powiat węgorzewski

Marko Dawid

Tomek Wilmowski na Warmii i Mazurach

Mazury - sama nazwa niewiele znaczyła dla Tomka, a w połączeniu z Warmią jeszcze bardziej wprawiała go w zastanowienie. Od dawna myślał o wyjeździe w nieznane, a dokładniej na północno-wschodni kraniec ojczyzny, do dziewiczych zakątków Mazur, ale...

Wszystko mąciło mu się w głowie, nauka w szkole ,,zeszła” na dalszy plan, z przyjaciółmi nie rozmawiał tak często jak dawniej. Nawet Sally jakoś dziwnie na niego patrzyła. Tomek ciągle myślał o zdjęciu, które wiele razy widział w biurku ojca. Wiedział, że ta fotografia ma dla ojca wielkie znaczenie, bo inaczej nie trzymałby jej na spodzie szuflady przez tyle lat. Raz nawet udało się Tomkowi wyjąć ją z szuflady, ale ojciec szybko wyszarpnął mu ją z dłoni.

- Tato, kto to jest?- zapytał Tomek.

- Nie widzę powodu dla którego miałbym ci tłumaczyć, kto jest na tym zdjęciu - odpowiedział ojciec.

- Ale tato – nalegał chłopiec. Ojciec milczał, po czym głęboko westchnął i wypowiedział z wielką powagą:

- To moja kuzynka, która mieszka na Mazurach. Ona jedna została w tych dzikich krainach, podczas gdy jej rodzeństwo po wojnie wyemigrowało na zachód, wiedząc, że tam im będzie lżej żyć. Tylko ona się uparła i została. Lubiłem ją najbardziej z całej rodziny, ale urwał się nam kontakt - zakończył ojciec. Tomek łapczywie chłonął te wiadomości.

- Tato, gdzie ona może teraz być – wiedział, że musi ja poznać, zobaczyć. Czuł, że jest interesującą osobą. Wielkie smutne oczy spoglądały na niego ze zdjęcia, jakby chciały coś powiedzieć.

- Nigdy nie próbowałeś jej odnaleźć? Tato, ja cię nie poznaję - bulwersował się chłopak.

Ojciec coś chrząknął i wyszedł z pokoju, pozostawiając Tomka samego z gonitwą myśli w głowie.

- Odnajdę ją! – powiedział Tomek na tyle głośno, żeby ojciec go usłyszał. Miał tylko

nadzieję, że nie będzie musiał prosić ojca o zgodę na wyjazd na Mazury. Zresztą jest już prawie dorosły i może postępować według swojego uznania. Szybko popędził do swego pokoju, wyjął plecak w kolorze khaki, kilka niezbędnych rzeczy i wygodne buty. Kochał wędrówki, ale nie samotne. Wolał, gdy ktoś za nim kroczył, pomyślał o swym starym poczciwym psie Dingo. Wystarczyło jedno spojrzenie Tomka, a psisko już radośnie skomlało.

- Tak, Dingo to z tobą dotrę do najbardziej odległych zakątków Mazur, podobno

nietkniętych przez człowieka. Będziemy spać w szałasie, jeść owoce lasu i włóczyć się godzinami. Dotrzemy do celu, znajdziemy ją, uwierz mi piesku - westchnął Tomek, pogładził Dinga czule po pysku i zaczął dalej się pakować.

Jutro zakończenie roku szkolnego, ale Tomek nie zamierzał iść po odbiór świadectwa. Już miał przed oczami jeziora, rzeki, lasy. Lasy kochał najbardziej. Od cioci dowiedział się, że tajemnicza osoba ze zdjęcia mieszka podobno w leśniczówce. Ciocia często popierała jego decyzje, teraz też nie miała nic przeciwko wyjazdowi Tomka na Mazury. Zawsze była dla niego wyrozumiała, chętnie zrobiłaby wszystko, aby go uszczęśliwić, zwłaszcza po śmierci matki chłopca. No, ale ojciec... on zawsze był pełen obaw o niego.

Zegar wybił godzinę szóstą, słońce leniwie zaczynało zaglądać do pokoju Tomka. Chłopiec wyskoczył z lóżka jak poparzony, rutynowo sięgnął po kapcie i podreptał do łazienki. Jak zwykle poranna toaleta rozbudziła go na dobre. Szybko ubrał się, chwycił plecak, Dingowi założył smycz, ucałował ciotkę na pożegnanie, a ojcu rzekł jak zawsze: ,,do zobaczenia tato”.

- Synku, uważaj na siebie, nie powinieneś jechać, nie wiesz nawet czy ona jeszcze żyje - odpowiedział ojciec.

- Tato, to wszystko nieważne, ja pragnę przeżyć ciekawą przygodę, chcę przemyśleć pewne sprawy. Zobaczysz uda mi się – zakończył Tomek, a ojciec wcisnął mu do ręki pieniądze, pakunek z jedzeniem i starą zmiętą kartkę.

- No idź już, pociąg ci odjedzie, a ty Dingo opiekuj się Tomkiem - dodał ojciec na pożegnanie.

Pociąg kołysał się miarowo, Tomkowi powoli zamykały się oczy. Starał się nie zasnąć, chciał podziwiać krajobrazy przesuwające się za oknem. Zbliżał się do Olsztyna, ktoś grał na gitarze melodię „Hej Mazury”, a on zastanawiał się gdzie wysiąść. Nagle przypomniał sobie o karteczce od ojca. Delikatnie, z dreszczykiem emocji rozwijał zwinięty kawałeczek papieru, na którym było napisane: „Żyjemy na Mazurach w leśniczówce opodal Wolfsagen(...)”. Serce mocniej mu zabiło. Podskoczył z radości, był szczęśliwy. Patrzył w okno, nigdy nie widział tak urozmaiconego krajobrazu, mnóstwo lasów, jezior, rzek.

- Kupię mapę – pomyślał. Odnajdę leśniczówkę i ciebie ciociu.

Dotarł do Kętrzyna. Poczuł, że musi iść do najbliższego kościoła, aby opowiedzieć o wszystkim Bogu. Sennym krokiem szedł do centrum miasta, aż dotarł do kościoła pw. św. Katarzyny, bardzo ładnego zresztą. Tomek ukląkł w ławce i tak żarliwie modlił się, aż zasnął. Dingowi też było przyjemnie w domu świętym, bo również wygodnie ułożył się do snu.

- Obudź się chłopcze – ktoś lekko klepał go po ramieniu.

- Proszę księdza, przepraszam, ja, już, już, ja tylko...

- Ależ spokojnie dziecko, dokąd zmierzasz? Już wieczór, a ty jesteś sam. Na pewno jesteś głodny? Chodź ze mą - zaproponował ksiądz.

- Jestem bardzo wdzięczny, jednak muszę iść. Żegnam. Chodź Dingo - zawołał Tomek i wyszedł z kościoła.

Pośpiesznie wyszedł na ulicę, nie przyjrzał się nawet okazałym kościelnym murom z XV i XVI wieku. Ruszył w kierunku dworca, chciał dostać się w okolice Wolfsagen, tylko, co ta nazwa znaczyła? Kto mógł mu pomóc? Zegar na ratuszu wskazywał godzinę dwudziestą. Na dworcu PKS panowały pustki.

- Pewnie pomógłby mi jakiś staruszek, który zna historię regionu – rozmyślał, stojąc pod drzewem.

Karmił psa resztkami kanapek, gdy nadjechał autobus do Węgorzewa. Zerknął na mapę okolic Kętrzyna, stojącą przy kiosku „Ruchu”.

- Gdzie też może leżeć to Węgorzewo – zastanawiał się, patrząc na mapę.

- Widzę! – ucieszył się. Pojadę tym autobusem i wysiądę w połowie drogi koło jakiegoś lasu.

Wsiadł do autobusu, kupił bilet dla siebie i dla Dinga, wiernego towarzysza podróży, i usadowił się wygodnie w fotelu. Marzył o kąpieli z wielką ilością piany o zapachu lawendowym, o swoim wygodnym łóżeczku i o kolacji przyrządzonej przez ciocię. Mieszkał z nią, jej mężem i dziećmi od śmierci mamy. Odkąd pamiętał, zawsze miała szczere serce. Wiedziała, co lubi, a czego nie znosi, znała jego wady i zalety. Zawsze powtarzała, żeby był sobą.

- Gdzie jedziesz? - zapytał kierowca ciekawskim tonem.

Chłopiec ocknął się z letargu.

- Właściwie to sam jeszcze nie wiem. Muszę kogoś odnaleźć, a wiem tylko tyle, że szukana przeze mnie osoba mieszka w leśniczówce przy jakimś jeziorze.

- Masz do wyboru na tej trasie, dwa jeziora Mamry i Rydzówkę. Do tego pierwszego jest kawałek drogi, a Rydzówka jest tuż, tuż. Proponuję wysiąść w Leśniwie, a potem udać się do miejscowości o tej samej nazwie co jezioro- doradził Tomkowi kierowca.

- Dziękuję bardzo, tak zrobię - odparł Tomek.

- W Leśniewie na pewno ktoś wskaże ci drogę. Późno już, ale jak widać masz dobrą ochronę. Masz pięknego psa – szczerze wyznał kierowca.

Po krótkiej chwili autobus zatrzymał się przy przystanku w Leśniewie. Tomek poderwał się z siedzenia, zarzucił plecak, zawołał psa i rzekł do kierowcy:

- Dziękuję panu, do widzenia.

- Powodzenia, mam nadzieję, że szybko trafisz do celu – powiedział kierowca.

Tomek stał na przystanku i rozglądał się to w prawo, to w lewo. Nie wiedział w którą ma iść stronę. Nie chciał pukać do drzwi pobliskich domów, aby nie niepokoić mieszkańców.

Dingo zawarczał i zaczął szczekać. Zza zakrętu wyszedł staruszek z krową na postronku. Tomek bardzo rzadko widywał domowe zwierzęta. Czarno-biała krowa z zakręconymi rogami i długim ogonem, dumne kroczyła jezdnią. Staruszek ledwie za nią nadążał.

- Może pomóc - krzyknął Tomek.

- Oj, panocku nie trzeba. Łaciata leci jak opętana, ale dam „se” radę. Ale co ty tu robisz, chłopcze? – zapytał głośno staruszek starając się zatrzymać zwierzę.

- Ja tylko chcę dowiedzieć się, jak trafić do Rydzówki? – równie głośno odpowiedział Tomek, starając się uciszyć psa, który ujadał jak wściekły.

- Prosto i w prawo, ale to kawał drogi, noc zastanie cię panocku - odpowiedział odchodząc.

Chłopiec żwawo wyruszył we wskazanym kierunku. Nie chciał zabłądzić, miał latarkę, ale wolał dotrzeć przed nocą. Obserwował zachód słońca. Piękna, czerwona kula wróżyła pogodę na następny dzień. Tomek ucieszył się, bo wiedział, że teraz są najdłuższe dni w roku. Po przejściu paruset metrów, zobaczył jezioro z trzcinowym brzegiem i wyspami porośniętymi drzewami. Nad polami unosiła się mgła.

- Co za widok - westchnął Tomek, idąc wolno piaszczystą drogą. Opadał z sił,

burczało mu w brzuchu, chciało mu się spać i było mu zimno. Wchodził do lasu iglastego, okazałe modrzewie i świerki powoli zatapiały się w ciemności.

- Czyżby oblatywał mnie strach? – pomyślał.

W oddali usłyszał słowa piosenki „Mazurski, cichy zmierzch....”.

- Ciekawe, kto to śpiewa – pomyślał. Odpowiedź szybko nadeszła.

Z przeciwnej strony nadchodziły dwie harcerki. Wyglądały uroczo, szare mundurki, zielone chusty, czapki rogatywki i długie czarne warkocze. Kiedy zobaczyły Tomka, zmieszały się.

- Czuwaj! - powiedziały.

- Czuwaj! - odpowiedział Tomek.

- No piesku! Myślę, że obozują gdzieś niedaleko. Szkoda, że nie zapytałem czy daleko jeszcze do wsi, do której zmierzamy.

Tomek schodził z pagórka dosyć szybkim krokiem. Przy skrzyżowaniu leśnych dróg, ujrzał taflę jeziora i palące się ogniska. Słyszał wesoły gwar.

- Wreszcie jacyś ludzie. Mazury to cudowny zakątek, taki naturalny, ale jaką radość sprawia spotkanie w głuszy drugiego człowieka - pomyślał chłopak.

Zwolnił, aby przyjrzeć się dokładniej, gdzie trafił. Chociaż zapadał już zmierzch, palące się ogniska nad brzegiem jeziora sprawiały, że okolicę oświetlał cudowny blask. Dzięki niemu widać było zarysy okolicznych domów.

- Niewiele ich, ale mam nadzieję, że znajdę tu dom leśniczego - pomyślał Tomek, gdy mijał zabudowania po lewej stronie.

Udał się w kierunku rozbitych namiotów. Zewsząd dochodził śmiech, gwar i śpiew. Usiadł pod jednym z rosnących przy brzegu dębów, przytulił się do psa i usnął. Czuł się bezpiecznie. Obudziło go wschodzące słońce. Był cudowny poranek, zapowiadał się piękny dzień. Tomek wstał i podszedł do brzegu, by umyć twarz. Pomyślał jak cudnie byłoby zostać tu dłużej, z zamyślenia wyrwał go głos wartowniczki z pobliskiego obozowiska.

- No jak, wyspałeś się? Żadna z nas nie potrafiła cię obudzić, no i bałyśmy się psa - rzekła. Chodź do naszego obozu na śniadanie.

Tomek z przyjemnością skorzystał z zaproszenia. Przy śniadaniu w dalszym ciągu zastanawiał się, gdzie może leżeć szukana przez niego leśniczówka. Wtem do obozu wkroczył nie kto inny, tylko sam leśniczy.

- Dzień dobry panu! - powitał go radośnie Tomek.

- Witam! – odpowiedział leśniczy. Skąd przyjechałeś? Na pewno nie jesteś stąd, bo ja znam tu wszystkich.

- Mieszkam w Warszawie, a szukam leśniczówki koło Wolfsagen, nie wiem nawet jak brzmi obecna nazwa miejscowości. Liczę na to, że tam znajdę osobę, której szukam - powiedział Tomek.

- Postaram się ci pomóc. Zaczekaj tutaj, zaraz przyniosę mapy i poszukamy.

Tomek cierpliwie czekał. Po dłuższej chwili nadszedł leśniczy. Usiedli wygodnie i zaczęli przeglądać mapy.

- Miejscowość, której szukasz to Wilczyny, a leśniczówka w ich pobliżu to Osikowo - wyjaśnił leśniczy.

Droga do niej jest prosta. Proponuję ci iść wzdłuż Kanału Mazurskiego i zboczyć na Śluzę Piaski w pobliskiej Gui. Jeśli chcesz mogę cię podwieźć furmanką – dodał leśniczy. Tomek niezgrabnie wsiadł na wóz, lecz po chwili musiał zeskoczył, by wsadzić Dinga, bo pies sam sobie nie radził.

- A właściwie, jak ty się nazywasz – zagadnął leśniczy.

- Nazywam się Tomek, Tomek Wilmowski - odpowiedział chłopiec.

Droga do Pisaków biegła pod lasem, opadała w dół i miała liczne zakręty. Pan Wacław opowiadał nieustannie jakieś ciekawe historie związane z okolicą, na przykład historię budowy Kanału Mazurskiego. Zatrzymali się przy śluzie, aby Tomek mógł dokładniej jej się przyjrzeć. Czas naglił, więc wyruszyli w dalszą drogę. Jechali wąską gruntową dróżką wzdłuż zachodniego brzegu kanału. Droga porośnięta trawami i ostami była raczej dla piechurów, ale widoki z wozu wszystko rekompensowały. Wkrótce minęli drewniany most, leśniczy wciąż opowiadał, a Tomek choć zachwycał się każdym drzewem, krzakiem, szumem liści, to jednak ciągle myślał o jednym... Zza zakrętu ujrzeli ceglasty domek z zielonymi okiennicami i strzelistym dachem. O furtkę oparta stała starsza kobieta o pooranej zmarszczkami twarzy. Zatrzymali się, aby zapytać o kobietę ze zdjęcia, gdyż znajdowali się już w Osikowie. Zanim Tomasz otworzył usta, a leśniczy krzyknął „prr szalona”, kobieta krzyknęła:

- Andrzej, to ty?- zapytała kobieta.

- Nie, ja mam na imię Tomasz, jestem synem Andrzeja - odpowiedział Tomek.

***

Po kilkudniowym pobycie u cioci Tomek wiedział, że żadna moc nie potrafi go stąd wyciągnąć. Koniecznie musi tu ściągnąć tatę!

◄cofnij    ▲do góry