powiat węgorzewski

Skrypoczko Weronika

Tomek na Warmii i Mazurach

Rozpoczął się pierwszy dzień wakacji, wszyscy koledzy Tomka wyjeżdżają albo w góry, albo nad morze. Tylko Tomek siedział w kuchni nad śniadaniem bez żadnego pomysłu na spędzenie wolnego czasu. Opiekunowie martwili się, bo zawsze ich podopieczny miał masę pomysłów na spędzenie wakacji, a dziś milczał, mieszając łyżką w talerzu.

- Kochanie, czy coś się stało? – spytała ciocia.

- Nie, nic się nie stało, tylko zastanawiam się, gdzie mam spędzić wakacje.

- Nie jestem pewna, czy to cię zaciekawi, ale dzwoniła ciocia Helena.

- Nie przypominam sobie, gdzie ona mieszka? – zapytał się Tomek podnosząc głowę.

- Ciocia Helena z wujkiem Tadeuszem mają małe gospodarstwo na Mazurach. Pytali, czy nie chciałbyś do nich przyjechać – powiedziała ciocia, ściągając czajnik z gazu. Z wujkiem już rozmawialiśmy na ten temat i powiedział, że to bardzo dobry pomysł.

- Naprawdę zgadzacie się! Jesteście najlepszymi opiekunami na świecie! Mówiąc to, chłopiec uściskał ciocię i wujka, i pobiegł do pokoju się pakować.

Tomek wstał z samego rana i szybko pobiegł do kuchni zjeść śniadanie, bo już o 9:30 miał pociąg do Giżycka. Wujek postanowili, że pojedzie z nim babcia Marynia. Tomek uwielbiał ją, zawsze miała przy sobie coś słodkiego. Po godzinie zadowolony chłopiec machał energicznie ręką przez otwarte okno w pociągu, a ciocia wycierała zapłakane oczy chusteczką. Gdy już nie było widać peronu, Tomek zamknął okno i siadł obok babci w zatłoczonym przedziale. Każdy miał ze sobą wielkie torby lub plecaki, które zajmowały bardzo dużo miejsca.

- Babciu, a gdzie my w ogóle jedziemy? Mama mi powiedziała tylko, że na Mazury – powiedział chłopiec, wyjmując z kieszeni mapę.

- Och, Tomku, Tomku. Pociągiem dojedziemy do Giżycka, a potem autobusem pojedziemy do Harszu. To taka mała wioska położona w krainie Wielkich Jezior Mazurskich.

- Wspaniale! Mam nadzieję, że te wakacje będą niezwykłe! - powiedział chłopiec i położył głowę na ramieniu babci.

Po kilku godzinach jazdy wysiedli na stacji w Giżycku. Tomek zmęczony podróżą ciągle jęczał, że chce mu się pić i jest głodny. Babcia znała swojego wnuka i nie przejmowała się jego grymasami. Okazało się, że na autobus do Harszu muszą czekać dwie godziny. Dla Tomka było to na rękę, bo babcia zabrała go na obiad do pobliskiej restauracji. Była piękna pogoda, więc po obiedzie przeszli się nad jezioro Niegocin. W tym czasie odbywał się tam festyn i było dużo kolorowych stoisk z zabawkami i watą cukrową. Do odjazdu autobusu została im jeszcze godzina. Chłopiec chciał obejrzeć wszystkie stoiska i wziąć udział w różnych zabawach. Pociągnął babcię za płaszcz, prosząc o kolejne złotówki. Nikt nie patrzył na zegarek, nawet babcia dobrze się bawiła ciągnąc losy. Gdy już postanowili wracać na autobus, spostrzegli, że się spóźnili. Okazało się, że na następny trzeba czekać kolejne dwie godziny.

- Babciu i co teraz zrobimy? – spytał zatroskany wnuk.

- Nie opłaca nam się czekać na następny autobus, ponieważ zaraz się ściemni, więc chodźmy w stronę Harszu, może ktoś po nas wyjedzie.

- Dobrze babciu.

Szli podśpiewując i opowiadając sobie śmieszne historie, aż tu nagle ktoś się zatrzymał za nimi i zawołał, żeby wsiedli. Babcia myślała, że to wujek, więc podeszli bliżej.

- Dzień dobry wujku! – krzyczał Tomek z daleka, a tajemniczy pan nie odpowiadał.

Gdy zobaczyli, że to nie wujek, miny im zrzedły:

- Przepraszam, pomyliłem pana z moim wujkiem – powiedział zawstydzony chłopiec.

- Nic się nie stało powiedział rolnik wysiadający z niedużego ciągnika.

Wyglądał na osobę sympatyczną i przyjazną, uśmiechnął się i zaproponował, że podwiezie ich, jeżeli idą do Harszu. Jak się zaraz okazało, ten przemiły pan był sąsiadem cioci i wujka. Pozwolił Tomkowi jechać na stogu siana. Gdy dotarli do wujostwa, Tomek od razu położył się na łóżko i zasnął w oczekiwaniu na nowy dzień.

Chłopiec wstał z samego rana i zbiegł ze schodów do kuchni. Przy dużym stole siedziała ciocia z babcią popijając herbatę.

- Dzień dobry Tomku! – powiedziała ciocia, nastawiając wodę na herbatę.

- Och! Dzień dobry! – odpowiedział chłopiec.

- Siadaj, zjedz coś i pomóż wujkowi przy obrządkach – a potem będziesz mógł się bawić do woli.

Gdy Tomek skończył pomagać wujkowi, jak na złość zaczął padać deszcz i nici

z ciekawych przygód na Mazurach. Babcia, widząc smutną minę wnuka, zaprowadziła go do biblioteczki na strychu. Na regałach stały zakurzone książki. Jedyne co się Tomkowi nie podobało, to grubość tych ksiąg. Babcia wyciągnęła z najwyższej półki, dość cienką książeczkę pt. „Mazurskie opowieści” Jadwigi Tressenberg. Bardzo spodobały mu się spisane tam legendy. Chciał przeżyć jakieś ciekawe przygody.

Następnego dnia Tomek wstał wcześnie rano i zaczął pakować do plecaka rzeczy potrzebne na wyprawę. Włożył latarkę, mapę, kanapki i picie. Babcia obawiała się, żeby wnuk się przypadkiem nie zgubił, ale wierząc, że Tomek jest rozsądnym chłopcem, cmoknęła go

w czoło i pomachała na pożegnanie.

Trasa chłopca biegła przez Sztynort, gdzie miał zjeść obiad. Podczas wyprawy

w końcu pojawiły się pewne komplikacje.

Gdy dotarł na miejsce, nie było już tak upalnie, ale zmęczony słońcem, postanowił schronić się pod wielkim dębem, w parku za pałacem. Siedząc tam, obserwował wielobarwne ptaki. Zrobił kilka zdjęć, a potem wyruszył w głąb parku. Zobaczył kapliczkę w której, jak wyczytał w przewodniku, modliła się rodzina Lehndorffów. Po spacerze postanowił przyjrzeć się bliżej, mocno zaniedbanemu pałacowi. Kilkakrotnie obszedł go dookoła, budynek rzeczywiście był w strasznym stanie. Jednak korciło Tomka, by wejść do środka. Z tyłu pałacu zobaczył małe drzwiczki, przez które przecisnął się do wnętrza. Na szczęście nikt go nie zauważył. W środku cienkie smugi światła przenikały przez dziury i szpary w drzwiach

i oknach. Rozejrzał się po dużym pomieszczeniu. Na ścianach i suficie było widać resztki pięknych malowideł. Na środku komnaty stał wielki stół i mosiężne krzesła. Wszystko, choć mocno zniszczone, wyglądało jak z bajki. Tomek postanowił zwiedzić resztę pałacu. Zobaczył zniszczone, stare schody, które jednak wyglądały na dość stabilne. Wszedł po nich na górę. Było tam duże pomieszczenie, ale tu podłoga nie wyglądała już dobrze. Spróchniałe deski skrzypiały pod stopami, a na środku była dość duża dziura. Tomek schylił się po leżącą niedaleko cegłę i mocno rzucił nią o podłogę. Chciał sprawdzić na ile wytrzymałe są stare deski. Przetrwały silne uderzenie, więc chłopiec śmiało poszedł siebie. Zatrzymał się przed dziurą, spojrzał w dół i stwierdził, że widzi stół i krzesła, te w pomieszczeniu na dole. Podłoga zaskrzypiała, przerażony Tomek odskoczył od dziury. Niestety spróchniałe deski nie wytrzymały ciężaru i zawaliły się z wielkim hukiem. Tomek ocknął się po kilkunastu minutach w jakiejś piwnicy..

- Żyjesz? – spytała stojąca nad nim mała dziewczynka. Ubrana była w brudną białą sukienkę. Miała też bardzo brudną i podrapaną twarz. Tylko na szyi błyszczał naszyjnik.

- Gdzie ja jestem? Co się stało – spytał Tomek, łapiąc się za głowę, z której leciała krew.

- Nic nie mów. Spadłeś tak jak ja – powiedziała dziewczynka, obcierając krwawiącą głowę Tomka.

- To nie moja wina, czemu nie zmieniają desek. Bardzo boli – powiedział chłopiec ze skrzywioną miną.

- Jak to nie twoja wina! – krzyknęła dziewczynka. Nikt nie kazał ci tu wchodzić. Nie widziałeś napisów i znaków ostrzegawczych. Pewnie tak jak ja chciałeś być bohaterem – powiedziała dziewczynka ocierając łzy. Powoli zaczynała się uśmiechać.

- Czemu się uśmiechasz? – spytał Tomek.

- Bo wyglądasz prawie tak ładnie jak ja – odpowiedziała. Zastanawiam się jak my stąd wyjdziemy.

- Ja nie mam zamiaru wychodzić – powiedział chłopiec.

- Jak to nie masz zamiaru? Przecież nie będziemy tu siedzieć całe życie. Ciekawe, czy już nas szukają – powiedziała dziewczynka i znowu zaczęła płakać.

- Dlaczego płaczesz? Przecież mówiłaś, że szukałaś przygód.

- Tak, ale nie chcę tu zostać na zawsze, boję się – mówiła przez łzy.

- Nie mówię o całym życiu, tylko jak już tu trafiliśmy, to rozejrzyjmy się po pałacu dokładnie, może znajdziemy coś ciekawego. Później cię stąd wyprowadzę, tylko już nie płacz, proszę – powiedział Tomek.

- No dobrze, zgadzam się na taki układ.

Szli przed siebie ciemnymi korytarzami, aż doszli do obszernej wnęki, w której roiło się od myszy, szczurów i pająków. Nie podobało im się to towarzystwo. Tomek miał ze sobą latarkę, więc mógł oświecić drogę. Z zainteresowaniem oglądali stojące tu różne rzeźby. Nagle Tomek przesunął stojącą na podniesieniu wazę, co spowodowało przesunięcie ściany. Ich oczom ukazały się długie, kręte schody prowadzące w dół.

Tomek nie zastanawiając się ani chwili, chwycił dziewczynkę za rękę i powoli zaczęli schodzić. Niezbyt odważna podróżniczka bała się dotknąć wilgotnej i zimnej ściany lochu. Nagle schody się skończyły. W świetle latarki zobaczyli jakieś dziury i szpary. Tomek szedł niepewnie przez mroczny korytarz. Nagle poczuł, że wszedł w coś mokrego i klejącego.

- Co to jest? – powiedział, krzywiąc buzię.

- Nie wiem, też w to weszłam – mówiła dziewczynka, podnosząc raz jedną, raz drugą nogę. Nie podoba mi się to, tym bardziej, że strasznie śmierdzi. Chodźmy jeszcze kilka kroków. Może niedługo się to skończy – zaproponowała.

Robiło się coraz bardziej mokro. Stwierdzili, że i tak nie mają odwrotu, więc szli dalej w coraz głębszą wodę. Tomek spytał dziewczynkę, czy potrafi pływać. Na szczęście odpowiedziała, że tak.

- A tak w ogóle, to jak ty masz na imię? – spytał Tomek, próbując rozluźnić atmosferę.

- Marysia, a ty?

- Tomek. Ciekawe, dokąd prowadzi ten korytarz? – zastanawiał się chłopiec.

- Nie mam pojęcia – powiedziała Marysia, mrużąc oczy.

- Płyńmy – zdecydował Tomek i pociągnął ją dość stanowczo za rękę.

Po drodze, w pewnym miejscu był tak wąski korytarz, że musieli zanurkować. Potem spokojnie znów mogli stanąć na wyprostowanych nogach. Korytarz ciągnął się bez końca. Szli pewnie z dobrą godzinę, gdy woda w końcu zaczęła opadać. Korytarz stawał się coraz większy. W czasie drogi, aby dodać sobie otuchy, głośno śpiewali, albo rozmawiali o swoich poprzednich wakacyjnych przygodach.

Po długiej drodze wreszcie zobaczyli na końcu korytarza, światło. Przyspieszyli kroku. Parę metrów nad nimi, przez stare deski, wpadały promienie słońca. Tomek zadowolony, ale i zdenerwowany uderzał pięścią w deski. Marysia rozejrzała się po korytarzu. Zobaczyła kawałek żelaznej rury, podała ją Tomkowi. Chłopiec jednym uderzeniem rozwalił przeszkodę i wreszcie byli wolni. Ujrzeli światło dzienne, a raczej okazało się, że to blask księżyca. Było już tak późno! Tomek rozejrzał się po okolicy i stwierdził, że podziemnym korytarzem doszli do jednego z bunkrów w Mamerkach. Zaczęli wzywać pomocy, bo robiło się coraz ciemniej. Drogą jechał pan Karol, który jak się okazało był wujkiem Marysi, do którego dziewczynka przyjechała na wakacje. Zawiózł ich swoim ciągnikiem do Harszu. Powitała ich zdenerwowana babcia, która powiedziała, że już nigdzie samego go nie puści.

- Ależ babciu, przecież nie byłem sam – powiedział Tomek uśmiechając się do Marysi.

Tomek z Marysią postanowili, że spotkają się w Harszu za rok. Obiecali sobie, że na pewno nie wpakują się w kolejne tarapaty. Okazało się, że tajemnicze przejście, nie było nikomu do tej pory znane. Tomek Wilmowski został odkrywcą. Marzył o tym od dawna.

◄cofnij    ▲do góry