powiat mrągowski

Kozłowski Mateusz

Tomek na tropie mazurskiej tajemnicy

Warmia i Mazury… Kraina łąk, lasów, a przede wszystkim Tysiąca Jezior.- myślał Tomek, odpychając od brzegu swoją łódkę, która wypożyczył od gospodarza we wsi pod Mikołajkami. Od rana miał przeczucie, że jest na tropie kolejnej, wielkiej przygody. Pekaes, wiozący Tomka z Lidzbarka Warmińskiego, gdzie wraz z kustoszem tamtejszego muzeum rozwiązał tajemnicę dziwnego napisu na jednym z obrazów, wiszących na zamku, wlókł się przez pół dnia. Zatrzymywał się na przystankach w małych wsiach. Żeby dojechać do Dybowa, trzeba było wysiąść w Mrągowie i poczekać godzinę na kolejny, stary autobus. W Mikołajkach miał czekać na Tomka zastęp zaprzyjaźnionych harcerzy z Mrągowa, którzy postanowili razem spędzić wakacje.

Tomek dojechał jakoś do Mikołajek, liczył po drodze przydrożne słupki i podziwiając mnóstwo drzew, które rosły wzdłuż drogi. Sam Tomek pochodził przecież z terenów nizinnych, na których drogi to były części pól. Warszawa, pokazywana mu przez wujostwo Karskich, była inna. Dopiero w swoich podróżach zobaczył, jak świat może być zróżnicowany. Jaka szkoda, że ciotka Karska nie chciała z nim nigdy podróżować!

Na przystanku w Mikołajkach już stali harcerze. Machali rękami, krzyczeli. Byli w niebieskich mundurach, a nie, jak większość, w szarych. Tomek wysiadł z autobusu i zapytał od razu: „Dlaczego macie niebieskie mundury?”. Odpowiedział mu chłopak około dwudziestoletni, z czarnymi oczami i włosami. „Cześć. Mam na imię Paweł. Mundury są niebieskie, bo my jesteśmy zastępem wodnym” – wyjaśnił. Tomek aż podskoczył z radości:

- Chcecie powiedzieć, że będziemy pływać!?

- Tak!!! – odpowiedzieli chórem harcerze. – I nie pływać, a żeglować, bo pływają pływacy!

Tomek pokiwał głową. Zapomniał, że nowa przygoda miała być inna.

- To gdzie teraz idziemy? – zapytał.

Odezwała się wysoka dziewczyna o zielonych oczach, która przedstawiła się jako Monika:

- Teraz idziemy na przystań. Zobaczysz, jak tam jest pięknie. A potem pójdziemy do takiej wsi pod Mikołajkami, Dybowa, gdzie mamy namioty i gdzie poznasz wspaniałego gospodarza, który opowie Ci kilka ciekawych historii o tej krainie.

Tomek zabrał plecak i poszedł z harcerzami w kierunku przystani. Rzeczywiście była piękna – statki i żaglówki poruszały się na srebrnej wodzie.

- Jeszcze tu przyjdziemy, ale najpierw idziemy do Dybowa – powiedział Paweł. I poszli. Najpierw małymi, ciasnymi uliczkami przez centrum, potem na obrzeża Mikołajek, i tędy aż do końca, do drogi szutrowej, przy której stał niewielki dom i kilka kolorowych namiotów.

- To tu – powiedzieli harcerze.

Tomek koniecznie chciał popływać.

- No dobrze, wypożyczymy starą ódkę od gospodarza i przepłyniemy trochę jeziorem. To jezioro to Śniardwy – powiedział Paweł.

Tomek zostawił plecak w jednym z namiotów i pobiegł na brzeg. Tam już czekali: Monika, Justyna i Patryk – nowi koledzy Tomka.

I wtedy właśnie, kiedy odpychał się ręką od brzegu, dopadły go przeczucia, że oto jest na początku niesamowitej historii…

Ranek obudził harcerzy bardzo słoneczny. W programie wyprawy było przede wszystkim poznanie mieszkańców i żeglowanie. Z samego rana, po śniadaniu harcerze i Tomek wyprawili się na przystań, skąd wzięli jacht i popłynęli na kilkugodzinny rejs. Harcerze uczyli Tomka podstaw żeglowania. Wyjaśniali, jak nazywają się wszystkie żagle, opowiadali, do czego służą szekle. Tomek słuchał i notował w pamięci. Cieszył się, że po raz pierwszy słyszy takie historie. Ale to jeszcze nie była - miał takie przeczucie – ta najważniejsza historia… Bo oto jutro Tomek miał spotkać się z gospodarzem, który przygotował już dla niego kilka ciekawych opowieści…

Gospodarz, pan Wiesiek, był już po sześćdziesiątce. Jego rodzice pochodzili stąd, z mazurskiej ziemi, mieszkali w centrum Mrągowa, w jednej z kamieniczek w centrum. Pan Wiesiek zabrał Tomka do miasta, by zobaczył, jak wygląda ta mała stolica Mazur. W jego dawnym mieszkaniu mieszkała teraz córka pana Wieśka, Kasia, z dwójką dzieci, mniej więcej w wieku Tomka. Nie było ich jednak, bo wyjechali na wakacje. Pan Wiesiek zaczął swoją opowieść…

Około 1860 roku w Mrągowie mieszkała bogata rodzina Tymników. Byli to bogaci gospodarze, którzy mieli wiele nieruchomości i domów, a także ziemie w samym Mrągowie i na jego obrzeżach. Przodkowie pana Wieśka znali ich, mieli nawet kilka kartek od nich. Pan Wiesiek przechowywał je w blaszanym pudełku. Z rodziny najpierw zmarł pan Tymnik, zostawiając wdowę, panią Justynę. Płakała za nim bardzo długo, potem jednak musiała zająć się bogactwem, żeby nie poszło na zmarnowanie. Doglądała, chodziła przy swoich dobrach, ale zachorowała i zaczęła obawiać się, co dalej stanie się z jej domem, ogrodami i ziemią. Mieszkała sama, w wielkim domu na obecnej ulicy Królewieckiej.

- Komu przypadnie ten dom? – martwiła się i pytała sąsiadów. Wszyscy odpowiadali zgodnie:

- W Mrągowie powstają kościoły, dajcie dobrodziejko dla nich, niech się rozwijają. Podzielcie po równo, na gminę żydowską i kościół katolicki.

Justyna Tymnik posłuchała, ale powiedziała:

- Dobrze, tylko ci, którym dam te ziemie, muszą wybudować mi pomnik nagrobek i muszą mnie upamiętnić.

Kościół katolicki otrzymał w testamencie dom pani Justyny, jej ogród oraz ziemię na obrzeżach miasteczka, zaś gmina katolicka otrzymała część kamienicy naprzeciwko ratusza, z przeznaczeniem na bożnicę. Szybko po tym zapisie Justyna Tymnik zmarła.

Tomka wzruszyła ta historia chorej i samotnej kobiety, która zapisała wszystkie swoje dobra innym ludziom.

- I co, i co, panie Wieśku, gdzie jest ten grób Justyny, chcę go zobaczyć!

- Drogi chłopcze, otóż grobu nie ma, nie odnaleziono go, ale po to tu jesteś, bo słyszałem o Twoich różnych przygodach. Moja córka, a kiedyś ja, mieszkamy w tym mieszkaniu, gdzie kiedyś była żydowska bożnica. Kiedy rozwalaliśmy stary piec, odkryliśmy w jego części niewielką skrzyneczkę z narysowaną mapą i tajemniczym miejscem, zaznaczonym wyraźnie, na kolorowo. Podejrzewam, że to właśnie grób wdowy został oznaczony. Trzeba tylko znaleźć to miejsce, gdzie prowadzi mapa.

Tomek wyciągnął połką kartkę. Przedstawiała zarys miejsca, z wyrysowanymi kreskami, które dochodziły w jeden centralny punkt.

- Hm, wydaje mi się, że jest to narysowana jakaś wyspa. Czy jest tu w pobliżu Mrągowa jakaś wyspa? – zapytał Tomek.

- Ależ oczywiście, wyspa jest na jeziorze Czos. Trzeba dopłynąć jakąś łódką –powiedział pan Wiesiek.

- Nie dam rady sam – odpowiedział Tomek. – Muszę wezwać moich przyjaciół, wodniaków z Drakkaru, to taki harcerskich zastęp, który tymczasowo stacjonuje w Dybowie.

- Ależ oczywiście, już po nich dzwonimy. Przyjadą porannym autobusem i rozpoczynamy poszukiwania według mapy – przyklasnął pan Wiesiek.

Całą noc głowił się Tomek nad mapą. Tajemnicze znaki – koło z przekreślonym kwadratem, nie dawały mu spokoju. Nie wiedział, co mogą oznaczać, ale wiedział, że odpowiedź znajdzie na wyspie na jeziorze Czos.

Harcerze byli w mieszkaniu córki pana Wieśka już o ósmej rano. Tomek ledwie zjadł kanapki z dżemem i popił kakao, kiedy drużyna zapukała do drzwi.

- Kto ośmiela się nas ściągać z rejsu –powiedział Paweł, ale nie gniewał się, był bardzo ciekaw tajemniczej mapy.

Tomek rozłożył ją na stole.

- Tak, wyraźnie wskazuje jakieś tajemnicze miejsce na wyspie – przyznał Patryk. – Zabierajmy się nad jezioro i płyńmy na wyspę.

Spod ratusza nie było daleko do brzegu. Na molo czekała na nich przycumowana niebieska łódka. Pan Wiesiek pożyczył ją od kolegi, wędkarza. Harcerze zapakowali się do środka i rozpoczęli wiosłowanie. Co chwila drogę przecinały łabędzie i kaczki, które w ogóle nie bały się ludzi.

- Jakie przyzwyczajone do ruchu na jeziorze – zakrzyknął Tomek.

Płynęli i płynęli, pan Wiesiek kierował łódkę w stronę tajemniczej, czarnej wyspy, otoczonej krzakami.

To tu – myślał Tomek. To na pewno ta wyspa. Jeszcze tylko znaleźć miejsca ze znakami. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą saperkę, która może przydać się do kopania.

Po godzinie płynięcia pan Wiesiek przycumował łódkę do brzegu. Wyskoczyli. Wszyscy rozeszli się po wyspie.

- Szukamy tajemniczych miejsc, które mogą nam się skojarzyć z mapą – rozkazał Patryk.

Poszukiwania trwały trzy godziny. Wszyscy zrezygnowani i podrapani o gałęzie już wrócili. Niczego nie znaleźli. Nie było tylko Tomka. Zaniepokojony pan Wiesiek postanowił, że rozpoczną poszukiwania. Przechodzili przy brzegu, kiedy usłyszeli ciche jęki. To był Tomek. Gramolił się z jakiegoś dołu, utytłany błotem.

- Już wracałem, kiedy tu nagle wpadłem – poskarżył się. Pan Wiesiek podszedł do niego i zobaczył, że chłopak siedzi na niewielkim kamieniu, na którym ktoś przed laty wyrył znaki. Koło z przekreślonym kwadratem.

- To nasze tajemnicze miejsce – zakrzyknął Paweł. Monika dodała:

- Kopmy tutaj, tutaj musi być jakiś ślad.

Do wieczora kopali saperką Tomka. Na koniec natrafili na metalowe pudełko, w którym schowana była kolejna kartka. List. Otworzyli. Był bardzo stary:

„Kto to znajdzie, niech pamięta, że serce Justyny Tymnik spoczywa tam, gdzie rośnie wielki bluszcz. Niedaleko ziemi, którą dała”.

Pan Wiesiek złożył kartkę. Podrapał się w czoło.

- No i co powiecie?

Tomek długo zastanawiał się. Monika milczała, Justyna kopała ziemię tenisówka.

- Już wiem. Musimy wrócić do Mrągowa – krzyknął nagle Tomek. – Panie Wieśku, które ziemie i komu dała Justyna Tymnik?

- Musimy to sprawdzić dokładnie w naszym muzeum – odpowiedział pan Wiesiek.

Wszyscy wsiedli do łódki i odpłynęli do Mrągowa. Drugi dzień rozpocząć się miał od wizyty w muzeum. Otwarte było od godziny dziewiątej. Harcerze poszli sami, pan Wiesiek musiał zostać, bo jego córka, pani Marysia, prosiła go o pomoc w skopaniu działki. Pani kierownik dała się namówić na rozmowę o przeszłości Mrągowa, znalazła nawet jakąś teczkę z wycinkami z gazet. Wśród nich znalazł Tomek artykuł ze starego pisma Sensburger Zeitung o tym, jak kościół katolicki otrzymał od bogatej wdowy nowe ziemie i budynki. Tomek czytał z zainteresowaniem. Dom był w centrum miasta, tam raczej nie mógł rosnąć żaden wielki bluszcz, ale oto były jeszcze ziemie, na których powstał potem cmentarz.

- Musimy odnaleźć to miejsce – zakrzyknął.

Pani kierownik podpowiedziała im, gdzie się te ziemie mogły mieścić. W Mrągowie jest zamknięty cmentarz, obok niego był kirkut – cmentarz żydowski, który również jest na ziemiach, podarowanych przez wdowę. Tu jednak musiało chodzić o ziemie, które dostał kościół katolicki, bo przecież wdowa nie była na pewno żydówką, więc nie mogła być pochowana na kirkucie.

Harcerz z Tomkiem na czele poszli na poszukiwania tego miejsca. Znaleźli cmentarz, ogrodzony metalowym płotem od reszty ulicy.

- Uli-ca Brzo-zo-wa – przeczytał Tomek.

Rozpoczęli poszukiwania. Podzielili się na grupy. Część po prawej sprawdzała Justyna z Pawłem, część po lewej Monika z Tomkiem.

Minęły dwie godziny i już Tomek miał rezygnować z poszukiwań, kiedy nagle ich oczom ukazała się wielka, stara brzoza, opleciona wspaniałym, wysokim bluszczem…

- To tu, jak pięknie – powiedziała Monika.

Harcerze dopadli tego miejsca. Po kilku poszukiwaniach znaleźli kamień, na którym namalowane było koło z przekreślonym kwadratem. Ten sam znak.

- Trzeba kopać – rozkazał Paweł. Nie kopali długo. Znów dokopali się do skrzyneczki, w której znów znaleźli list, pisany tym samym pismem, co poprzedni.

„Jeśli to znalazłeś, wiedz, że stoisz naprzeciw miejsca, gdzie jest serce Justyny Tymnik”. Harcerze rozejrzeli się wokół. Rozbiegli się wokół brzozy. Nagle Justyna wykrzyknęła: Jest, to tu! To jest to miejsce!

Wszyscy stali naprzeciw zapomnianego pomnika. Nie było wiadomo, czyj jest, z którego roku pochodzi. Był tak samo porosły bluszczem, jak stara brzoza, przy której stał. Oto Tomek rozwiązał kolejną zagadkę.

- Serdecznie gratuluję – powiedział do swoich harcerzy druh Przemek, który tylko na tydzień pozostawił swój zastęp i wyjechał na urlop. Kiedy wrócił, dowiedział się, że jego zastęp razem z nieznanym Tomkiem rozwikłał zagadkę tajemniczego grobu Justyny Tymnik.

Pan Wiesiek opowiedział o tym pani burmistrz, która postanowiła ich przyjąć w swoim gabinecie. Właśnie szli na tę wizytę, ubrani w swoje granatowe mundury…

- Przeczucia na łódce mnie nie myliły. To była wspaniała, mazurska przygoda. Po niej można już odpocząć… - pomyślał Tomek, jadąc z harcerzami autobusem do Dybowa. Stamtąd mieli zabrać swoje rzeczy i udać się na przystań, gdzie czekał na nich piękny jacht. Przed nimi był wspaniały rejs.

- Tomek do lewego foka szota, Paweł do prawego foka szota a ja za sterem – rozkazał druh Przemek.

Wielkimi Jeziorami Mazurskimi popłynęli na poszukiwanie nowej przygody.

◄cofnij    ▲do góry