiska rzuciły się do przodu, a lew, który miał być ofiarą łowców uciekł w popłochu pod wpływem nagłego chaosu.

Tomek obudził się czując pod sobą nagą, zimną ziemię. Ocknąwszy się nie pamiętał nic, co wydarzyło się kilka godzin temu oprócz spadania w dół. Miał wrażenie, że wpadł do jakiejś dziury. Delikatnie wstał i rozejrzał się dookoła siebie. Na ziemi leżał Hagenbeck oraz pan Wilmowski – tata Tomka. Łowcy znajdowali się w jaskini. Tomek podszedł do jaskiniowego wylotu i ku swemu zdziwieniu ujrzał wspaniałą panoramę rozpościerających się dookoła jezior. Nie tracąc czasu zaczął budzić tatę.

-Tato, tato! Wstawaj! – budził Wilkowskiego Tomek szarpiąc rękę swojego ojca.

-Co się stało? – powiedział podnosząc głowę do góry zdezorientowany Wilmowski.

-Jesteśmy w jakiejś jaskini! Dookoła jest pełno jezior. Nie mam pojęcia jak się tu znaleźliśmy. – odpowiadał szybko podekscytowany chłopiec.

-Bez paniki. Myślę, że najlepszym pomysłem byłoby obudzenie pana Hagenbecka. – odparł ze spokojem tata Tomka wstając z ziemi.

-Rzeczywiście tu pięknie. – dodał z uznaniem Wilmowski wyglądając przez wylot jaskini, po czym potrząsnął zimną dłonią handlarza zwierząt.

-Gdzie ja jestem? Co się dzieje? – pytał nagle oprzytomniały Hagenbeck wstając na równe nogi.

-Obudziliśmy się tutaj i nie wiemy co się dzieje! – wykrzyknął podniecony sytuacją Tomek.

Hagenbeck podszedł do wylotu jaskini.

-Patrząc na krajobraz wydaję mi się, że znajdujemy się na Mazurach. Takie czyste, polskie jeziora mogą być tylko tutaj! Kiedyś załatwiałem tu kilka spraw i pamiętam te cudowne krajobrazy, rozpościerające się jeziora obrośnięte zielenią i wspaniałe czyste powietrze.- odparł handlarz.

-Hura! Hura! Jesteśmy na Mazurach!- wykrzykiwał podekscytowany Tomek.

Łowcy wyszli z jaskini i zaczęli iść przed siebie. Dookoła rosły bujne krzewy, (na ich oko była to dzika róża) a wąska dróżka prowadziła prosto do drogi, po której jeździło niesłychanie wiele, niesłychanie dziwnych dla przybyszy pojazdów. Kiedy doszli do czarnej nawierzchni, po której jeździły pojazdy pan Wilmowski przystanął w miejscu.

-Co się stało? – zapytał Tomek zbliżając się do taty.

-Coś mi tutaj nie pasuje. Nie wiem czy to zauważyliście, ale auta, które jeżdżą tą drogą są bardzo szybkie i mają dziwne, różnorodne modele. Ponadto samochodów jest bardzo dużo. – odparł Wilmowski, gdy właśnie śmignęło obok niego jakieś auto.

-Hmm… rzeczywiście! Idąc polną drogą nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz wyraźnie to widzę! – dokonał odkrycia Hagenbeck.

-Mam wrażenie, że przenieśliśmy się w czasie. – powiedział Tomek spoglądając z powagą na mężczyzn.

-To niemożliwe. – odparł Hagenbeck, który najwyraźniej jeszcze nie do końca otrząsnął się z upadku.

- Wszystko na to wskazuje moi kochani. – odparł Wilmowski, po czym smętnie uśmiechnął się do Tomka.

- Nie ma co marudzić! Skoro już jesteśmy przeniesieni w czasie trzeba zacząć działać! Ta droga musi prowadzić do jakiegoś miasta. Jeżeli pójdziemy jej poboczem na pewno prędzej czy później gdzieś dojdziemy. – otrząsnął się nagle Hagenbeck.

-Kiedy już będziemy w mieście może pozwiedzamy jakieś ciekawe zabytki? – zapytał Tomek.

-Świetny pomysł. O tym jak przenieść się z powrotem w nasze czasy pomyślimy później. –

odparł tata Tomka, po czym wszyscy trzej ruszyli poboczem drogi.

Był środek lata, wakacje. Słońce chyliło się u zachodowi, a na horyzoncie podróżników rozpościerało się miasto. Nie była to wielka miejscowość.

Wstępując w progi miasta zobaczyli tablicę z jego nazwą „KĘTRZYN”. Żaden z podróżników nigdy nie był w tym mieście. Miejscowość wydała im się całkiem ładna. Zadbane kwiatowe kule dumnie piętrzyły się na soczyście zielonych trawnikach, również z zawieszonych przy latarniach donic zwisały kwiaty. Zegar na ratuszowej wieży wybił godzinę osiemnastą. Jak na początek sierpnia było chłodnawo toteż podróżnikom szybko znudziło się powolne podróżowanie po mieście i podziwianie kwiatowych klombów. Postanowili zapytać się kogoś o jakiś ciekawy do zwiedzenia budynek, który można by zwiedzić lada chwila. Wilmowski zdecydował się na zapytanie o zabytkowy obiekt turystyczny jednego z przechodniów.

Ów pieszy był brodatym mężczyzną z bujnymi zrośniętymi brwiami. Wilmowski podszedł do niego energicznym krokiem.

- Dobry wieczór. Przepraszam pana bardzo, ale chciałbym zadać jedno pytanie. Nie jesteśmy stąd i chciałbym się czegoś dowiedzieć. – powiedział tata Tomka.

- Dobry wieczór, słucham pana. – odparł brodaty brunet.

- Czy mógłby pan mi wskazać jakiś dostępny o tej porze ciekawy zabytek, który warto zobaczyć? – zapytał z nadzieją, że brunet udzieli mu pożądanej odpowiedzi.

- O tej porze wszystkie zabytki są raczej zamknięte i chronione alarmami antywłamaniowymi, ale główny zabytek miasta stoi otworem, ale do niego wchodzą tylko odważni… - powiedział przy ostatnim członie zdania znacznie wyciszając głos.

- Tylko odważni? – zapytał myśląc, że się przesłyszał Wilmowski.

- Tak… Albowiem wydarzyła się tam ostatnio bardzo dziwna rzecz. – powiedział schylając się ku ojcu Tomasza barczysty brodacz. – W tym zamku odkryto tunel, ale jest on tak straszny i ciemny, że nawet za dnia ludzie omijają go szerokim łukiem i nikt nie ma odwagi, aby się weń zagłębić. Co więcej – mężczyzna zaczął mówić szeptem rozglądając się dookoła, jakby dla upewnienia się czy na pewno nikt oprócz Wilkowskiego go nie słyszy – powiadają, że w zamku straszy. Cały personel uciekł w popłochu, bowiem zauważono, że w nocy coś wypełza z tunelu. – tatę Tomka ogarnął dreszcz strachu.

-Dziękuję za informacje! Do widzenia! – wykrzyknął Wilmowski podbiegając do swoich towarzyszy. Opowiedział im o tym, co powiedział mu mężczyzna ze zrośniętymi brwiami. Miny towarzyszy taty Tomka pobladły, a po ich plecach przeszedł dreszcz emocji.

- Idziemy tam natychmiast! – wykrzyknął podekscytowany Tomek.

- To może być niebezpieczne. – uprzedził podróżników Hagenbeck.

- Na pewno nie bardziej niebezpieczne niż polowanie na goryle. – odparł z uśmiechem Wilmowski.

- A więc ruszajmy! – wykrzyknął Tomek, po czym głęboko westchnął kipiąc z podniecenia wywołanego obrotem sprawy.

Ruszyli. Droga do zamku wydawała się prosta była ona bowiem oznaczona tabliczkami informacyjnymi. Gdy w końcu znaleźli się przed budynkiem ogarnęła ich fala grozy. Słońce świeciło coraz niżej i niżej, aż w końcu prawie zupełnie zaszło. Iluminacja zamku od zewnątrz wydawała się wspaniale skonstruowana i dobrana. Budowla z czerwonej cegły promieniowała ciepłem, jednak wydawało się, że kryła jakąś tajemnicę. Wszędzie było jasno, albowiem światła mocno oświetlały ściany. Spojrzawszy na siebie ostentacyjnie łowcy skinęli głowami na znak potwierdzenia. Przeszli przez bramę, po czym znaleźli się na czarnym, zupełnie ciemnym dziedzińcu. Wysoko nad ich głowami latały nietoperze. Nikt się nie odzywał i nie było widać poza nimi żywej duszy.

Nagle olbrzymia, ciężka brama, przez którą przeszli opadła na dół zamykając ich w potrzasku. Nietoperze gwałtownie zerwały się zaczęły krążyć chaotycznie nad ich głowami. W sercu Tomka coś zadygotało. Podbiegł do bramy próbując ją podnieść, ale nie był w stanie tego zrobić, albowiem była ona silnie osadzona oraz wspomożona dodatkowym mechanizmem, który utrzymywał ją w takiej właśnie pozycji. Hagenbeck poczuł się wyraźnie przytłoczony poprzez, jak mu się wydawało, napierające na niego ściany. Dziedziniec wydawał mu się obracać pod nogami. Czuł, jak boli go głowa. Wilmowski złapał chłopca za rękę. Wszystko działo się po ciuchu, bowiem każdy, nawet najmniejszy szelest był roznoszony echem po zamczysku. Hagenbeck stawiając lekko stopy podszedł do Tomka i jego taty. Stali na wprost otwartego tunelu. Wilmowski wszedł pierwszy, dwa kroki za nim podążył Tomek, a na samym końcu do tunelu wszedł Hagenbeck.

W tunelu panowała absolutna ciemność. Był on dosyć szeroki – wystarczający żeby pomieścić łowców w szeregu. Oni jednak z doświadczenia wiedzieli, że lepiej będzie, kiedy pójdą w rzędzie. Słychać było regularne kapanie z sufitu. Podążali powolnie obracając się na przemian w przód i w tył. W ich sercach panował niepokój. Żaden z nich się nie odzywał. W pewnym momencie coś czarnego i dużego mignęło im przed oczami. Stanęli. Hagenbeck miał wrażenie, że uginają się pod nim nogi. Regularny oddech Wilmowskiego dodawał Tomkowi odwagi. Podpierając się o ścianę zmierzali na przód. Nagle zaczęło się rozjaśniać. Tomek wraz z opiekunami wyszli na powierzchnię. Miejsce wyglądało znajomo. Była to skalna, spora jaskinia z widokiem na rozlewające się jeziora. To właśnie tutaj się obudzili dzisiaj po południu!

Nie zdążyli nawet porozmawiać o czarnym kształcie, który wywołał ich grozę, a ich nogi zaczęły robić się jak z waty. Nagle ziemia pod nimi się zatrzęsła i rozstąpiła się pochłaniając ich do wewnątrz.

Tomka obudził śpiew jakiegoś tropikalnego ptaka. Leżał na swoim leżaku w polowym namiocie, a jego tata wraz z Hagrnbeckiem grali w karty tuż obok.

- Tato, tato! Jak się tu znaleźliśmy?! – pytał nerwowo Tomek szybko wstając z leżaka.

- Masz gorączkę synku. Bardzo długo spałeś, myśleliśmy, że coś ci jest. – odpowiedział uśmiechnięty Wilmowski.

- Och, tatusiu jak dobrze, że tu jesteś! – chłopiec zarzucił dłonie na szyję swojego ojca poczym mocno go przytulił.

- Miałem wspaniały sen… - powiedział chłopiec, po czym dodał – jeszcze raz chcę wyjechać na Mazury.

◄cofnij    ▲do góry