powiat olsztyński

Lubiewska Monika

Tomek na Warmii i Mazurach

Kiedy Polska odzyskała nieodległość, Tomek i jego przyjaciele mogli nareszcie powrócić do ukochanej ojczyzny. Po podróży do Warszawy postanowili zwiedzić Warmię i Mazury.

Chcieli zacząć od Świętej Lipki. Przyjechali na miejsce, gdy był już wieczór i zatrzymali się w miejscowym hotelu. Tu spędzili noc, a nad ranem poszli do kościoła. Tam spotkali się z proboszczem i przeprowadzili z nim krótką rozmowę.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - przywitał się Andrzej Wilmowski, ojciec Tomka.

-Na wieki, wieków - odparł ksiądz.

-Amen - odpowiedzieli wszyscy podróżnicy.

-Czy byłby ksiądz na tyle uprzejmy, by opowiedzieć nam historię tej miejscowości? -zagadnął Smuga.

-Ależ naturalnie, owszem. Istnieje taka legenda: w XIV wieku, w Kętrzynie, pewnemu skazańcowi objawiła się Matka Boska i poprosiła o wyrzeźbienie jej postaci z Dzieciątkiem. Mając w oczach obraz pięknej Pani, w oczekiwaniu na egzekucję z modlitwą na ustach, skazany w ciągu nocy wyrzeźbił w kawałku drewna jej figurkę. Gdy rano doprowadzono go przed oblicze sędziów, opowiedział im o swoim widzeniu i pokazał rzeźbę, która była tak olśniewająco piękna, że zdumieni doszli wniosku, iż jest to znak bożego ułaskawienia i zwrócili skazanemu wolność. Dziękując Matce Boskiej za uratowanie życia ucieszony człowiek szedł w kierunku Reszla, szukając po drodze dorodnej lipy, na której mógłby postawić rzeźbę, jak poleciła mu Maryja w widzeniu. Właśnie tutaj, gdzie stoi obecna bazylika, napotkał wspaniałą lipę. W krótkim czasie miejsce to zasłynęło cudami i uzdrowieniami. Zdziwieni pasterze patrzyli, jak przechodzące obok lipy owieczki klękały, niewidomi odzyskiwali wzrok. Zaczęły przychodzić pielgrzymki wiernych – opowiedział duchowny.

-To bardzo interesująca historia. Dziękujemy za jej opowiedzenie - powiedział Tadeusz Nowicki.

-Zostańcie jeszcze chwilę i posłuchajcie koncertu organowego - poprosił ksiądz.

-Dobrze poczekamy - odpowiedziała w imieniu przyjaciół Sally, żona Tomka.

Po wysłuchaniu słynnego koncertu organowego i rozejrzeniu się po wnętrzu bazyliki, poszli obejrzeć krużganki. Tam jest wiele drzwi, ale wszystkie są zamknięte. Jednak zza jednych z nich dochodziło ciche miauczenie. Tomek natychmiast powiadomił o tym przyjaciół i księdza. Wspólnie podjęli decyzje o wyważeniu drzwi. Okazało się, że za drzwiami był mały kotek. Proboszcz pozwolił go zatrzymać. Tomek i Sally przygarnęli go i nadali mu imię. Niedługo nastał wieczór i trzeba było wracać do hotelu, gdzie zamierzali przenocować. Rano według planu zjedli śniadanie i udali się w dalsza drogę. Tym razem do Reszla. Przyjechawszy tam od razu udali się do miejscowego zamku. Znaleźli tam przewodnika i rozmawiali z nim chwilkę.

-Dzień dobry - przywitali się.

-Witam. W czym mogę pomóc?- zapytał przewodnik.

-Prosimy o oprowadzenie nas po tym zamku oraz o przedstawienie różnych ciekawostek historycznych - poprosili.

-Oczywiście. Zapraszam tędy - powiedział przewodnik.

Podróżnicy udali się na zwiedzanie zamku. W czasie przerwy przewodnik opowiedział ciekawostkę na temat Reszla.

-Przed niespełna dwustu laty Reszel stał się widownią ponurej tragedii. Z wyroku sądów pruskich spalono na stosie nieszczęśliwą kobietę. A było tak... W dobie niepokojów wojennych, wywołanych pochodem wojsk napoleońskich przez Prusy, w lasy podreszelskie przybyła para dwojga nędzarzy. Ona, trzydziestoośmioletnia pasterka obarczona czworgiem dzieci, on, dwudziestoletni parobek. Parobczak opuścił wkrótce kobietę, która nazywała się Barbara Zdunk i wywędrował do miasta, gdzie zamieszkał w ubogim zaułku. Tam odwiedzała go porzucona, grożąc zemstą... W nocy z 16 na 17 września 1807 roku zaułek padł ofiarą pożaru, zginęło dwoje ludzi. Podejrzenie rzucono na Barbarę, którą aresztowano i sprowadzono do zrujnowanego przez pożogi zamku. Długo trwało śledztwo, jak wykazał proces, prowadzone niedbale i pochopnie. 22 czerwca 1808 roku zapadł wyrok: miejski sąd w Reszlu skazał domniemaną podpalaczkę na śmierć przez ...

-Przez co?! Przez co?! – wołał zaciekawiony Tomek.

- Przez spalenie na stosie. Sąd liczył się przede wszystkim ze wzburzeniem opinii publicznej; w ostatnich latach Reszel podpalany był kilkakrotnie, aż spłonął niemal doszczętnie w maju 1806 roku. Sprawa nie była w zupełności jasna i przeszła kolejno przez wszystkie instancje sądownictwa pruskiego. Przez ten czas Barbara była uwięziona w zamku reszelskim, pozostawała pod strażą rozwydrzonych mieszczan, którzy niejednokrotnie nadużywali swej władzy nad bezbronną. Wśród władz, które zapoznały się z aktami sprawy, była Izba Sprawiedliwości w Królewcu, minister sprawiedliwości w Berlinie, w końcu sam król pruski. Nie poruszyła ich ani sama sprawa, ani barbarzyński wyrok. Wyrok ostateczny zapadł w Królewcu i 21 sierpnia 1811 roku Barbarę Zdunk stracono na tak zwanym wzgórzu szubienicznym przy drodze prowadzącej z Reszla do Korsz. Skazaną przywieziono wozem drabiniastym, skutą ciężkimi łańcuchami; ponuremu widowisku towarzyszyły tłumy ciekawych. Egzekucji miał dokonać kat z Lidzbarka, któremu pruski minister sprawiedliwości nakazał poufnie, aby przed zapaleniem stosu nieznacznie zadusił ofiarę. Był to jedyny przejaw zażenowania władz wobec tak jawnego i niespotykanego już w świecie okrucieństwa sądowego. Śmierć Barbary Zdunk rzuciła jaskrawe światło na zdziczenie obyczajów i praktyk sądowych na Warmii pod zaborem pruskim. A przedtem, za czasów polskich, podobne barbarzyństwo było nie do pomyślenia. Warmią rządzili przed zaborem wybitni przedstawiciele Oświecenia polskiego, Adam Stanisław Grabowski i Ignacy Krasicki, którzy w ciągu lat trzydziestu nie tolerowali żadnego wyroku śmierci. Od dawna zaprzestano tu spraw dotyczących czarów i tortur śledczych. Historia Barbary Zdunk była tym bardziej tragiczna, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa tyczyła osoby upośledzonej nie tylko społecznie, ale i umysłowo. Nieszczęśliwa i tak istota padła ofiarą elementów miejscowych i sprawiedliwości pruskiej.- opowiedział przewodnik.

-Niech opowie pan coś jeszcze - poprosiła Sally.

-Dobrze, opowiem jeszcze o wzgórzu szubienicznym. Ostatnim aktem jurysdykcji karnej w Reszlu, w wydaniu średniowiecznym, było spalenie na wzgórzu szubienicznym Barbary Zdunk, o której opowiedziałem wcześniej. Twierdzi się, że ten sposób egzekucji - przez spalenie na stosie - był ostatnim w Europie. Wzgórze, na którym przeprowadzono opisany wyrok, znajduje się poza miastem, po lewej stronie drogi z Reszla do Korsz. Ma ono wysokość 134,5 m n.p.m., a nad miastem wynosi się ponad 20 m. Nazwa wzgórza -"Wzgórze Szubieniczne" - wywodzi się jeszcze z czasów średniowiecza, na nim bowiem dokonywano straceń skazańców, aż po sądny dzień Barbary Zdunk. Reszel w czasach państwa krzyżackiego (do 1446 r.) i polskiego (od 1446 do 1772 r.) miał swojego kata, podobnie jak inne miasta Warmii (Braniewo, Lidzbark Warmiński, Orneta, Dobre Miasto i Pieniężno). Na opisywanym wzgórzu stała niegdyś szubienica, prawdopodobnie drewniana.

-Co potem robiono z ciałami skazańców?- zapytał Wilmowski.

-Po wyroku ciała skazańców na ogół pozostawiano na niej aż do zupełnego rozkładu. Unoszący się w powietrzu odór rozkładającego się ciała wymuszał ulokowanie szubienicy poza miastem. Musiało to być jednak miejsce ogólnodostępne i dobrze widoczne. Stąd też szubienicę w Reszlu zbudowano na najwyższym w okolicy wzniesieniu i przy uczęszczanym trakcie. Wisielcy, widoczni z daleka, mieli być przestrogą dla innych, że tu się ściśle przestrzega prawa i surowo karze za wszelkie przewinienia. Obecnie w pobliżu miejsca dawnych straceń stoi wysoki krzyż otoczony lipami, nieopodal, po przeciwnej stronie drogi, stoi drugi nieco mniejszy. Obydwa, jak można sądzić, mają odstraszać złe moce. Wzgórze szubieniczne jest najbardziej znanym, już tylko z nazwy, elementem przeszłej jurysdykcji karnej w Reszlu, a to za sprawą kontrowersyjnej śmierci, wymuszonej przez zdeterminowanych i żądnych "sprawiedliwości" mieszkańców Reszla, nękanych w tamtym czasie licznymi dużymi pożarami, włącznie z największym z 27 na 28 maja 1806 roku, który pochłonął prawie całe miasto, łącznie z przedmieściami. Trzeba dodać, że na Warmii stosunkowo rzadko stosowano karę śmierci.

-A co z więzieniami?- zadał pytanie Smuga.

-Więzieniem karano także niechętnie, przede wszystkim ze względu duże koszty jakie się z tym wiązały. Chętnie natomiast sięgano po karę grzywny i chłosty, czasami wygnania. Powszechne było stosowanie kar z zastosowaniem pręgierza, dyby, gąsiora, kłody, kuny. Kary tego typu wykonywano za mniejsze, pospolite przestępstwa jak: oszustwo, złodziejstwo, zakłócanie w mieście spokoju i ciszy nocnej, a czasami za kobiece pyskówki i zdradę małżeńską. Pręgierz na ogół ustawiony był przed ratuszem, w którym odbywały się sądy, i w którym zapadały wyroki skazujące. Reszel, wzorem innych miast Warmii, posiadający sądy wójtowskie, miejskie i utrzymujący przez wieki kata, miał też, jak można sądzić, swój pręgierz stojący przed ratuszem. Prawdopodobnie był to pręgierz drewniany w postaci słupa o wysokości do 4 m. Na wysokości ok. 200 cm musiał mieć on zamocowane dwa metalowe pierścienie do krępowania rąk, a na wysokości ok. 10 cm dwa podobne pierścienie do krępowania nóg. Warto zauważyć, że w czasach średniowiecza były stosowane przede wszystkim pręgierze drewniane. W późniejszym czasie w niektórych miastach Polski i Europy wystawiano pręgierze kamienne. Niektóre z nich, z racji zdecydowanie większej trwałości od drewnianych, zachowały się do naszych czasów, np. w Poznaniu. Pręgierz służył do publicznego wymierzania kary przez pokazanie winowajcy ogółowi społeczeństwa, nierzadko z dowodami przestępstwa, np. fałszywymi miarami i wagami, skradzionymi rzeczami, sfałszowanymi dokumentami itp.. Częstą formą dodatkowej kary była chłosta wymierzana postronkiem, rózgą lub kijem. Jedyny widoczny ślad dawnego sposobu wymierzania kar w Reszlu stanowi część kamienna pręgierza pochodząca prawdopodobnie z XIV wieku, znajdująca się po lewej stronie portalu wejścia bocznego do kościoła farnego p.w. Św. Piotra i Pawła (na wprost ulicy S. Wyspiańskiego).

-Niech pan opisze taki pręgierz -poprosiła Sally.

Pręgierz wykonany w całości z jednego kamienia ma kształt grzyba lub końcówki tłuczka do moździerza. Składa się z dwóch części: górnej - swoistego kapelusza i dolnej - trzonu. Górną jego część stanowi okrągła, płaska od góry płyta z zaokrąglonymi krawędziami. Jej średnica i szerokość wynosi odpowiednio ok. 75 i 15 cm. Górna, płaska powierzchnia pręgierza znajduje się ok. 35 cm pod powierzchnią ziemi. Trzon pręgierza, częściowo wkopany w ziemię, ma średnicę ok. 50 cm. Pręgierz jest lekko przechylony w kierunku ściany kościoła, pierwotnie zapewne stał prosto. Obecnie przy tym kamiennym elemencie pręgierza brak jest innego istotnego elementu, jakim jest kuna, tzn. obręcz lub obręcze żelazne służące do przykuwania skazanych, składające się z dwóch zamykanych części, przytwierdzanych łańcuchem do ściany kościoła. W różnych miastach w zależności od lokalnego zwyczaju, kunę umieszczano na różnej wysokości, a w związku z tym skazany stał, klęczał lub siedział, a nawet leżał. Zdarzało się, że obok kuny znajdowało się siedzenie dla skazanego. Okrągła, płaska górna część pręgierza przy kościele w Reszlu stanowiła prawdopodobnie owo siedzenie, "ułatwiając" skazanemu odbywanie kary. Po przeciwnej stronie bocznego wejścia do kościoła znajdują się zagadkowe ślady czegoś, co przylegało do ściany. Znajdujące się do dziś w ścianie kościoła szczątkowe elementy metalowe są być może resztkami stosowanych niegdyś kun. Przeczą chyba jednak temu ślady dawnej zaprawy murarskiej po jakimś obiekcie murowanym. W przeszłości kara kuny (bez kary cielesnej) była stosowana za drobne przestępstwa, a czasami także jako pokuta naznaczona przy spowiedzi. Największą w tym przypadku karą było jej upublicznienie, tzn. pokazanie winowajcy podczas większego zgromadzenia ludności, np. nabożeństwa, narażając go na docinki, żarty i kpiny. Publiczny sposób wymierzania kar, który zaczął zanikać w XVIII wieku, miał z jednej strony uświadamiać społeczności lokalnej o nieuchronności kary w przypadku popełnienia przestępstwa, a z drugiej ostrzegać przed osobami dopuszczającymi się łamania prawa stanowionego aktami prawnymi, zwanymi dawniej Wilkierzami.

Niedługo potem był już wieczór i udali się do pobliskiego hotelu, by spędzić tam noc. Tomkowi śniła się historia Barbary Zdunk. Ranem zdecydowali się pojechać do Gierłoży. Zatrzymali się w hotelu „Księżycowy Dworek”, gdzie zjedli obiad. Następnie ruszyli na wycieczkę po bunkrach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Tomkowi zachciało się samotnych spacerów. Oddalił się od grupy i wszedł nie informując innych do pobliskiego bunkra. Po drodze potknął się o kamień i pobił latarkę. Nie miał już z niej żadnego pożytku, więc zostawił ją po drodze. Idąc dalej znów się potknął i wpadł w przepaść. Natknął się na coś twardego. Wziął to i schował do kieszeni. Potem jakimś cudem wygramolił się z dołu i znalazł wyjście z bunkra. Potem idąc wzdłuż drogi znalazł przyjaciół. Dopiero w hotelu przypomniał sobie o znalezisku. Okazało się, że to złoty łańcuszek i pierścionek. Były dość stare. Podarował je Sally. Nastała noc. Tomek wziął tylko jeszcze krótka kąpiel w jeziorze i położył się spać. Rano postanowili pojechać do Owczarni i zwiedzić tamtejszy skansen. Zatrzymali się w miejscowym zajeździe. Zwiedzili muzeum, a na wieczór rozpalili ognisko i powoli, śpiewając piosenki, żegnali się z Warmią i Mazurami.

Nad ranem spakowali walizki i ze łzami w oczach stwierdzili, że zakochali się w tej pięknej i malowniczej krainie i wyjechali do swojej ukochanej i rodzinnej Warszawy.

◄cofnij    ▲do góry