powiat olsztyński

Lewandowska Karolina

Wyprawa Tomka na Warmię i Mazury

Był koniec maja i zbliżały się długo oczekiwane wakacje. Tomek jeszcze nie do końca wiedział, gdzie będzie spędzał ten wolny, miły czas. Postanowił po powrocie ze szkoły napisać list do Bosmana, który był w Australii. Korespondencyjnie namówił marynarza do przyjazdu do Polski. Wcześniej uzgodnili, że pojadą na Warmię i Mazury. Bosman pragnął zwiedzić jeszcze Warszawę, w której wychował się i spędził dzieciństwo. Tomek wysłuchał prośby marynarza.

Po otrzymaniu listu Bosman spakował się, wsiadł na statek, który płynął do Polski. Rejs trwał trzy tygodnie. Podróż minęła bez problemów i 22 czerwca na dworcu kolejowym Warszawa Wschodnia Bosman i Tomek padli sobie w ramiona. Następny dzień przeznaczyli na spacer po Warszawie. Wieczorem, Tomek wraz z Bosmanem zastanawiali się, jakie miasta będą zwiedzać na Warmii i Mazurach. W końcu razem podjęli decyzję. Pojadą do Olsztyna, Mikołajek, Ełku i Augustowa. Bosman wraz z chłopcem zastanawiali się, czym udać się na tę wyprawę.

- Może pojedziemy samochodem? – zaproponował Tomek.

- Tomku, kiedy ostatnio jechałeś pociągiem? - zapytał Bosman.

- Oj, już dawno – odpowiedział chłopiec kryjąc tę prawdę ze smutkiem w oczach.

- W takim układzie jedziemy pociągiem.

Chłopiec bardzo się ucieszył przytulił Bosmana i odpowiedział z uśmiechem na ustach TAK

- To kiedy jedziemy - zapytał Bosman.

- Jak najszybciej-odpowiedział Tomek.

- To pakujemy się, Tomku.

Tomek już wcześniej zrobił spis rzeczy, które należy ze sobą zabrać. Z wielkim zapałem i skupieniem pakował plecak uważając, żeby przypadkiem czegoś nie zapomnieć. Ubrania, obuwie, krem przeciwsłoneczny, kosmetyki, strój kąpielowy, kamera i oczywiście aparat fotograficzny. Jeszcze koc, śpiwór i mała podręczna apteczka. Tego wieczora Bosman i Tomek wcześniej położyli się spać.

Następnego dnia.

- Wstawaj Tomek dzisiaj wyjeżdżamy - powiedział Bosman.

- Co? - powiedział Tomek podnosząc zaspaną twarz z błękitnej poduszki.

- Dzisiaj wyjeżdżamy - powtórzył Bosman.

Tomek nie ociągając się, szybko wstał, ubrał się, i zjadł śniadanie. Bosman oczywiście wiedział, że Tomek po śniadaniu nie umył zębów, wiec od razu zapytał:

- Tomku, a ty umyłeś dzisiaj zęby?

- Nie umyłem - odpowiedział zawstydzony chłopiec.

Tomek od razu pobiegł do łazienki i bez pośpiechu, dokładnie umył zęby. Potem zamknął swój plecak i dołączył do Bosmana, który z kluczami czekał już przy drzwiach.

Na peronie byli o godzinie dziewiątej czterdzieści dziewięć, a pociąg odjeżdżał o godzinie dziewiątej pięćdziesiąt pięć. Pociąg był już podstawiony, więc Tomek i Bosman weszli do jednego z wagonów i zajęli miejsca w przedziale. Nie mogli się doczekać, kiedy pociąg ruszy i zawiezie ich do pięknych mazurskich miast ukrytych wśród pagórków, między lasami, polami i jeziorami. Po kilku minutach odczuli szarpnięcie, pociąg ruszył i obraz za oknem zaczął się zmieniać.

Po ponad czterech godzinach jazdy pociąg zatrzymał się w Olsztynie. Tu kończył się bieg pociągu z Warszawy. Ludzie zaczęli opuszczać wagony. Tomek i Bosman udali się na peron, z którego za kilka chwil miał odjeżdżać pociąg do Ełku – stolicy Mazur. Czekała ich jeszcze prawie czterogodzinna podróż koleją.

Tomek i marynarz mieli oczywiście już zarezerwowany hotel. Idąc do niego długo rozmawiali.

- Tomku, a co ty chciałbyś zobaczyć w Ełku? - zapytał Bosman.

- W Ełku? Wiem, że tu znajduje się zamek krzyżacki, Jezioro Ełckie i jeszcze wspaniała wieża ciśnień - powiedział Tomek.

- Wiesz Tomku, ja jeszcze pragnąłbym zobaczyć fontannę w parku – rzekł Bosman.

Po wejściu do hotelu szybko załatwili sprawy w recepcji, odebrali klucz i udali się do pokoju. Kilka chwil poświęcili na rozpakowanie się i odświeżenie po długiej podróży. Ponieważ ich żołądki upominały się o spóźniony obiad, po kilkunastu minutach byli już z powrotem przy portierni i oddali klucze, po czym wyszli z hotelu. Chwilę później jedli już pyszny obiad w dobrej restauracji. Po obiedzie Tomek z Bosmanem udali się na spacer po Ełku.

Szli ełckimi ulicami. Mijali dziewiętnastowieczne kamienice. Wspaniale odrestaurowane, z kolorowymi elewacjami i różnorodnymi płaskorzeźbami. Na niektórych budynkach, kilka metrów nad chodnikiem, znajdowały się kamienne głowy lub twarze. Gdzie indziej, pomiędzy oknami, budowniczy umieścił kiście winogron lub winne pędy. Wystające ze ścian balkony otoczone były metalowymi, bogato zdobionymi balustradami. Każda balustrada, każda płaskorzeźba świadczyła o bogactwie dawnych właścicieli i kunszcie ełckich rzemieślników. Niemal każda kamienica posiadała bramę prowadzącą na jej tyły, podwórze dostępne dla mieszkańców i ciekawskich, miejsce sąsiedzkich spotkań i dziecięcych zabaw.

Obok kamienic pochodzących z końca XIX i początku XX wieku znajdują się budynki mieszkalne - bloki, wybudowane w latach może pięćdziesiątych, może sześćdziesiątych XX wieku. Ełk, miasto historycznego pogranicza, najpierw Prus i Rosji do roku 1918, a przez kolejnych 21 lat Polski, odsłaniał przed Tomkiem i Bosmanem ślady tragicznej często własnej historii. Wielkie rany zadały temu miastu działania wojsk podczas obu wielkich wojen światowych w dwudziestym wieku. A i we wcześniejszych wiekach każdy, kto zdobywał Ełk dokonywał grabieży, niszczył i palił. Nie tylko wojny niszczyły miasto. Wielkie epidemie potrafiły zabić wielu mieszkańców. Dżuma w latach 1709-1711 pochłonęła w Ełku około 1300 ludzi. Być może pod obecnie istniejącymi budynkami, chodnikami, ulicami Ełku, kilka metrów pod ziemią, ukryte są skarby – ślady życia z przed kilkuset lat.

Minęli właśnie okazały, zbudowany z czerwonej cegły gmach ełckiej poczty, przykład może niezbyt pięknej, ale dostojnej architektury pruskiej z końca XIX i początku XX wieku. Po chwili kroczyli już alejkami parku. Minęli pomnik Michała Kajki, poety ludowego. Doszli do fontanny przy, której bawiły się małe dzieci. Usiedli przy fontannie na jednej z parkowych ławek Patrzyli na wylatujące z fontanny strugi wody. Wzrok Bosmana i Tomka podążał w górę za unoszącymi się kroplami. Zauważyli, że po obu stronach fontanny, jakby naprzeciw siebie, rosły dwa wiekowe modrzewie. Obok nich stały dumnie brzozy o białych pniach, kasztanowce, lipy i klony. W głębi parku dostrzegli czerwonolistnego buka o gładkiej korze. Wiele z parkowych drzew nosiło ślady po wichurach i piorunach. Pod koronami drzew przekwitały białymi kwiatami czarne bzy, lśniły zielone, sercowate liście bzów lilaków. Tu i ówdzie na delikatnych gałęziach drżały listki śnieguliczki.

Nagle zerwał się wiatr, niebo przysłoniły ciemne chmury. Do Tomka i Bosmana dochodziły coraz groźniejsze odgłosy nadchodzącej burzy. Bosman z chłopcem udali się do hotelu. Już w drodze złapał ich deszcz. W hotelowej restauracji, podczas kolacji planowali następny dzień. Postanowili rozpocząć dzień od zwiedzenia zamku krzyżackiego. Zaplanowali jeszcze zwiedzenie neogotyckiego kościoła i rejs kajakiem po Jeziorze Ełckim.

Następnego dnia obudziły ich pierwsze promienie Słońca. Większość mieszkańców jeszcze spała, gdy Tomek z Bosmanem wkraczali na wyspę Jeziora Ełckiego. Na niej, na przełomie XIV i XV wieku krzyżacy zbudowali niewielki zamek połączony z lądem zwodzonymi mostami. Przebudowany w XIX wieku, wykorzystywany przez wiele lat jako więzienie, obecnie opuszczony popada w ruinę. Po wejściu na teren zamku zobaczyli ściany pozbawione okien mury, od których odpada tynk pod dachem szukali schronienia spóźnieni, skrzydlaci nocny łowcy – sowy i nietoperze. Po chwili znaleźli się w zamkowych korytarzach. Stare mury sprawiały, że powietrze było chłodne i wilgotne. Postanowili wejść do podziemi. Bez trudu odnaleźli schody prowadzące w dół. Robiło się coraz ciemniej. Ostrożnie stawiali kolejne kroki zagłębiając się w ciemności.

Zatrzymali się na chwilę, by wyjąć z plecaków latarki. Nie zdążyli jeszcze zawiązać plecaków, gdy z niewielkiej odległości dobiegły ich uszu dziwne odgłosy. Jakby ktoś ubrany w średniowieczną zbroję zrobił krok lub usiadł. A może wstał? Szybko wzdłuż korytarza pomknęły ostre promienie światła. Korytarz jednak był pusty, nikogo w nim nie zobaczyli. Dostrzegli jednak kilka ciemnych otworów, jakby drzwi prowadzących do podziemnych piwnic lub rozgałęzień korytarza. Po chwili znów usłyszeli te dziwne odgłosy. Ciekawość kazała im udać się do pierwszych drzwi po lewej stronie. Kilka kolejnych kroków i obaj znaleźli się w dość dużym podziemnym pomieszczeniu. Snopy światła odsłoniły ich oczom sklepienie oparte na czterech kolumnach. Ściany z czerwonej cegły pokryte były wilgocią. Jak na korytarzu, którym szli przed chwilą, tak i w tym pomieszczeniu nie brakowało kolejnych tajemniczych wejść. Na podłodze znajdowały się gromady gruzu, cegły, rozkładające się kawałki drewnianych belek. Ponownie z głębi mrocznych zakamarków rozległ się dziwny, tajemniczy odgłos. Bosman i Tomek słyszeli go wyraźniej, lecz tym razem odkrycie właściwego przejścia okazało się trudniejsze. Dwa pierwsze przejścia, którymi próbowali dojść do źródła dźwięków zawiodły ich do małych, zamkniętych, komór.

- Może to jakiś skład, magazyn? – zastanawiał się głośno Bosman.

- A może lochy, w których przetrzymywano więźniów? – odparł Tomek.

Wreszcie trafili do kolejnego długiego korytarza. Dochodzące, coraz wyraźniejsze odgłosy upewniły ich w przekonaniu, że idą we właściwym kierunku. Nagle poczuli, że pod nogami nie mają już ani kamieni, ani cegieł. Kroczyli po drewnianych belkach lub deskach. Ostrożniej stawiali kolejne kroki. Światła latarki odkryły przed nimi w głębi korytarza źródło intrygujących odgłosów. Nie była to skrzypiąca zbroja rycerza, który od średniowiecza pilnował tych podziemi. Dostrzegli metalowe naczynie o kulistym dnie, które napełniając się wodą przechylało się. Część jego zawartości w pewnym momencie wylewała się i z metalicznym chrobotem sagan wracał prawie do pionu.

Już chcieli puścić mroczny korytarz, gdy ich wzrok zatrzymał się na jakimś rysunku.

- To chyba wyspa, a na niej jakaś budowla? – rzekł Tomek.

- Taaaak – przeciągle, jakby z zastanowieniem odpowiedział Bosman. – Na przedstawionej tu wyspie znajduje się zamek, którego podziemia właśnie penetrujemy.

- Ale ta wyspa jest całkowicie odcięta od lądu. Nie ma nawet zwodzonego mostu – zauważył Tomek.

- Popatrz Tomku. Na wyspie, jakby pochowani znajdują się ludzkie postacie. Ludzi na koniach, uzbrojonych w łuki, może Tatarów, widać na brzegu po stronie miasta – powiedział Bosman.

- Co to jest? O co tu chodzi? – Tomek nie mógł opanować emocji.

I Tomek i Bosman oświetlali latarkami tajemniczy rysunek. Powoli odsuwali się do przeciwległej ściany, by dostrzec więcej szczegółów. Tomek poczuł, jak jego plecak oparł się o ścianę. Obok stał Bosman.

Nagle poczuli, że belka pod nimi zarwała się i obaj runęli w dół. Po chwili byli kilka metrów niżej.

- Wszystko w porządku? Jesteś cały Tomku – zapytał Bosman.

- Nic mi nie jest; a Tobie, Wujku? – zagadał Tomek. – Gdzie my jesteśmy? Gdzie latarki?

Tomek szukał swojej latarki po omacku. Wypadła mu z ręki. Bosman nawet nie chciał się przyznać, że i on zgubił latarkę. Wcześniejsze przygody i doświadczenia kazały mu schować w kieszeni bluzy małą latarkę. Teraz się przydała. Niewielki snop światła odsłaniał miejsce upadku. Tomek podniósł obie upuszczone latarki.

- Jedna działa. W drugiej pękła żarówka – powiedział Tomek.

- Dobrze, że jedna świeci. Baterie z tej drugiej mogą nam się przydać – rzekł Bosman. Schował do kieszeni swoje małe źródło światła. – To gdzie my jesteśmy?

Tomek skierował snop światła w lewo. Ujrzeli krótki korytarz, bez wyjścia. Po prawej stronie tunel nie miał końca.

- Idziemy – powiedział Bosman spoglądając na zegarek.

Po czterdziestu minutach wędrówki mrocznym, wilgotnym tunelem, który nie miał rozgałęzień dostrzegli blade światełko. Szybko doszli do wyjścia. Wzrok z trudem przyzwyczajał się do ostrego, słonecznego światła. Z bliska okazało się, że wyjście z tunelu jest zawalone zwałami gałęzi i ziemi. Musieli się sporo napracować, by poszerzyć otwór. Szybko wyszli na powierzchnię. Otaczały ich bagniste zarośla trzcin, turzyc i wierzby. Omijając oczka wodne skierowali się na pobliskie wzniesienie. Z przyjemnością usiedli na nagrzanej słońcem, suchej trawie. Za nimi rozpościerało się kilkaset metrów mokradeł, za którymi dostrzegli jezioro. Do ich uszu dochodziły śpiewy ptaków przerywane krzykami żurawi. Nagle Bosman znieruchomiał, delikatnie trącił Tomka wskazując pobliskie zarośla. Dostojnie, na swoich długich nogach, kroczył zwierz, którego głowa przypominała nieco głowę konia.

- Łoś – szepnął Tomek.

Kilkanaście minut obserwowali króla bagien, który przemierzał podmokły obszar, zatrzymywał się przy kępach młodych traw i ziół. Niekiedy obejmował wargami gałązki drzew pełne młodych liści i podnosząc głową zrywał je. Delektował się tymi roślinnymi rarytasami.

Słońce szło jeszcze w górę. Na zegarku Bosmana dochodziła godzina jedenasta. Po porannych przygodach zaczęli odczuwać głód. Bosman rozejrzał się i w oddali ujrzał wieżę neogotyckiego kościoła, który mijali idąc rano do zamku. Ucieszył się, bo choć znał wiele metod umożliwiających dobrą orientację w terenie, wolał dzisiaj widzieć ten górujący nad okolicami Ełku, charakterystyczny punkt.

Pełni wrażeń powrócili do hotelowego pokoju. Po obiedzie udali się nad jezioro. Wypożyczyli kajak i przez niemal trzy godziny pływali odwiedzając liczne zatoczki Jeziora Ełckiego, podziwiając panoramę Ełku. Później długo spacerowali wzdłuż jeziora, odwiedzili wieżę ciśnień i osiedla mieszkalne. Wieczorem podziwiali jeszcze ełckie kamieniczki poukrywane przy ciasnych uliczkach starego centrum miasta.

- Ładne to miasto – powiedział Tomek.

- Jak na stolicę Mazur przystało – odparł Bosman.

Powoli pobyt w Ełku się kończył. Następnego dnia Tomek i Bosman mieli się udać nad Biebrzę, do krainy łosia, bobra, do królestwa ptaków. Augustów ze wspaniałymi lasami, czystymi jeziorami i Rospudą, która ukrywa w swojej dolinie wyjątkowe storczyki. Mikołajki, gdzie latem brać wodniacka i żeglarska ma swą przystań. Popielno i koniki polskie. Olsztyn, w którym zamek w ostatnich dniach czerwca ściąga poetów i śpiewaków.

Czy starczy czasu by poznać warmińską i mazurską ziemię?

◄cofnij    ▲do góry