powiat ostródzki

Harasimowicz Krzysztof

Tomek na Warmii i Mazurach – Mazurski Park Narodowy

Młodzi bohaterowie wracają z Anglii do Polski, jednak bez Smugi, Bosmana i starszego Wilmowskiego, gdyż ci nie byli w pełni sił i rozchorowali się. Zostali więc w Anglii mimo, iż bardzo pragnęli powrotu do ojczyzny. Młody Wilmowski - Tomek, z rodziną i przyjaciółmi (Saly, Nataszą i Zbyszkiem) zajęli się tym, co robił jego ojciec – łapaniem zwierząt.

Po powrocie z Anglii nasi bohaterowie zamieszkali w Warszawie. W lipcu 2007 r . postanowili wyjechać w Góry Świętokrzyskie, lecz Adam - syn właściciela ogrodu zoologicznego, dla którego pracował ojciec Tomka, zaproponował im wyprawę łowiecką na terenach Warmii i Mazur. Tomek zgodził się bez wahania.

* * *

Po przyjeździe do Piszu od razu podążyli do ratusza miejskiego, by zdobyć pozwolenie na polowanie. Następnie udali się do hotelu, w który zarezerwowali pokoje. Adam już w stolicy zakupił potrzebny sprzęt i specjalistyczną broń potrzebną do tego typu polowań. Następnego dnia przyszedł posłaniec z ratusza.

- Co się stało?- zapytał Tomasz.

- Wiem, że będziecie polować na zwierzęta w tym rejonie – powiedział urzędnik.

- Z naszego ogrodu uciekły zwierzęta...- kontynuował.

- Mamy je złapać? – dokończył Adam.

- Tak – oznajmił szybko urzędnik

Po krótkiej naradzie zgodzili się. Pociągiem pojechali do ogrodu zoologicznego. Było tam pusto, gdyż ludzie bali się tam chodzić z powodu zwierząt, które uciekły. Tomasz porozmawiał z dyrektorem ogrodu zoologicznego. Zdobył wiele szczegółowych informacji i wyruszył z towarzyszami na łowy.

* * *

Obóz w lesie był już gotowy, razem z naszymi bohaterami było kilku pracowników ogrodu zoologicznego. Ulokowali się bardzo blisko jeziora Śniardwy, które w tym miejscu mocno się zwężało, po drugiej stronie były Mikołajki.

Zaczęli od poszukiwania śladów. Mieli dużo szczęście, bowiem znaleźli świeże ślady. Szybko podzielili się obowiązkami. Zbyszek i Natasza zostali w obozie, a Tomek, Adam i Saly poszli po śladach zwierzęcia. Trop wskazywał, iż podążają za rysiem. Wiedzieli, że nie występują one na tych terenach. Oznaczało to, że jest to zwierzę z ogrodu zoologicznego. Trop podążał w stronę Mikołajek, ale później zawrócił w stronę Piszu i obozu.

Nagle Tomek przyczaił się, jego towarzysze widząc to, uczynili tak samo. Wilmowski wycelował w stronę drzewa - siedział tam ryś. Słychać huk i błysk wystrzału, jednak ryś ucieka. Tomek nie trafił. Nagle rozległ się drugi strzał i ryś osuwa się na ziemię. Z naprzeciwka wybiega Zbyszek.

- Usłyszałem huk koło obozu wychyliłem się i ... dalej już wiecie - wyjaśniał Zbyszek. Saly nakazała pośpiech, bowiem ryś mógł się obudzi, bo nie został trafiony zwykłym pociskiem, lecz usypiający. Rysia wsadzona do klatki w obozie. Mieli już pierwsze zwierzę. Na szczęście dużo ich nie uciekło. Zostały jeszcze trzy niedźwiedzie, tygrys, myszołów i trzydzieści lub czterdzieści szaraków.

Następnego dnia Zbyszek poszedł poszukać śladów. Wpadł na trop zajęcy. Po powrocie do obozu powiedział:

Widziałem tropy bierzmy broń i Dingo. (Dingo - pies Saly, połączenie dzikiego psa dingo z domowym). Trzeba je prędko złapać.

- Po lesie samochodem nie da się jeździ, piesza nagonka to też nienajlepszy pomysł. Jak je złapiemy? – pytał Adam. Tomek powiedział: – W Piszu może będą konie. Kiedyś nie było z tym problemu. Ja pójdę do miasta po konie, a wy rozłóżcie siatkę tak, by nie uciekły jak mnie nie będzie oraz podczas nagonki.

Tomek i pracownicy ogrodu wrócili z dziesięcioma końmi. Pracownicy zostali w obozie, a przyjaciele zaczęli nagonkę. Po rozłożeniu siatki było to proste, trzeba było jechać hałasując jak się tylko da, jednak należało uważać na sztuki, które próbowały uciec między końmi. Po zapędzenie zajęcy w ślepy zaułek i przeniesieniu do klatek naliczono ich trzydzieści sztuk. Dowiedzieli się, że na południowy-wschód od Mikołajek widziano niedźwiedzie (mapa kolor brązowo-czerwony) . Natychmiast się tam udali. Tomek po drodze odwiózł złapane zwierzęta. Na koniach dojechali do miejsca, gdzie jeziora łączyła wąska rzeka. Od razu ich wzrok przykuły wielkie ślady, niestety były z przed kilku dni. Postanowili podążyć tropem, który wiódł na południowy-zachód. Po pewnym czasie. Kiedy trop nie podążał w jednym kierunku, tylko się powtarzał zatrzymali się, oznaczało to bowiem, że niedźwiedzie w pobliżu mają kryjówkę. Po rozłożeniu obozu Adam wyruszył, by znaleźć kryjówkę niedźwiedzi. Po kilkugodzinnych bezskutecznych poszukiwaniach wrócił do obozu. Następnego dnia Tomek i Dingo wyruszyli, aby znaleźć kryjówkę zwierząt. Tomek szedł po najświeższych śladach, które jednak bardzo kluczyły co znaczyło, że niedźwiedź wyczuł myśliwych.

* * *

W norze siedziały trzy potężne zwierzęta - samiec, samica i młody. Były to niedźwiedzie. Samiec chodził na łowy, aby zapewnić rodzinie pożywienie. Zwierzęta były zdenerwowane obecnością człowieka.

Nagle samiec wyskoczył z nory, lecz po długim czasie wrócił uspokojony.

* * *

Saly zdenerwowana, że jej mąż nie wraca, razem z Adamem poszła go szukać. Po długim i męczącym marszu dostrzegli ślady krwi. Pośpieszyli tym tropem. Ich wzrok skierował się na martwego konia. Obok leżała Tomek, a koło niego czuwał Dingo. Tomek żył, ale był nieprzytomny i ranny. Saly zabrała go do obozu. Tam Natasza, jako sanitarjużka, pomogła Tomkowi. Okazało się, że za bardzo zbliżył się kryjówki zwierząt i dlatego niedźwiedź go zaatakował. Następnego dnia Dingo, Zbyszek, Adam, Tomek, Saly i Natasza wyruszyli, by złapać niedźwiedzie. Szczęście im sprzyjało. Weszli do doliny, gdzie schroniły się niedźwiedzie. Samca nie było. Szybko uśpili malca, lecz samica ich zaatakowała. Rozpoczęła szarżę w stronę Adam, mężczyzna uskoczył, a Natasza i Saly niemal równocześnie wystrzeliły w stronę samicy. Niedźwiedzica osunęła się na ziemię. Skrępowali już niedźwiedzie, lecz w tej chwili do doliny wbiegł samiec, który zaatakował Zbyszka, na szczęście ten szybko wystrzelił i trafił, ale to nie wystarczyło, by uśpić potężne zwierzę, niedźwiedź ranił Zbyszka. Tomek idealnie wycelował i uśpił niedźwiedzia drugim strzałem. Samca również związali i przenieśli wszystkie trzy do klatek. Pracownicy ogrody zoologicznego w Piszu zabrali niedźwiedzie do miasta, a reszta ekipy wypoczywała. Po trzech dniach wrócili zoolodzy. Oznajmili, że ludzie z ogrodu złapali innego myszołowa, a tygrys zaatakował ludzi mieszkających we wsi pod Mikołajkami. Tomek, jeszcze kiedy był dzieckiem, zastrzelił tygrysa, więc bez cienia strachu udali się do miasta (mapa kolor czerwony).

W wiosce, gdzie nastąpił atak, rozłożyli namioty w opuszczonej szopie. Po zebraniu wszystkich informacji dowiedzieli się, że tygrys atakuje wczesnym rankiem. Po kilku dniach atak się powtórzył. Reporterzy przyjechały następnego dnia, więc Zbyszek, na polecenie Adama, poprosił władze miasta, by w celach bezpieczeństwa nie wpuszczano dziennikarzy. Wójt zgodził się. Ludzie z wioski zostali ewakuowani, a przyjaciele zostawili o północy w szopie soczyste, surowe mięso, a sami ukryli się na sianie oraz na palikach wzmacniających strop. Około trzeciej nad ranem do szopy wtargnął tygrys i zaczął krążyć niespokojnie, ale nie wyczuł ludzi, ponieważ mieli w kieszeniach liście rośliny o bardzo silnym zapachu, wtedy ku zdziwieniu naszych bohaterów do szopy wbiegł chłopak z kamerą, Tomek od razu kazał mu uciekać, ale zwierzę zobaczywszy chłopaka rzuciło się na niego. Wtedy jeden z zoologów wystrzelił i uśpił tygrysa, zwierze osunęło się na ziemię. Kiedy wszyscy w pośpiechu zeszli zobaczyli ledwo żywego nastolatka i zniszczoną kamerę. Adam od razu zadzwonił do szpitala, a Natasza udzieliła pierwszej pomocy poszkodowanemu chłopakowi. Tomek odwiózł tygrysa do ogrodu zoologicznego (mapa kolor brązowy), a że w tym czasie trwało święto zwane dożynkami, toteż łowcy zwierząt zostali jeszcze na Warmii i Mazurach we wiosce, w której złapali tygrysa.

W ten sposób poznali zwyczaje panujące w tej części Polski. Na Mazurach tańczono bardzo zamaszyście, z charakterystycznym tupaniem, czyli bukaniem. Tańce miały dużą dynamikę i ekspresję ruchu. Były to typowe tańce wiejskie. Najlepszą okazję do tańca stanowiły wesela, które według starych zwyczajów trwały na Warmii i Mazurach czasami nawet tydzień. Do tańca grała wtedy kapela, złożona najczęściej ze skrzypiec, klarnetu, basu i bębenka. Goście musieli ją sami opłacić datkami. Tańczono i bawiono się również w każdą niedzielę. Do zabawy przygrywał na skrzypcach grajek.  Takie tańce w lecie odbywały się na wolnym powietrzu, a w zimie przenoszono się do izby lub karczmy. Bohaterowie tej opowieści dowiedzieli się, że szczególnie wesoło bawiono się w zapusty, niekiedy wymyślając nawet bardzo złośliwe zabawy. Tańce trwały trzy dni przed środą popielcową. Przygrywał najczęściej jeden lub kilku grajków. Młodzi bawili się wtedy w żabkę, w hejduka, zilka, i barana; chodzili po wsi z muzyką i tańcami, grając, śpiewając i hałasując. Jednym z najpopularniejszych tańców na Mazurach był Polonez lub poloneiza. Był to taniec chodzony, powtarzany wielokrotnie, szczególnie na weselu. Zwykle około północy goście szli za kapelą dookoła domu, zabudowań, a niekiedy dochodzili do lasu. Przy dźwiękach poloneizy odprowadzano też państwa młodych do ich domu. Zajączek - kozak mazurski –ciągnął przewodnik - taniec ten wykonywała jedna osoba. Na środku izby, na podłodze układano na krzyż dwa drewienka. Taniec polegał na wykonywaniu skoków na lewej i prawej nodze tak, aby nie poruszać drewek. Przy zmianie nóg w podskokach tańczący klaskał w dłonie raz z tyłu, raz z przodu. Podczas tego tańca, śpiewano zajączka.

Od zoologów dowiedzieli się również, że Pieśni ludowe Mazur mają wielowiekową tradycję i sięgają swoimi korzeniami ziem polskich, z których wywodzili się dawni osadnicy. Teksty pieśni, przekazywane z pokolenia na pokolenie, łączyły się ściśle ze zwyczajami i obrzędami. Przekaz pamięciowy przyczyniał się do przekształcania przez kolejnych wykonawców tekstów pieśni, dlatego też przetrwało wiele ich wariantów.

Na koniec postanowili trzymać się tradycji i popłynęli żaglówką po Wielkich Jeziorach Mazurskich (patrz, mapa kolor żółty).

Po tej wyprawie zwiedzili stare zamki w Braniewie, Węgorzewie, Pieniężnie, Miłakowie, Morągu, Ostródzie, Olsztynku, Szczytni, Ełku i oczywiście w Piszu. Zwiedzili również bunkier Hitlera w Gierłoży koło Kętrzyna. Byli również w cerkwi, gdzie Saly poprosiła Tomka, by pochwalił się swoją wiedzą.

- Zbudowano ją w latach 1821 - 1823. Do jej budowy wykorzystano – opowiadał Tomasz - wzorcowy projekt budowli murowanej z 1818 r., przygotowany w Wyższej Deputacji Budowlanej w Berlinie, kierowanej przez Karola Fryderyka Schinkla. Realizował on wyznawaną przez siebie ideę łączenia historycznych, zaczerpniętych z różnych stylów lub epok form, w nowatorskie pod względem kompozycji i odkrywcze z estetycznego punktu widzenia struktury. Fundatorem kościoła był król pruski Fryderyk Wilhelm III. Świątynia jest późno klasycystyczną bazyliką, wykonaną szachulcowo. Od strony wschodniej posiada dwie wieże. Empory, wsparte na czworobocznych słupach, otwierają się do nawy głównej szerokimi, półkolistymi arkadami. Od 1945 r. pełni rolę cerkwi dla wyznawców prawosławia. Wymaga wielu prac renowacyjnych. - wyjaśnił jej mąż

Udali się również do Lidzbark, który doskonale znał Adam.

- Kierowca przeklinający plątaninę krótkich uliczek w centrum Lidzbarka musi sobie uświadomić, że jest to konsekwencja zachowania typowego, średniowiecznego układu ulic. Patrząc na plan można jednak dostrzec pewne odchylenia od typowości (np. Rynek - Pl. Wolności nie leży w centrum). Historycy tłumaczą to specyficznym ukształtowaniem terenu ścieśnionego w zakolu Łyny i opadającego ku niej. Nietypowe położenie rynku można wyjaśnić wczesną rozbudową miasta i przesunięciem obwarowań w kierunku zachodnim - ku rzece. Nastąpiło to na pewno przed 1357 rokiem, kiedy stanęły pierwsze obwarowania murowane. Obecny układ ulic centrum jest w zasadzie reliktem średniowiecza, choć tragiczny dla miasta rok 1945 pozbawił je 80% starówki.

- Pięknie, widzę, że się tym interesujecie – pochwaliła zachwycona Saly.

- Dziękujemy Saly – odpowiedzieli razem mężczyźni.

- Może zwiedzimy Barczewo – zaproponował Zbyszek

- Świetny pomysł - pochwaliła Natasza.

Wszyscy udali się do Barczewa. Zwiedzili prawie wszystkie zabytki. Najbardziej interesowała ich historia kościoła św. Anny i św. Szczepana, który leżący w północnej części miasta i jest późnogotyckim kościołem parafialnym, którą budowę ukończono w 1386 r. – zaczął Zbyszek - Dziś stanowi zabytek architektury sakralnej grupy I. Wielokrotnie ulegał uszkodzeniu przez pożary i był przebudowywany. Pierwszy raz w 1414 r., i w okresie wojny trzynastoletniej (1454-1466). Po pożarze w 1544 r., kościół uzyskał nowe sklepienie siatkowe i sieciowo-gwiaździste. W 1798 r., po kolejnym pożarze w trakcie odbudowy wieża otrzymała kwadratowy kształt, gdzie zwieńczana została blaszanym hełmem i chorągiewką z datą-1800. W 1894 r., dokonując restauracji świątyni dobudowano od strony wschodniej prezbiterium.

Saly i Natasza dostały białe suknie, korale bursztynów i ozdobne zielone fartuchy

(występowały również czerwone i żółte), a mężczyźni białe spodnie, czarne byty z wysokimi cholewkami i niebieskie kubraki. Były to stroje ludowe.

* * *

W pociągu było duszno i parno, a temperatura dochodziła do 30°C. Pasażerowie ociekali potem, a w najchłodniejszym miejscu siedziała piątka ludzi w ludowych strojach. Byli to Saly, Natasza, Tomek, Zbyszek i Adam. Przyjaciele wracali do stolicy tego pięknego kraju. Tak zakończyła się przygoda w Mazurskim Parku Narodowym. Złapali zwierzęta z Zoo, pływali po Wielkich Jeziorach Mazurskich, zwiedzili ten region i zapoznali się z obyczajami tu panującymi.

◄cofnij    ▲do góry