powiat olsztyński

Kowszuk Karolina

Tomek na Warmii i Mazurach

Po długich latach zaborów Polska odzyskała niepodległość. Tomek Wilmowski, jego ojciec-Andrzej, żona-Sally i przyjaciele-Tadeusz Nowicki i Jan Smuga mogli wreszcie wrócić do kraju.

Po przyjeździe do rodzinnej Warszawy postanowili odwiedzić znajomych Andrzeja na Warmii i Mazurach. Państwo Ziemińscy mieszkali niedaleko Morąga, nad jeziorem Narie. Przyjęli gości bardzo serdecznie. Po wspaniałym obiedzie wybrali się razem nad jezioro. Czas szybko im płynął na wspólnej zabawie. Wieczorem zjedli złowione przez Nowickiego ryby i zmęczeni położyli się spać.

Następnego dnia Tomek wstał bardzo wcześnie. Wszyscy jeszcze spali, więc po cichu ubrał się, zabrał ze sobą psa Dingo i poszedł nad jezioro. Była śliczna pogoda. Ptaki pięknie śpiewały. Na trawie błyszczały kropelki porannej rosy. Tomek czuł się jak w raju... Kiedy przechodził koło trzcin, zauważył coś kolorowego, pływającego po wodzie. Z daleka nie widział dokładnie, co to, więc wszedł do wody. Wtedy zobaczył, że jest to wianek z kwiatów. Podniósł go i zobaczył drugi taki między trzcinami, a późnej trzeci. Kiedy dokładniej przyjrzał się tafli wody, dostrzegł, że pływa tam jeszcze więcej kolorowych wianków. Wszystkie były podobne. Bardzo go to zdziwiło. Postanowił wrócić do domu i tam zapytać Ziemińskich, czy wiedzą, skąd wzięły się one w wodzie. Kiedy wrócił, większość domowników już wstała. Tomek przebrał się w suche ubrania i powiedział im o tym, co zobaczył nad jeziorem. Pani Ziemińska wytłumaczyła mu:

-Niedawno była noc świętojańska, czyli, jak zapewne wiesz, najkrótsza noc w roku. Panuje u nas taki zwyczaj, że ludzie przystrajają wtedy domy kwiatami, a przede wszystkim plotą wianki i puszczają je na wodę dla wróżb małżeńskich. Dlatego znalazłeś ich tyle pływających po jeziorze.

-Ach, tak! Teraz sobie przypominam! Kiedyś ciocia opowiadała mi o tym!

Po śniadaniu, podziękowali Ziemińskim za gościnę i powiedzieli, że muszą już jechać, bo zależy im także na zwiedzeniu Morąga i pozostaniu tam na kilka dni. Pani Ziemińska przygotowała im kanapki na drogę, podziękowali jej, pożegnali się i wyruszyli w dalszą drogę.

W Morągu zatrzymali się w przytulnym hotelu. Po południu postanowili pójść na spacer po mieście. Najpierw zwiedzili ratusz, przed którym zobaczyli armaty, później poszli na stare miasto. Tam kupili lody i omówili plany na następny dzien.

-Może jutro zwiedzilibyśmy te lochy, o których tyle opowieści się słyszy?- zapytał Nowicki.

-Podobno stanowiły one drogę ewakuacji ludności podczas niebezpieczeństwa i dlatego rozciągały się w różnych częściach miasta. Myślę, że warto je zobaczyć - dodał Tomek.

Następnego dnia poszli do lochów. Tylko niewielką ich część można było zobaczyć. Pozostała groziła zawaleniem. Tomek, Andrzej, Sally, Nowicki i Smuga z latarkami w rękach weszli do lochów. Nagle coś małego przemknęło się im z piskiem między nogami. Sally krzyknęła ze strachu, a Nowicki powiedział ze śmiechem:

-Spokojnie, to tylko mała myszka.

Szli dalej. Co chwila zatrzymywali się, aby zobaczyć różne, co ciekawsze pomieszczenia. W lochach spędzili sporo czasu. Kiedy wyszli, słońce już prawie zachodziło.

-To było takie interesujące! Spójrzcie, ile czasu tam spędziliśmy! - Tomek był wyraźnie zadowolony - Może jutro wybierzemy się tam jeszcze raz? Co wy na to?

Wszyscy chętnie na to przystali. Jakież było ich zdziwienie, gdy następnego dnia okazało się, że zamiast lochów jest ogromna dziura w ziemi, a wokół niej krzątają się policjanci!

-Do stu beczek wędzonych śledzi!- zaklął Nowicki- Dobrze, że nikogo tam nie było, kiedy to się zawaliło! Aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać!

-Dlaczego pozwalano tam komukolwiek wchodzić?! Przecież chyba mogli przewidzieć, że to grozi zawaleniem!- Sally była bardzo zdenerwowana.

-Ważne, że nikomu z nas nic się nie stało- Andrzej próbował załagodzić sytuację.- Skoro zajęła się tym policja, nic tu po nas. Wracajmy do hotelu!

Droga powrotna upłynęła im w milczeniu. Każdy zajęty był swoimi myślami.

Kilka dni później Tomek, Sally, Andrzej, Nowicki i Smuga musieli już wracać do Warszawy. Dostali zaproszenie od pani Janiny Karskiej, cioci Tomka, na imieniny, więc musieli przybyć na czas. Droga powrotna upływała im dość szybko. Jechali przez piękne lasy. Nowicki, Andrzej i Smuga śpiewali piosenki, Sally spała, a Tomek myślał:

„Żegnaj, Kraino Tysiąca Jezior! Nigdy nie zapomnę tej wyprawy i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócę!”

◄cofnij    ▲do góry