powiat olsztyński

Renkowski Piotr

Tomek na Warmii i Mazurach

W cieni Tadż Mahal wędrowały dwa słonie indyjskie. Pod drzewem wylegiwał się potężny tygrys.

- Nie myślałem, że Indie są tak piękne – rzekł Kapitan Nowicki.

- Ano tak, są bardzo piękne – przytakuje marynarzowi stary Wilmowski.

- Złapaliśmy już złodzieja kości słoniowej, zafundujmy sobie wakacje – proponuje Tomek.

Na lotnisku w New Delhi czekał w podziękowaniu za złapanie złodzieja samolot prezydencki.

- Ależ nas rozpieszczają w tych Indiach – mówi Pan Smith.

- A niech to piorun trzaśnie! – krzyczy wściekły Nowicki, ale spokojnie wchodzi do samolotu.

Na pokładzie powitał ich młody Chińczyk.

- Imieniu władcy Indii dziękuję wam – zaczął mówić. – Bardzo się cieszę, że odwiedziliście nasze Indie. Życzymy wam udanego lotu.

W tym momencie skończył przemówienie. Te parę godzin, które dla wszystkich były rajem dla kapitana były prawdziwym piekłem. Ciągle chodził do toalety, a więc jak przylecieli do Warszawy była wielka radość. Kiedy wysiedli do Tomka podszedł nieznajomy mężczyzna.

- Czy rozmawiam z Tomkiem Wilmowskim? – zapytał.

- Tak, to ja – odpowiedział młodzieniec.

- Mamy wielki problem. Na Warmii i Mazurach giną bez śladu zwierzęta. Czy możecie zając się tą sprawą? – prosi nieznajomy.

- Oczywiście, że się tą sprawa zajmiemy – zapewnia Tomek.

W domu opowiedział wszystkim, w czym rzecz.

- O Warmio moja miła, rozkołysz mnie w twych wodach – krzyczy kapitan Nowicki.

Przygotowania do wyprawy trwały dwie godziny. Na dworcu PKP spotkali tego samego nieznajomego mężczyznę. Podszedł do Tomka i wręczył mu bilety na pociąg do Olsztyna. Kapitan Nowicki znowu narzekał na warunki jazdy.

- Do stu beczek śledzi czy ta podróż się nie skończy? – powtarzał, ale gdy zobaczył jeziora od razu zaczął z innej beczki. Od razu zaprowadzono ich do najlepszego hotelu w mieście, gdzie dostali najlepsze pokoje. W kącie pokoju rozmawiało dwóch mężczyzn. Byli to stary Wilmowski oraz Pan Smith.

- Masz już jakiś plan Smith? – pyta ojciec.

- Nie – odpowiada.

- Może pójdziemy do lasu szukać jakichś wskazówek? – zaproponował stary Wilmowski.

- Zwołaj wszystkich za godzinę wyruszamy – rzecze Smith.

Las był piękny! Ogromne jezioro obok lasu robiło wspaniałe wrażenie. Podróżnicy stali zachwyceni widokiem, ale trzeba było iść dalej. Chodzili po lesie, aż cztery godziny. Przekicał przed nimi zając. Wrócili do hotelu z pustymi rękoma. Tak samo za drugim i za trzecim razem. Kiedy stracili już nadzieję na odnalezienie czegoś w dzień postanowili szukać w nocy.

Wybijała na zegarze północ, jakaś postać biegła przez las. Wbiegł w pewnym momencie w obszar ziemi oświetlony światłem księżyca i wtedy padł strzał, postać padła na ziemie martwa. Tomek z resztą ekipy szukali śladów na drugim końcu lasu, gdy usłyszeli strzał. Rzucili się pędem do miejsca zbrodni. W kałuży krwi Tomek rozpoznał nieznajomego mężczyznę z lotniska.

- O Boże, zabili go muszą być niedaleko! – krzyczy Tomek.

Tomek z przyjaciółmi idzie dalej szukając mordercy. Spotkali małe jeziorko. Tomek chciał się napić ze stawiku. W ostatniej chwili powstrzymał go pokazując mu butlę, gdzie kiedyś znajdowała się trucizna. Obok butli był świeży odcisk stopy. Huk! Kapitan Nowicki padł ciężko ranny. Odrzucili się i zobaczyli mężczyznę z nowiutkim winczesterem. Morderca rzucił winczesterem w Tomka, co spóźniło pościg. Zaczął się diabelski wyścig. Tomek i Smith gonili bandziora zaś ojciec opiekuje się kapitanem oraz pistoletami. Mężczyzna wsiadł do odjeżdżającego autobusu. Tomek wsiadł do taxi rozkazał jechać za autobusem. Morderca wysiadł w centrum. Młodzieniec dał kierowcy 100 złotych i wyskoczył z taxi. Pościg biegł przez czternastowieczne stare miasto. Nie zwracali uwagi na zabytkowe kamienice. Nie zwrócili uwagi na Katedrę św. Jana i na zamek Gotycki kapituły Warmińskiej. Na moście św. Jana Tomek już prawie go miał, gdy bandzior skoczył do rzeki Łyny. Nieszczęśnik zaplątał się w trzcinach. Tomek patrzył na umierającego bandytę bezradnie. Po minucie z braku tlenu morderca zginął.

Mijały dni, a ze szpitala nie dochodziły wieści o zdrowiu Nowickiego. Jak przyszedł lekarz jego życie wisiało na włosku. Siadali wszyscy nad jeziorem i myśleli o kapitanie. Pewnego razu, gdy tak siedzieli przepłynął obok nich na mini statku – Nowicki.

◄cofnij    ▲do góry