Baśnie laureatów konkursu literackiego  Pan Andersen to Ja


ilustracje: laureaci konkursu "Skrzydlate-Łaciate”

Wstęp

Agnieszka BlonkaTajemnicza kraina
Paweł BrylskiMarzenie
Iwona CiechanowskaKryształowe Jezioro
Wojciech IwańskiSłowicze opowieści
Gabriela JelskaMagiczny kuferek
Karolina KuleszaPrzygody dzielnego żołnierza
Natalia LeśniowskaNiezwykła podróż
Jakub SzulińskiPrzyjaciele
Katarzyna TrzaskaHistoria dwóch dziewczynek
Małgorzata ZeglerHistoria nie-Brzydkiego Kaczątka

Szanowni Państwo!

Rok 2005 – to rok Hansa Christiana Andersena. Z tej okazji Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Olsztynie ogłosiła dla dzieci ze szkół podstawowych województwa warmińsko-mazurskiego konkurs pod hasłem „Pan Andersen to ja”. Uczestnicy konkursu mieli napisać własną baśń, w której wystąpiliby bohaterowie znani z baśni H.Ch. Andersena.

Liczba uczestników konkursu przerosła nasze oczekiwania. Otrzymaliśmy 307 prac konkursowych, spośród których do finału zakwalifikowano trzydzieści, a nagrodzono dziesięć baśni napisanych przez młodych autorów.

Jurorzy z Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej oraz Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli mieli nie lada problem z wyborem prac do niniejszej książeczki i mam nadzieję, że nasz wybór nie zawiedzie Waszych oczekiwań. Prezentowane baśnie zamieściliśmy według kolejności alfabetycznej nazwisk ich twórców, nie ingerując w ich treść ani formę.

Piękne ilustracje są wynikiem konkursu „Skrzydlate – Łaciate” przeprowadzonego przez studentów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego wśród uczniów szkół w Ornecie i w gminach sąsiadujących, w ramach szerszej współpracy uniwersyteckich animatorów kultury z tym środowiskiem.

Mam nadzieję, że spośród autorów zamieszczonych tu prac wyrośnie pisarz, dziennikarz lub malarz, a nasza mała książeczka okaże się poważnym debiutem literackim.

Andrzej Marcinkiewicz
Dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Olsztynie


Skrzydlate - łaciate Pan Andersen to ja



Agnieszka Blonka

Tajemnicza kraina

Dawno, dawno temu w odległej krainie, gdzie zawsze panowała zima mieszkała dziewczynka o imieniu Marysia. Marysia była biedną sierotą, aby nie przymierać głodem, sprzedawała zapałki. Tą krainą rządziła zła i podstępna Królowa Śniegu.

Królowa miała serce z lodu i dlatego nie potrafiła nikogo kochać. Miała ona jedynie lokaja o imieniu Pingo. Pingo był posłuszny swojej królowej, bał się jej i spełniał jej rozkazy. Królowa miała potężną moc i mogła go w każdej chwili zamienić w sopel lodu.

Pewnego dnia obok Marysi sprzedającej zapałki zatrzymał się mężczyzna i poprosił o pudełko zapałek. Marysia podała nieznajomemu mężczyźnie pudełko zapałek i podziękowała mu za monetę, którą od niego otrzymała. Była to moneta o wyższej wartości niż cena zapałek. Nieznajomy przedstawił się dziewczynce i powiedział, że nazywa się Jan Chrystian Andersen. Dziewczynka powiedziała, że ma na imię Marysia i jest sierotą.

W tym czasie niedaleko dziewczynki zatrzymała się piękna kareta, z której wyszła Królowa Śniegu. Królowa zaprosiła Marysię do swojej karety i zaproponowała jej gościnę w swoim lodowym zamku. Marysia ufała wszystkim i dlatego przyjęła gościnę królowej. Scenę tę obserwował Jan Chrystian Andersen, który niezbyt ufał królowej i postanowił dopilnować bezpieczeństwa Marysi. W tym celu wsiadł do swojego pojazdu i wraz ze swoim służącym ruszyli za Królową Śniegu.

Kiedy Marysia przybyła wraz z królową do zamku, zachwyciła się jego wielkością i pięknym wyglądem. Królowa zaprosiła Marysię do jednej z wielu sal i zaproponowała jej lody. Były to lody zapomnienia, które odbierały jedzącej osobie pamięć. Marysia jedząc lody poczuła ukłucie w sercu, które powoli zamieniało się w sopel lodu. Marysia zapomniała o wszystkich, których znała i nie pamiętała nawet tego jak się znalazła w zamku.

Po oddaleniu królowej, Marysię odnalazł Jan Chrystian Andersen, ale dziewczynka go nie poznała. Domyślał się on, co się stało i postanowił pomóc dziewczynce. Wiedział, że sam nie będzie mógł walczyć z Królową Śniegu, dlatego poszedł po pomoc do swoich bajkowych przyjaciół. Wkrótce z Andersenem do zamku złej królowej przybyli jego przyjaciele. Byli to: ołowiany żołnierzyk, świniopas, brzydkie kaczątko i stado łabędzi. Każde z nich posiadało mały promyk słońca. Marysia była bardzo smutna i dlatego królowa gniewała się na nią i postanowiła zamknąć ją w najwyższej, lodowej wieży, a za strażnika postawić Pingo.

Andersen i jego przyjaciele nie znaleźli Marysi w komnacie, ale ołowiany żołnierzyk zauważył schody prowadzące do góry. Powiedział o tym Andersenowi i wszyscy domyślili się, że schody te prowadzą do wieży, gdzie jest ukryta Marysia. Andersen razem z ołowianym żołnierzykiem i świniopasem postanowili wejść na górę po schodach.

Łabędzie i brzydkie kaczątko pofrunęły na skrzydłach w kierunku wieży. Kaczątko zauważyło smutną dziewczynkę i powiedziało o tym łabędziom. Łabędzie krążyły w pobliżu okna czekając na znak od Andersena. Wkrótce pod drzwiami wieży Andersen zobaczył stojącego Pinga i domyślił się, że za drzwiami jest ukryta Marysia. Poprosił ołowianego żołnierzyka, aby ten swoim małym promykiem słońca ogrzał Pinga, który czując coś przyjemnego, otworzył więzienie Marysi i wpuścił jej przyjaciół. Królowa zaniepokojona również przyszła do wieży, zobaczywszy, co się dzieje, chciała wszystkich zamienić w lodowe figury.

Widząc to łabędzie i brzydkie kaczątko wyciągnęły swoje promyki słońca, skierowały je w stronę okna wieży. Wtedy ta szyba lodowa roztopiła się, a promyki połączyły się z promykami świniopasa, ołowianego żołnierzyka i pana Andersena. Z tych promyków utworzył się jeden słoneczny promień, który trafił w serce Królowej Śniegu. Jej serce stopniało, było teraz ciepłe i pełne radości. Królowa uwolniła Marysię i powiedziała, że od tej pory podzieli swoją władzę między dwie siostry: wiosnę i jesień oraz brata lato, a sama zadowoli się częścią przypadającą na nią.

Wszyscy z decyzji królowej byli zadowoleni i od tej pory w zaczarowanej krainie wszyscy żyli zgodnie i szczęśliwie.


na górę  powrót


Paweł Brylski

Marzenie

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, na wielkim wzgórzu stała skromna chatka. Żył w niej stary drwal Jakub ze swoją wnuczką Sonią. Choć codziennie życie Jakuba przepełnione było ciężką pracą w lesie, stary spracowany człowiek cieszył się z obecności swojej wnuczki, która często pomagała dziadkowi. Sonia przygotowywała posiłki, sprzątała, a gdy dziadek był chory i brakowało im pieniędzy na chleb, chodziła do pobliskiego miasteczka sprzedawać zapałki. Stąd wielu ludzi nazywało ją „dziewczynką z zapałkami”. Największym marzeniem Soni było to, aby mieć młodszą siostrzyczkę. Dziewczynka nigdy nie ujawniła swoich pragnień, gdyż myślała, że jej marzenie nie ma szans spełnienia. Jednak pewnego dnia przekonała się, iż nie miała racji.

Było to wczesną wiosną, gdy stary Jakub zachorował tak bardzo, iż nie miał sił wstać z łóżka i iść do pracy. Troskliwa Sonia opiekowała się dziadziusiem jak mogła najlepiej, jednak wciąż nie było widać poprawy. Gdy wszystkie środki zawiodły, Sonia postanowiła pójść do miasteczka, by tam szukać pomocy. Wcześniej musiała jednak zdobyć pieniądze potrzebne na lekarstwa. Kiedy zziębnięta błagała przechodniów o kupienie zapałek, zza rogu ulicy podeszła do niej zgarbiona kobieta:
- Drogie dziecko, daj paczkę zapałek biednej staruszce. Muszę napalić w piecu dla czwórki moich wnuków, a nie mam zapałek. Jako zapłatę przyjmij tę oto stokrotkę, to wszystko, co posiadam – rzekła kobieta.

Soni żal było biednej babci i podarowała jej paczkę zapałek. W zamian otrzymała doniczkę z białym kwiatkiem.
- Soniu, nazywam się Calineczka - odparła Stokrotka. Jestem małą dziewczynką, tylko zła Królowa Śniegu zamieniła mnie w kwiatka. Pomóż mi dotrzeć na górę Czterech Wiatrów, gdzie ona mieszka. Królowa Śniegu posiada eliksir, który pomoże twojemu dziadkowi, a mnie wróci postać dziewczynki. Proszę, pomóż mi, Soniu!
- Zgoda, Calineczko, pomogę ci. Jeśli to prawda, co mówisz, to zrobię wszystko, by do niej dotrzeć – wykrzyknęła z nadzieją Sonia i od razu wybrały się w podróż. Droga na Górę Czterech Wiatrów była długa i niebezpieczna. Jednak po wielu dniach męczącej wędrówki Sonia i Calineczka dotarły na miejsce. Zamek, który zamieszkiwała Królowa Śniegu cały zbudowany był z lodu. Ogromne, ośnieżone wrota i dwie potężne wieże wzbudziły grozę w sercu Soni.
- Calineczko, boję się... Co będzie, jeśli Królowa Śniegu nam nie pomoże? – szepnęła tuląc do siebie glinianą doniczkę.
- Nie bój się Soniu, jestem z tobą i cokolwiek się stanie, pamiętaj, że zawsze pozostaniesz moją najlepszą przyjaciółką.

Po dotarciu przed oblicze Królowej Śniegu, Sonia i Calineczka przedstawiły swoje prośby.
- Chciałabym znowu stać się dziewczynką – rzekła Calineczka.
- A ja z całego serca pragnę, żeby mój dziadziuś wyzdrowiał – odparła Sonia.

Niestety Królowa śniegu nie chciała spełnić ich próśb.
- Nie mam dla was czasu i nie interesują mnie wasze problemy. Teraz muszę przygotować się na wielki bal. Wyjdźcie stąd! – wykrzyknęła, zatrzaskując za sobą drzwi. Sonia rozpłakała się. Wtem usłyszała cichy głos:
- Nie płacz, dziewczynko. Słyszałem jak bardzo kochasz swojego dziadka. Jestem słowik. Zła Królowa Śniegu uwięziła mnie w złotej klatce. Proszę, uwolnij mnie, a ja pomogę tobie i twojej przyjaciółce. Wiem, gdzie Królowa Śniegu trzyma eliksiry.

Sonia nie czekała ani chwili dłużej. Szybko otworzyła złotą klatkę i malutki szary ptaszek wyfrunął na wolność.
- Dziękuję ci dobra dziewczynko. Zaraz wrócę z obiecanym eliksirem! – pisnął z radością słowik.

Gdy po kilku dniach nadleciał, Sonia natychmiast wlała odrobinę płynu do doniczki i stokrotka przemieniła się w śliczną, małą dziewczynkę.
- Dziękuję ci, kochany ptaszku! – rzekła Calineczka – a teraz musimy szybko wracać do chorego dziadka.
- Ja także serdecznie dziękuję ci, dobry słowiku! – krzyknęła przez łzy Sonia i szybko wybiegła z Calineczką z zamku Królowej Śniegu.

Po powrocie do domu Sonia jak najszybciej podała dziadkowi magiczny eliksir. Wtedy stał się cud: dziadek nie tylko poczuł się lepiej, ale zniknęły mu wszystkie zmarszczki na twarzy, a włosy pociemniały. Dziewczynka była tak bardzo szczęśliwa, że natychmiast uściskała kochanego dziadziusia. Następnie opowiedziała mu o tym, jak poznała Calineczkę i jak wspólnie z nią wędrowały na górę Czterech Wiatrów. Nie zapomniała wspomnieć o dobrym słowiku, który ofiarował jej cudowny eliksir.

Radość Soni była tym większa, iż jej najskrytsze pragnienie także się spełniło. Calineczka została jej siostrą i wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a Sonia przekonała się, że nigdy nie należy rezygnować z marzeń.


na górę  powrót


Iwona Ciechanowska

Kryształowe Jezioro

Bardzo dawno temu, przed pojawieniem się złych ludzi, całą Ziemię zamieszkiwali dobrzy ludzie w zgodzie z najróżniejszymi istotami, które teraz znamy tylko z baśni: elfami, krasnoludkami, olbrzymami, czarodziejami, czarownicami, wróżkami, ludkiem drzewnym, pegazami, jednorożcami, smokami i wieloma innymi, których nazw już się nie pamięta. Było wtedy także mnóstwo niesamowitych miejsc, takich jak Kryształowe Jezioro.

Nie było to takie zwykłe jezioro. Wyglądało jak zrobione z kryształu, chociaż nic w nim kryształowego nie było. To woda mieniła się miliardami barw, zupełnie jak suknia i diadem księżniczki Stokrotki, która była córką cesarza i cesarzowej, władców świata ludzkiego i stanowiła przez jakiś czas jego zmartwienie. Wszystko było z nią w porządku, zanim wpadła do Kryształowego Jeziora. Wcześniej lubiła pływać po nim łódką i czytać lub śpiewać. Jezioro leżało w samym środku puszczy, więc księżniczka wybierała się tam na swoim oswojonym łabędziu i nie brała nikogo ze sobą. Zabroniła też przychodzić wszystkim w czasie, kiedy ona tam będzie.

Pewnego dnia jednak mieszkańców małego domku w puszczy zaalarmowały wrzaski łabędzia. Pobiegli nad jezioro i zobaczyli, że łódka jest wywrócona, a księżniczka próbuje wydostać się na powierzchnię, lecz wygląda, jakby coś przywiązało ją za nogi do dna. Łabędź próbował ją wyciągnąć, ale kiedy zbliżał się do wody, odskakiwał z sykiem. Kay – jeden z mieszkańców domku, rzucił włócznię w wodę obok księżniczki. W tej chwili naraz włócznia wyleciała z powrotem, woda zabulgotała, a księżniczka wyskoczyła jak korek z butelki. Łabędź złapał ją w dziób i przeniósł na brzeg, a Kaya z towarzyszem poraził w oczy blask bijący od księżniczki.

Kiedy widzieli normalnie, podeszli do niej. Wyglądała co najmniej dziwnie. Oczy były pozbawione wyrazu i wyglądały, jakby ktoś wsypał w nie diamentowego pyłu. Twarz nie wyrażała niczego. Wszystko, co miała na sobie błyszczało jak woda w jeziorze. Włosy jakby wyblakły, błyszczały martwym światłem. Na pytanie, czy nic się jej nie stało, odpowiedziała bezbarwnym, bezdźwięcznym głosem:
- Nic.

Nic więcej nie udało im się z niej wydusić, więc wsadzili ją pomiędzy siebie na łabędzia i polecieli do pałacu.

Cesarz i cesarzowa na widok córki załamali ręce.
- Spełniła się przepowiednia Czarownicy Podziemi – powiedziała cesarzowa Gerda. – Brzmiała ona:

"Fala i łódka to droga w kryształy.
Każdy z nich jest twardy, lecz niestały.
Tajemnica tkwi w sośnie,
dotrzeć tam nie jest najprościej.
Wszak sosna nie zniszczy kryształu,
lecz ten, kto ją zrozumie, rozwiąże ją pomału.”

- Nie rozumiem z niej praktycznie ani słowa – wtrącił cesarz. – Nasza puszcza składa się z prawie samych sosen. Czasem zdarzy się jodła, świerk lub coś liściastego, ale sosen jest najwięcej. Nie wiadomo, która z nich jest tą właściwą.
- Trzeba spytać jakąś wróżkę lub czarodzieja, o co w tym chodzi – stwierdził towarzysz Kaya, Larsen. – Słyszałem, że ma się w tym tygodniu na zachodzie puszczy pokazać Wróżka Drzewna. Może ona coś poradzi.
- Ale kto do niej pójdzie? – zaniepokoiła się cesarzowa. – Ja z cesarzem muszę zaopiekować się Stokrotką, wy macie pewnie już kilometrową kolejkę pod drzwiami domu. Wszyscy chcą się dowiedzieć, co się stało.
- Ja mogę się wybrać do wróżki – stwierdziła kuzynka księżniczki, Eliza, wisząc na linie obok okna i przysłuchując się rozmowie. – Prawie nigdy się nie meczę i umiem rozmawiać, nie owijam niczego w bawełnę. To co, mogę pojechać?
- Najpierw wdrap się po tej linie z powrotem i przyjdź do nas normalną drogą – powiedział cesarz, a Eliza niczym wiewiórka zniknęła z panoramy okna. – Nie wiem, czy ją puścić – zwrócił się do reszty. – To jeszcze dziecko, bardzo zwariowane dziecko.
- Ale ma dobre pomysły – stwierdził Kay. – Nie chciało jej się podsłuchiwać pod drzwiami, to zjechała po linie. Sam bym na to nie wpadł.
- Nie musiałbyś wpadać, bo i tak wszystko wiesz – zachichotała Eliza, wchodząc do komnaty.
- A ty nadal chcesz jechać? – spytała cesarzowa. – Puszcza jest ogromna, długa droga przed tobą. Możesz zabłądzić.
- Ja? Zabłądzić? – Eliza wybuchnęła śmiechem. – A gdzie ja niby najczęściej chodziłam, jak nie do puszczy? Przecież jeździłam z wami na delegacje i przejechałam ją we wszystkich kierunkach. To mój drugi dom.
- Nie dziwię się – wtrącił cesarz, ale umilkł pod groźnym spojrzeniem żony. Eliza nigdy nie miała się dowiedzieć, co stało się z jej prawdziwymi rodzicami. Jakimś cudem uwierzyła w wytłumaczenie, że zniknęli bez śladu. Tylko ona nie znała prawdy.
- Dobrze, pojedź – powiedziała zrezygnowana cesarzowa. – Dostaniesz wszystko, co potrzebne.
- Cudownie! – Eliza piała z radości. – Zapewniam, że nie wrócę z pustymi rękami.

Następnego dnia Eliza wzięła na plecy wypełnioną po brzegi torbę, wgramoliła się na konia i wjechała do puszczy.

Nie ujechała zbyt daleko, kiedy usłyszała piski. To słowik topił się w strumyku. Wyciągnęła go, owinęła chusteczką i pojechała dalej.

Wieczorem ukryła konia między drzewami, wdrapała się z torbą i słowikiem do dziupli jednego z nich i zasnęła. Miała dziwny sen: Przed oczami miała kolorowe szyszki, a cichy, głęboki głos mówił: „Jestem tam, gdzie się mnie nie spodziewasz”.

Nie wiedziała co to znaczy. O świcie pojechała dalej. Przejechała przez wioskę krasnali. W południe dotarła do obrośniętego wierzbami jeziora. Nagle między drzewami mignęły czerwone oczy. Otoczyły ich olbrzymie szczury. Koń o mało co nie spanikował. Pierwszy szczur skoczył... i dostał witką wierzbową po nosie. Wierzby oszalały. Największa przeniosła Elizę z koniem pod swoje gałęzie, reszta trzepała szczury. Kiedy wszystko się uspokoiło, przed Elizą stanęła nagle szczupła staruszka. Miała płaszcz z liści, kapelusz z mchu, torbę i buty z wikliny, śniadą skórę, oczy w kolorze mchu. Na pewno była Wróżką Drzewną. Eliza od razu opowiedziała jej wszystko, a ona odpowiedziała:
- Najtrudniej dostępną sosną jest Matka Sosna, bo chronią ją czary. Aby się do niej dostać, musisz usłyszeć i zrozumieć sosny. One więcej ci powiedzą.

Wróżka zniknęła, a Eliza zapakowała się na konia i ruszyła do domu.

Kiedy cesarz i cesarzowa dowiedzieli się o wszystkim, prawie się załamali, a Eliza szukała sposobu na zrozumienie sosen. W końcu pewnego dnia wśród ich szumu usłyszała coś podobnego do słów. Wiedziała, jak ma się dostać do Matki Sosny. Musi nauczyć się piosenki sosen na pamięć w każdym istniejącym języku. Zaczęła się nauka. Cesarz i cesarzowa finansowali wszystko, co było z nią związane. Cały czas mieli przed oczami swoją córkę znów normalną.

Eliza uczyła się niezwykle szybko. Po dwóch latach znała już potrzebne języki. Wyruszając, nie brała nic ze sobą. Piosenka miała ją prowadzić. Nic innego nie mogłoby jej pomóc w znalezieniu Matki Sosny. Wyruszyła o świcie. Szła, cały czas śpiewając. Po drodze nie miała żadnych przygód. Nocowała w dziuplach drzew.

Pewnego dnia zeszła nad jezioro o czarnej, bulgoczącej wodzie. Znała je. Jeszcze nikt się przez nie nie przeprawił. Zdawałoby się, że w takim miejscu ani rusz szukać Matki Sosny. A jednak! Rosła na samym środku maleńkiej wysepki wystającej ponad wodę pośrodku jeziora... Eliza ciągle śpiewała i nagle zobaczyła, że sosna jakby się przybliżyła. To było tylko złudzenie, bo to ona Eliza, leciała nad wodą. Wylądowała w końcu przed sosną i chciała się odezwać, ale sosna ją ubiegła:
- Wiem, po co przyszłaś do mnie Elizo – powiedziała głosem jak szum wiatru. – Chciałabyś dowiedzieć się, jak pomóc swojej kuzynce. Najpierw powiem ci, czyja to sprawka. Otóż w głębinach Kryształowego Jeziora żyje zły i okrutny Ropuch, który co jakiś czas zabiera z naszego świata jedną dziewczynę do siebie na służbę. Teraz los padł na twoją kuzynkę, lecz kiedy Kay ją uratował, rzucił na nią urok. Aby go odczynić, potrzebujesz mojej pomocy. Masz tu dwie moje szyszki: niebieską i zieloną. Dzięki niebieskiej Ropuch zapadnie w Wieczny Sen, z którego się już nie obudzi. Zielona szyszka przywróci twoją kuzynkę do życia. Niestety – tu Matka Sosna głęboko westchnęła – twoi rodzice nie wiedzieli o takiej możliwości ratunku i woleli sami zamieszkać na dnie Kryształowego Jeziora, zamiast ciebie tam zostawić. Oczywiście ich też możesz uratować – dodała na widok miny Elizy. – Wrzuć tę białą szyszkę do jeziora zaraz po wrzuceniu niebieskiej. A teraz żegnaj – Eliza zauważyła, że stoi nad brzegiem Kryształowego Jeziora. Wrzuciła szyszki, jak kazała jej Matka Sosna. Po wrzuceniu pierwszej woda poruszyła się gwałtownie, jakby coś przepłynęło. Po wrzuceniu białej nic się nie działo. Aż w końcu...
- Chodź, córeczko do domu, bo zimno się robi.

Eliza odwróciła się i skamieniała. Przed nią stali jej rodzice. A że ciągle udawała rybę, zaprowadzili ją do zamku. Tam reakcja była taka sama. Roztrzęsiony lokaj zaprowadził ich do komnaty Stokrotki. Eliza weszła sama. Stokrotka siedziała nieruchomo na brzegu łóżka i wyglądała tak, jak opisał ją Kay. Eliza podeszła do niej i położyła jej zieloną szyszkę na kolanach. Stokrotka zamrugała i rozejrzała się.
- Co się na mnie tak patrzycie? – I jakim cudem się tu znalazłam? Przecież wpadłam do jeziora.

Eliza opowiedziała jej wszystko, co wiedziała od Kaya i co robiła, aby jej pomóc. Gdy doszła do tego, co Matka Sosna powiedziała jej o rodzicach, cesarzowa szybko zaczęła się tłumaczyć:
- Och Elizo. Bardzo nam przykro, ale wiesz, byłaś taką zwariowaną trzpiotką... Baliśmy się, że polecisz szukać rodziców na dnie jeziora.
- A wystarczyło tylko wrzucić do wody szyszkę, Gerdo – wtrąciła z uśmiechem mama Elizy. – Nie rób, siostro, takiej miny. Nie jesteśmy duchami. Eliza nas uratowała, tak samo, jak twoją córkę.
- To może urządzimy bal z tej okazji? – spytał cesarz. – Można też zaprosić Wróżkę Drzewną. Co wy na to?
- Super!! – Damska część obecnych była pod wrażeniem.
- Tylko kiedy ten bal?
- Może za tydzień? – Eliza wysunęła propozycję. – Wszyscy odsapną i przyzwyczają się do waszego widoku – zwróciła się ze śmiechem do rodziców.

Bal rzeczywiście się odbył i od tego czasu nic nie zakłócało spokoju żyjących istot, wszyscy żyli w zgodzie, szczęściu i harmonii... aż do pojawienia się złych ludzi.


na górę  powrót


Wojciech Iwański

Słowicze opowieści

Kiedyś, dawno, dawno temu, gdzieś daleko w świecie, w pięknej krainie pełnej lasów, jezior, zielonych łąk i uprawnych pól, żył mądry Słowik, którego śpiew zachwycał wszystkich wokół. Miał wielu przyjaciół. Jednym z nich był pewien cesarz, który chciał mieć Słowika tylko dla siebie. Słowiczy śpiew o radościach i smutkach, o rzeczach dobrych i złych, opowieści o miłości, wierności i zdradzie chciał ów człowiek zamknąć w metalowej klatce. Jednak, gdy Słowik śpiewał coraz krócej, coraz ciszej i żałośniej serce cesarza zmiękło i wypuścił on biednego ptaszka. Słowik postanowił od tej chwili, że będzie zawsze szczęśliwy i że będzie się starał pomagać każdemu, kogo spotka na swojej drodze. Obiecał cesarzowi, że w zamian za to, że zwrócił mu wolność będzie, co jakiś czas przylatywał na jego okno i opowiadał mu o swoich przeżyciach i przygodach.

Po długim locie przez świat zmęczony Słowik usiadł na gałązce smutnej Choinki. Kiedy przyjrzał się jej, zauważył że ta z obawą rozgląda się wokół. Zaciekawiony wsłuchał się w szelest sosnowych gałęzi, które opowiadały o tęsknocie za wielkim światem. Pachnące lasem i słońcem igiełki pragnęły, aby ktoś ich dotykał, upajał się ich aromatem. Mądry ptak pocieszył piękne drzewko, by nie martwiło się na zapas. Kiedy maleńka choinka stanie się dużym drzewem być może zwiedzi świat jako maszt smukłego żaglowca. A może znajdzie się jakiś poczciwy człowiek, który zamieni ją w pięknie zdobioną skrzynię, gdzie ukryje swoje najcenniejsze skarby. Choinka uśmiechnęła się. Przyrzekła Słowikowi, że nie będzie już martwić się o przyszłość. Nie będzie już bała się ludzi z toporkami, bo jeśli nawet kiedyś przyjdzie jej kolej, aby ludzie zabrali ją z ukochanego lasu, będzie żyła nadzieją, że i w tym innym świecie spotka ją coś dobrego.

Słowik odpoczął, pożegnał się z uśmiechniętą Choinką i poleciał dalej. Nad błękitnym, czystym jeziorem, na skraju niewielkiej łączki, zauważył grupkę przepięknych, białych Łabędzi. Było ich jedenaście. Ptaszek usiadł obok nich i zauważył, że są smutne. Nie cieszą się pięknym słońcem, nie pływają po jeziorze tylko siedzą ze spuszczonymi główkami. Gdy usłyszał ich historię, zapragnął pomóc biednym, zaczarowanym Łabędziom. Nie wierzył, że człowiek może być tak zły i używając magii i czarów zechce na zawsze rozdzielić kochające się rodzeństwo: jedyną siostrę skaże na smutne życie w maleńkiej chatce na końcu świata, a jedenastu braci zamieni w łabędzie. Słowik zanucił swą najpiękniejszą pieśń o nadziei, wielkiej miłości i o tym, że jeśli bardzo się chce, można zmienić wszystko. Łabędzie słuchały pięknej muzyki i zastanawiały się, co począć. Mały ptaszek poradził im, aby wyruszyły każdy w inną stronę świata i szukały niestrudzenie swojej najmłodszej siostry, choćby poszukiwania ich miały trwać i sto lat. Słowik wierzył, że jeśli bracia wraz z siostrą staną przed złą czarownicą, kobieta zrozumie, że miłość jest silniejsza niż rozłąka, że nie zniszczy jej zły czar, nie osłabi dzieląca odległość. Miłość musi skruszyć skamieniałe serce niedobrej macochy i musi ona zdjąć swoje zaklęcie z jedenastu śnieżnobiałych Łabędzi i pozwolić im być razem z siostrą.

Na dowód tego, że miłość może wszystko, Słowik opowiedział Łabędziom historię pewnej pięknej Królowej Śniegu, której serce przypominało bryłę lodu. Chciała zamrozić cały świat, marzyła, aby wszystko przypominało taflę szkła lub lodowy kryształ. Byłaby wtedy panią całego świata i miałaby władzę nad ludźmi, bo oni nie znaliby żadnych ciepłych uczuć. I pewnie wszystko udałoby się zimnej królowej, gdyby nie jedna, serdeczna łza małej dziewczynki Gerdy. Łza roztopiła zlodowaciałe serce jej porwanego i uwięzionego przyjaciela Kaya i na świecie znów stała się wiosna, zrobiło się pięknie, wesoło i zielono. Przyjaźń okazała się silniejsza niż wszystko, silniejsza nawet niż potężna i dumna Królowa Śniegu. W Łabędzie wstąpiła nowa siła i wielka nadzieja i natychmiast wyruszyły na poszukiwanie siostry, a Słowik poleciał dalej zwiedzać świat z nadzieją, że może znów spotka kogoś, komu będzie potrafił pomóc.

W czasie drogi postanowił zajrzeć do miasta, nad którym przelatywał. Spotkał zmarzniętą, biedną i bosą Dziewczynkę z Zapałkami. Siedziała w brudnej, ciemnej i wąskiej uliczce. Była głodna i próbowała zarobić kilka groszy na chleb sprzedając zapałki. Jednak nikt nie chciał pomóc małemu dziecku, wszyscy spieszyli się do pracy i nie widzieli jej. Słowik postanowił zatrzymać się przy dziewczynce na chwilę. Zaśpiewał jej swą najcieplejszą balladę. Śpiew ptaka przyciągnął przechodniów i wiele osób zatrzymywało się obok. Prawie każdy uśmiechał się do dziewczynki i podziwiał śpiew Słowika, od którego robiło się cieplej na duszy. Prawie każdy też kupił od dziecka zapałki, więc wiedziało ono już, że będzie mogło kupić sobie chleb a może nawet wymarzone, czerwone pantofelki. Do dziewczynki podeszła jeszcze jedna osoba, samotna kobieta, która przyglądała się jej od dłuższego czasu. Poczciwa kobieta pokochała dziecko od pierwszej chwili i zabrała je do swojego domu, aby nigdy już nie było samotne i głodne. Tym razem śpiew słowika zmiękczył ludzkie serca.

Ptaszek szczęśliwy poleciał dalej. Odpoczywał właśnie nad niewielkim stawem, gdy usłyszał cichutki głosik. Ktoś kogoś pocieszał i bardzo starał się podnieść go na duchu. Słowik wyjrzał zza wysokiej trawy i oczom jego ukazał się przedziwny widok. Malutka jak ziarnko grochu dziewczynka głaskała czule smutne Brzydkie Kaczątko. Słowik podsłuchał jak kaczątko w rozmowie z Calineczką skarży się na swój wygląd. Ptaszek powiedział mu żeby się nie martwił i że widział już takie brzydkie kaczątka, które później zamieniły się w najpiękniejsze na świecie ptaki – łabędzie. Poradził zwierzątku, aby nie martwiło się na zapas i swojej małej przyjaciółce, która nie umie pływać, zrobiło przejażdżkę po jeziorku. Calineczka, szczęśliwa, że znalazł się ktoś, kto pomógł jej pocieszyć młodego łabędzia podziękowała Słowikowi za pomoc, szybciutko wdrapała się na skrzydło Brzydkiego Kaczątka i razem popłynęli na wspaniałą wycieczkę, nie przejmując się nic a nic tym, że wszyscy, których mijali po drodze drwili z brzydoty Kaczątka i maleńkiego wzrostu Calineczki. Tylko Słowik wiedział jak dobre i poczciwe serce ma mały łabędź i jak wiele miłości i współczucia może zmieścić się w sercu Calineczki, nie większym przecież od kropelki rosy.

Mały ptaszek pomachał na pożegnanie swym nowym przyjaciołom i poleciał dalej. Zbliżał się właśnie do okazałego, pięknego zamku, przed którym zebrał się tłum ludzi. Słowik postanowił zajrzeć przez okno do złoconej komnaty, skąd słyszał podniesione głosy. Kiedy usiadł na parapecie zdobionego okna zobaczył… zupełnie nagiego króla! Zebrani dookoła niego dworzanie zachwycali się najnowszą szatą cesarza, chwalili jego gust, doskonały krój stroju i delikatność materiału. Gdy Słowik został sam na sam z władcą bez namysłu opowiedział prawdę o jego nowej szacie. Mały ptaszek poradził królowi, by nie słuchał fałszywych pochlebstw, nie cieszył się z podziwu dworzan, którzy chcą go ośmieszyć, nie pozwalał wyzyskiwać się fałszywym krawcom, którzy licząc na jego próżność obiecali mu szatę, jakiej nie miał nikt dotąd. Król rozzłościł się mocno, pomyślał chwilę i podszedł do lustra raz jeszcze. Tym razem ujrzał to, co rzeczywiście pokazywało odbicie: nagiego króla. Zawstydził się bardzo, może bardziej wstydził się swojej próżności, łatwowierności niż tego, że nie ma na sobie nic. Bo to, że piękne szaty próbowali na nim zobaczyć wszyscy wokół, to jeszcze nic, najtrudniej mu było zrozumieć to, że on sam widział siebie niezwykłym, najpiękniejszym i najmądrzejszym. Zawstydził się król raz jeszcze, ubrał się w swoje zwyczajne, królewskie ubranie i wyszedł do swoich poddanych szczęśliwy, że w ostatniej chwili uniknął ośmieszenia się w ich oczach. Słowik odetchnął głęboko i poleciał dalej.

Mądry ptak poczuł się zmęczony. Postanowił wracać. Zatęsknił za swym przyjacielem cesarzem, którego tak dawno już nie odwiedzał. W drodze do przepięknej krainy pełnej lasów, jezior, łąk i pól uprawnych rozglądał się uważnie w nadziei, że zobaczy któregoś z niedawno poznanych przyjaciół. Leciał ponad lasami, jeziorami, miastami i miasteczkami nucąc swoją ulubioną pieśń o miłości, wierności, zaufaniu i nigdy niegasnącej nadziei i nagle na niewielkim jeziorku zobaczył najpiękniejszego na świecie łabędzia. Usłyszał on słowiczy śpiew i popatrzył w niebo. Rozpostarł skrzydła i pozdrowił serdecznie swego małego przyjaciela. Niedaleko, na listku kaczeńca, odpoczywała pod opieką Brzydkiego Kaczątka mała Calineczka, która również wesoło pomachała do Słowika.

Ptak przez wiele dni i nocy leciał bez wytchnienia spoglądając z góry na świat i widział małą Dziewczynkę z Zapałkami, jak składa bukiet polnych kwiatów na samotnej mogile swej opiekunki. Widział też, jak na małej łączce wesoło płonie ognisko, a wokół niego trzymając się za ręce tańczą wesoło bracia wraz z siostrą, a braci jest jedenastu… Tylko nigdzie nie mógł odnaleźć pięknej, ciekawej świata Choinki.

Czas płynął nieubłaganie, życie wokół toczyło się wciąż do przodu. Właśnie kończył się miesiąc grudzień, padał śnieg i robiło się coraz chłodniej. Wreszcie Słowik ujrzał miejsce, gdzie jeszcze niedawno rosło drzewko. Niestety, pozostał po nim tylko ucięty, smutny pień. Zamyślił się słowik, przysiadł na parapecie okna pałacu swego cesarza i rozejrzał się po znajomej komnacie. Wyglądała wciąż tak samo, jak dawniej, tylko na środku stała pięknie udekorowana choinka. Znajoma choinka. Jego przyjaciółka. Śmiała się do niego wesoła, radosna. A jemu ścisnęło się serce z żalu na myśl o tym, co czeka biedne drzewko, gdy czas Świąt Bożego Narodzenia się skończy… Nadszedł cesarz. Bardzo ucieszył się na widok Słowika. Ptaszek przyrzekł, że opowie przyjacielowi o wszystkim, co go spotkało w wielkim świecie, ale najpierw ma do niego serdeczną prośbę. Słowik poprosił cesarza, aby nie wyrzucał pięknej Choinki, gdy miną święta. Poradził, aby nadworny stolarz zrobił z niej duży, zdobiony pięknie karmnik dla ptaków z całego królestwa. Gdy nastaną mrozy i śnieżyce, każdy głodny ptak będzie mógł przylecieć i pożywić się, bo karmnik zawsze będzie pełen ptasich przysmaków. Kto wie, może każdy gość opowie sosnowej choince i cesarzowi jakąś ciekawą historię i zaśpiewa rzewną pieśń o rzeczach dobrych i złych, o radościach i smutkach, o miłości, wierności, nadziei i prawdziwej przyjaźni...


na górę  powrót


Gabriela Jelska

Magiczny kuferek

Żyła sobie raz dziewczynka o imieniu Gabrysia. Mieszkała razem ze swoimi rodzicami w domku, otoczonym sadem, ogródkiem warzywnym i łąką. Nie miała rodzeństwa, więc często sama spacerowała po łące. Przyglądała się konikom polnym i kolorowym motylkom. Uwielbiała robić bukiety z polnych kwiatów. Wręczała je potem swojej mamie.

Pewnego dnia, kiedy zbierała stokrotki na nowy bukiet, ujrzała pięknego, różowego motyla, który próbował uwolnić się z pajęczyny utkanej przez pająka. Postanowiła mu pomóc i bardzo ostrożnie odkleiła jego nóżki od sieci.

Motylek uniósł się nad głową dziewczynki, obsypując ją mnóstwem błyszczących gwiazdeczek, które po chwili znikły w trawie. Gabrysia poczuła dziwną moc, która napełniła jej serce. Oczy stały się senne.

Kiedy się ocknęła, leżała wśród stokrotek, a budził ją kroplami słodkiego mleka ktoś bardzo kolorowy, pięknie ubrany, z parasolką nad głową. To był Ole Zmruż-oczko. Poprosił Gabrysię o pomoc w uwolnieniu Calineczki z rąk lodowej Królowej Śniegu. Twierdził, że może to zrobić tylko osoba kochająca przyrodę i wrażliwa na krzywdę zwierząt. Potem pofrunął do nieba na swoim parasolu. Zanim Gabrysia cokolwiek powiedziała, spojrzała na Stokrotkę, która uśmiechnęła się do niej z kępki trawy mówiąc:
- Poradzisz sobie. Nie bój się! Tylko słuchaj tych, których spotkasz na swojej drodze. Oni ci pomogą dotrzeć do pałacu królowej. Weź ten czarodziejski kuferek. Będzie ci potrzebny.

Gabrysia odważnie pomaszerowała przed siebie. Spotkała Bzową Babuleńkę, która siedziała na pachnącym krzaczku. Dostała od niej małą perfumkę o zapachu bzu. Włożyła do kuferka buteleczkę i poszła dalej. Nad głową usłyszała śpiew Słowika. Pokazał jej dalszą drogę i dał piórko ze swego ogonka.

Nagle znalazła się wśród niebiesko kwitnącego lnu. Śpiewał jej piosenkę: „Kręćcie się wrzeciona i serwetka wnet skończona”. Po chwili piękna serwetka leżała w kuferku Gabrysi. Maszerując dalej koło rzeki, zobaczyła okazałego, białego Łabędzia. Spojrzał na nią ciepłym wzrokiem, podpłynął i wrzucił do kuferka biały kamyczek w kształcie łezki. Gabrysia podziękowała za dar i pobiegła krętą dróżką w kierunku wysokiej skały. Tam spotkała królewnę Elizę, czekającą z wiankiem magicznych pokrzyw. Trafiły one do kuferka z innymi rzeczami. Pod ogromnym dębem, rosnącym przy drodze stała dziewczynka trzymająca zapałki. Jednak nie była smutna i ubrudzona, lecz wesoła i szczęśliwa ze spotkania z Gabrysią. Dała jej niezwykłą zapałkę, która podpali starą, poczciwą latarnię uliczną. Latarnia ta swoim światłem wskazywała dalszą drogę. Tak też się stało. Nagle dziewczynka znalazła się na polanie, gdzie zgodnie piały dwa koguty: Kogut Podwórzowy i Kogut Dachowy. Czekały na Gabrysię z darem od siebie, a było to magiczne kurze jajko na szczęście.

Kuferek się zapełniał. Zanim przeszła kilka kroków spotkała Pasterkę i Kominiarczyka. Radosna i rozpromieniona para dała jej czerwone serduszko z przeźroczystego szkiełka. Kuferek stawał się coraz cięższy. Oczom Gabrysi ukazał się ogromny zamek. Przed bramą stała Księżniczka, która też chciała pomóc w uratowaniu Calineczki. Wrzuciła do kuferka ziarnko grochu. Dzielny Ołowiany Żołnierzyk, pełniący służbę w zamku również podarował ołowianą kulkę i w imieniu swej ukochanej Tancerki błyszczące cekinki. Cały kuferek był pełny i nawet nie trzeba było go zamykać, gdyż sam się szczelnie zamknął na kluczyk.

Gabrysia zrozumiała, że dotarła przed pałac lodowej Królowej Śniegu. W okienku pokrytym taflą błękitnego lodu zobaczyła smutną, ale pełną nadziei twarz Calineczki. Postawiła kuferek na bryle lodu i odeszła parę kroków do tyłu. Coś jej mówiło, że tak właśnie trzeba zrobić. Nagle kluczyk w kuferku przekręcił się, otworzyło się wieczko i wszystkie znajdujące się w nim drobiazgi uniosły się do góry. Dziwnym sposobem rozbiły szybkę w okienku i zamieniły się w jaskółkę. Ptak odleciał z Calineczką do Królestwa Kwiatów. Gabrysia widziała radość na twarzy małej dziewczynki i usłyszała z daleka: „Dziękuję, bądź szczęśliwa!”.

I rzeczywiście Gabrysia poczuła się najszczęśliwszą dziewczynką na świecie. Znikła zimowa kraina i znowu ujrzała Olego Zmruż-oczko. Wręczył jej bukiecik stokrotek i pomachał przed odlotem tęczową parasolką.

Gabrysia wróciła do domu, dała bukiecik swojej mamie patrząc z miłością w oczy i ucałowała ją czule w policzek.


na górę  powrót


Karolina Kulesza

Przygody dzielnego żołnierza

Ta historia wydarzyła się dawno temu, jak zwykle w bajkach bywa, za siedmioma górami, za siedmioma lasami...

Pewien dzielny młody żołnierz powracający z wojny napotkał na swej drodze czarownicę. Zdziwił się bardzo, kiedy poprosiła go o zaopiekowanie się małym, ale bardzo brzydkim kaczątkiem. W zamian żołnierz miał otrzymać kufer pełen drogocennych skarbów: perskich dywanów, złotych i srebrnych szkatuł, biżuterii i złotych monet. Skuszony bogactwem chłopak zgodził się przygarnąć pisklę. Czarownica jednak na pożegnanie powiedziała mu trzy reguły, których bezwzględnie musi przestrzegać:

  1. kaczątko pod żadnym pozorem nie może pić mleka
  2. kaczątko nie może samo wychodzić na podwórko
  3. kaczątko nie może przeglądać się w lusterku.

Żołnierz chciał dowiedzieć się czegoś więcej, ale czarownica na żadne pytanie już nie odpowiedziała, tylko klasnęła w dłonie i zniknęła. Cóż miał robić nasz bohater, włożył pisklaczka do przepastnej torby i pomaszerował dalej.

Szedł i szedł, mijał wioski i miasteczka, ale czuł, że nie trafił jeszcze tam, gdzie mógłby zamieszkać. W końcu po siedmiu dniach i siedmiu nocach marszu dotarł do niewielkiego zamku. Zmęczony zastukał do drzwi. Otworzyła mu piękna dziewczyna. Oczarowany jej urodą przywitał się, poprosił o nocleg, jedzenie i picie, oczywiście chciał za wszystko zapłacić, bo przecież dostał kosztowności od czarownicy. Nie zapomniał również o swoim podopiecznym.

Dziewczyna, która okazała się księżniczką, zgodziła się przenocować wędrowców. Nakarmiła ich i napoiła, a potem oprowadziła po zamku i pozwoliła wybrać komnatę, w której mieli spać. Najpiękniejszy pokój należał oczywiście do niej. Żołnierz się jednak mocno zdziwił, widząc wielkie łoże, a na nim dwadzieścia materaców. Spytał dziewczynę:
- Dlaczego musisz spać na tylu materacach?
- Cały czas czuję, że coś mnie uwiera i nie mogę się wyspać. Dokładam tylko te materace, ale to nic nie pomaga.

Chłopak pomyślał, że może mógłby się odwdzięczyć za gościnę. Postanowił sprawdzić, co jest przyczyną niewygody. Zaczął zdejmować materace. Na samym spodzie znalazł maleńkie ziarenko.
- Księżniczko, myślę, że nie mogłaś zasnąć z powodu tego groszku. Zobaczysz, że tę noc w końcu prześpisz.
- Nigdy bym nie pomyślała, że takie malutkie ziarenko może być przyczyną bezsenności.
- utro się przekonamy – odpowiedział żołnierz i udał się do swojej komnaty. Wkrótce wszyscy zasnęli.

Poranne słoneczko pierwszą obudziło księżniczkę, która w końcu się wyspała. Postanowiła przygotować śniadanie dla swoich gości. Kiedy krzątała się po kuchni, przydreptało kaczątko.
- Co pisklątko, pewnie jesteś głodne – powiedziała dziewczyna – zaraz dam ci trochę mleczka. Niestety, nie wiedziała nic o zakazach czarownicy. Gdy podała ptaszkowi mleko, do kuchni wpadł żołnierz, ale nie zdążył zabrać miseczki, krzyknął tylko:
- NIEEE!!!

Było już jednak za późno. Niewinne stworzenie zaczęło przeobrażać się w coś strasznego, a wokoło poczęły dziać się przerażające rzeczy. Nagle zrobiło się bardzo zimno, pochmurno, ponuro, pojawiły się śnieg i lód. Przytulny zamek księżniczki zamienił się w lodowe zamczysko, a milusi ptaszek przeobraził się w okrutną Królową Śniegu. Jej przerażający śmiech rozległ się w komnatach.

Przestraszona księżniczka przytuliła się mocno do żołnierza i wyszeptała:
- a nie chciałam, nie wiedziałam...
- Teraz to już nieważne.
- Milczeć! – przerwała im Królowa. – Jeśli chcecie żyć, to musicie mnie dokładnie wysłuchać. Księżniczka zostanie uwięziona do czasu, aż ty, żołnierzu, spełnisz moje trzy życzenia. Pierwsze twoje zadanie polega na tym, że masz znaleźć dla mnie narzeczonego; drugie zadanie – znajdź mi coś, co mnie wzruszy tak, że się rozpłaczę; trzecie – przynieś mi coś, co mnie zadziwi. Są to bardzo trudne zadania, ale jak ci zależy na tej dziewczynie, to je wykonasz. A teraz idź!

I wyruszył żołnierz na poszukiwania. Długo wędrował, aż zmęczony usiadł pod drzewem. Gdy tak odpoczywał, usłyszał przepiękny śpiew słowika, aż łza zakręciła mu się w oku. Wiedział, że tylko to może wzruszyć Królową. Postanowił poprosić ptaszka o pomoc.
- Słowiczku, proszę, pomóż mi, bo ukochana zginie – i wyjaśnił wszystko ptakowi, który i tak znał już tę historię, bo takie wieści szybko się rozchodzą.

Obiecał, że zaśpiewa dla Królowej. Razem udali się w dalszą drogę. Po pewnym czasie dotarli do miasta, w którym odbywała się jakaś parada. Podobno król miał pokazać się w nowym stroju. Wędrowcy postanowili zobaczyć tego władcę. Zdziwili się bardzo, kiedy zobaczyli, że zamiast pięknych szat jest on nagi. Żołnierz pomyślał, że tak głupi król będzie odpowiednim mężem dla Królowej Śniegu. Umówił się z nim na rozmowę. Powiedział mu, że przysyła go piękna królowa, która chce go poślubić, a w prezencie ofiaruje mu przepiękne szaty. To skusiło króla, który uwielbiał się stroić. Żołnierz cieszył się, że wypełnił już dwa zadania. Zostało mu znaleźć jakiś dziwny przedmiot. Wyruszyli w dalszą podróż.

Król jechał karetą, słowik leciał, a chłopak szedł. Cały dzień wędrowali, aż król zażyczył sobie postoju. Zatrzymali się nad rzeczką.

W pewnym momencie ujrzeli płynącą na liściu maleńką dziewczynkę. Słowik zapytał:
- Jak masz na imię?
- Calineczka. Czego tu szukacie wędrowcy?
Opowiedzieli znowu swoją historię. Calineczka wysłuchawszy ich, pomyślała chwilę i rzekła:
- Chyba mogę wam pomóc. Niedaleko mieszka świniopas, który potrafi robić różne dziwne przedmioty. Musicie do niego iść.

Tak też zrobili. Świniopas, poznawszy ich dzieje, dał im garnuszek, który wygrywał różne melodie świata i można było z niego poczuć zapachy wszystkich kuchni. Podziękowali świniopasowi i udali się w drogę powrotną. Po trzech dniach dotarli do ponurego zamczyska Królowej Śniegu, która już czekała. Żołnierz postanowił najpierw wzruszyć Królową talentem słowika. Ptaszek zaśpiewał tak cudownie, że nawet okrutna Królowa uroniła łzę. Następnie przedstawił jej przyszłego męża. Spodobał się Królowej ten elegancki mężczyzna. Na koniec chłopak pokazał garnek, który zagrał jej weselną melodię.

Żołnierz spełnił wszystkie rozkazy i mógł poślubić księżniczkę, która na niego czekała w zimnym lochu. Szczęśliwa Królowa Śniegu pozwoliła im odejść.

Młoda para zamieszkała daleko od lodowego zamczyska i żyła długo i szczęśliwie, czasami tylko śpiew słowika przypominał im o przeszłości.


na górę  powrót


Natalia Leśniowska

Niezwykła podróż

Dawno, dawno temu w kraju, którego na mapie nikt nigdy nie widział, na skraju niedużego miasteczka stała sobie mała chatka. Mieszkali w niej starsi, bardzo dobrzy ludzie. Mieli jedną, ukochaną córeczkę, która miała na imię Maja. Dziewczynka miała bardzo dobre serce i żeby pomóc rodzicom, którzy byli bardzo biedni sprzedawała na ulicy zapałki. Rodzicom serce się kroiło, ale dzięki córce i jej ciężkiej pracy mogli kupić leki i kawałek chleba.

Przyszła sroga zima i Maja, jak co dzień poszła do miasta sprzedawać zapałki. Dzień był wyjątkowo mroźny i mało ludzi zatrzymywało się, żeby kupić zapałki. Dziewczynka była zmarznięta i głodna, zbliżał się wieczór i nie sprzedała ani jednej paczki zapałek. W pewnej chwili pojawiła się koło niej zgarbiona staruszka.
- Chciałabym kupić zapałki, ale nie mam pieniędzy – powiedziała.
Maja wyciągnęła do niej skostniałe ręce z pudełkiem zapałek.
- Proszę niech pani weźmie, tyle ile pani potrzebuje.
- Jesteś dobrym człowiekiem moje dziecko. Myślę, że mogłabyś mi pomóc – powiedziała staruszka.
- Pani? W jaki sposób? – zapytała dziewczynka.
- Trzeba zapalić ognisko, które stopi duży lód i ogrzeje serce. Czy zgodzisz się mi pomóc?
- Oczywiście – odpowiedziała zdziwiona Maja.
- Pójdź za mną moje dziecko.

Staruszka wzięła za rękę dziewczynkę i ruszyła przed siebie. Szły bardzo długo, Maja nie była nawet w stanie ocenić, w którym kierunku, taka była śnieżyca. Nagle śnieg przestał padać, zaświeciło słońce i oczom dziewczynki ukazała się zielona polana. Stała na niej maleńka chatka. Kiedy podeszły bliżej, drzwi chatki nagle się otworzyły, a na progu stał... kret.
- To jest mój przyjaciel, a teraz i twój Maju – odpowiedziała staruszka. – Jeżeli chcesz mi pomóc będziesz musiała wybrać się w daleką podróż, a kret będzie ci towarzyszył i pomagał. Pójdziesz do krainy wiecznego śniegu, którą włada zła królowa. Więzi ona chłopca, mojego wnuka Kaja, a ty go uwolnisz.
- Ale jak się tam dostanę? – zapytała Maja.
- Czarodziejski kufer cię tam zawiezie, a ciągnąć go będą dzikie łabędzie. To nie są zwykłe ptaki. To są zamienieni przez Królową Śniegu w łabędzie królewicze. Jeżeli pokonasz królową, to już nigdy nie będziesz musiała sprzedawać na ulicy zapałek.
- Ale jak ja to uczynię? – ze strachem spytała dziewczyna.
- Twoje serce to sprawi. No, ale nie ma już czasu. Szczęśliwej podróży Maju.

Zanim dziewczyna się zorientowała przed domem stał wielki kufer, którego sznurki trzymało dziesięć pięknych łabędzi. Maja i kret wsiedli do kufra i łabędzie wzniosły się w powietrze. Były piękne i dostojne, a na głowach miały złote korony. Lecieli przez wiele mórz i oceanów, mijali wiele krajów. Nagle łabędzie obniżyły lot i zaczęły lądować.

- Co się dzieje? – zapytała Maja.
- Jak się pewnie zorientowałaś zaczęło się robić zimno. Łabędzie już dalej nie polecą. Tu zrobimy przerwę, a dalej pojedziemy już saniami, ciągniętymi przez renifery.

Rzeczywiście zrobiło się bardzo zimno, ale dzięki temu, że Maja miała zapałki mogli rozpalić ognisko i się ogrzać. Gdy odpoczęli, wsiedli do sań i ruszyli dalej. Jechali tak wiele dni, aż w końcu na horyzoncie zamajaczył lodowy zamek. Kiedy dojechali do niego kret powiedział:
- Dotarliśmy do celu naszej podróży, teraz wszystko w twoich rękach Maju.

Weszli po cichu do zamku, który w środku wyglądał jakby nikt w nim nie mieszkał. Przeszli kilka wielkich sal, gdy nagle odezwał się głos.
- Kto śmiał tu wejść i po co?

Oczom przestraszonej dziewczyny i kreta ukazała się lodowa królowa. Miała suknię z płatków śniegu i koronę z lodowych sopli. Patrzyła na nich lodowatym wzrokiem.
- Przyszłam po Kaja – drżącym głosem odpowiedziała Maja.
- Ha, ha – zaśmiała się królowa. – Jego serce jest bryłą lodu i nikt nie może go uwolnić. Jest mój. Możesz go zobaczyć, jest tam. – Wskazała palcem na salę w końcu korytarza.

Maja z kretem weszli do sali, którą wskazała królowa. W jej rogu na krześle siedział smutny chłopiec. Dziewczynka podeszła bliżej i wyciągnęła rękę.
- Dzień dobry – powiedziała. Chłopiec podniósł głowę i martwym wzrokiem popatrzył na Maję.
- Czego chcesz i po co tu przyszłaś? – zapytał niegrzecznie.
- Chcę cię zabrać ze sobą, czeka na ciebie twoja babcia. Ona bardzo cię kocha i martwi się o ciebie.
- Ale ja nie chcę nigdzie wracać, tu mi dobrze. Wracaj skąd przyszłaś.

Maja popatrzyła na kreta.
- To na nic. Nie możemy mu pomóc – powiedziała smutno.
- Możemy Maju. Masz w kieszeni zapałki. Spróbujmy zapalić ognisko – odpowiedział kret.
- Ale jak, nie mamy drewna i wszędzie jest pełno śniegu.
- Popatrz Maju – powiedział kret i nagle pojawił się przed nimi stosik drewna. Dziewczynka wyciągnęła zapałki i podpaliła drewniane szczapki. Ogień znaczą buzować i topić śnieg. Zrobiło się ciepło.
- Kim jesteś dziewczynko i w ogóle co ja tu robię? – zapytał chłopiec.
Maja opowiedziała jak się tutaj znaleźli i jak ogień roztopił śnieg i serce Kaja.
- A teraz nie mamy czasu, musimy uciekać – powiedział kret.

Zaczęli biec szybko wskoczyli do stojących przed zamkiem sań. Renifery ruszyły pędem przed siebie. Jechali bez wytchnienia, aż w końcu dotarli do polany, na której pozostawili kufer i dzikie łabędzie. Ptaki zatrzepotały skrzydłami i wznieśli się w powietrze. Lecieli wiele dni aż w końcu dotarli do słonecznej polany, gdzie ujrzeli machającą im ręką babcię. Gdy wylądowali, na polanie nie było już łabędzi, tylko dziesięciu ładnych chłopców, którzy skłonili się nisko przed swoim wybawicielem. Zły czar królowej prysł.

Staruszka ze łzami w oczach uściskała Kaja i Maję.
Tak jak ci obiecałam Maju, tak się stanie – powiedziała babcia. Dzięki twojemu dobremu sercu kilka bajek dobrze się skończyło. Dlatego już ani ty, ani twoi rodzice nigdy nie będziecie głodni i będziecie żyć długo i szczęśliwie. Po tych słowach zniknęła za drzwiami domu.

Kiedy Maja się odwróciła, zobaczyła kreta, który machał jej na pożegnanie łapką.


na górę  powrót


Jakub Szuliński

Przyjaciele

Dawno, dawno temu, żyła sobie maleńka i śliczna Calineczka. Jej domem był kielich kwiatu, ponieważ tam się urodziła. Gdy nadchodziła noc kwiatek zamykał się i tulił dziewczynkę do snu. Natomiast rankiem otwierał swój kielich i Calineczka bawiła się skacząc z płatka na płatek.

Pewnego dnia na dworze wiał silny wiatr. Nagle zerwał kielich kwiatu i poniósł go bardzo daleko. Dziewczynka była ogromnie przestraszona i na próżno wołała o pomoc. Nikt jej nie słyszał.

Kiedy wiatr osłabł, Calineczka poczuła, ze spadła na coś bardzo mięciutkiego. Ostrożnie wyjrzała przez uchylone płatki i zobaczyła piękny ogród. Rosły tam kolorowe tulipany, róże i piwonie. Była bardzo szczęśliwa, że nic jej się nie stało i trafiła w tak piękne miejsce. Wyszła ostrożnie z kwiatka i zaczęła rozglądać się. Jej wzrok przykuła mała stokrotka ze śnieżnobiałymi płatkami, która rosła w zielonej trawie. Calineczka sprytnie skacząc po trawie pokonała drogę do małej stokrotki. Przedstawiła się ładnie i opowiedziała swoją przygodę. Od razu między nimi nawiązała się nić sympatii. Mała dziewczynka zauważyła, że jest coś, co zasmuca małego kwiatuszka. Wtedy stokrotka opowiedziała o skowronku, który kiedyś przylatywał do niej, śpiewał jej i tańczył. Teraz został uwięziony w klatce przez dzieci, które złapały go w ogródku i umiera z tęsknoty za wolnością. Calineczka przejęła się smutnym losem i obiecała, że postara się mu pomóc.

Pewnego ranka dzieci przyszły do ogródka po trawę do klatki. Wówczas mała dziewczynka ukryła się wśród zerwanych roślin i tak dotarła do przyjaciela stokrotki. Skowronek ucieszył się, kiedy zobaczył Calineczkę otwierającą drzwi klatki. Wziął ją na swój grzbiet i pofrunęli przez uchylone okno do ogrodu. Stokrotka płakała ze szczęścia, kiedy zobaczyła radośnie śpiewającego ptaszka. Skowronek podziękował Calineczce za ratunek i ofiarował jej swoją przyjaźń. Niestety musiał natychmiast uciekać przed dziećmi, ale trudno było mu rozstać się z przyjaciółmi. Dziewczynka postanowiła polecieć razem z nim na spotkanie nowej przygody. Pożegnali się ze stokrotką, która musiała zostać, gdyż tu miała wszystko, co było jej potrzebne do życia.

Skowronek i Calineczka bardzo długo frunęli w przestworzach, aż ujrzeli piękną łąkę i staw porośnięty trzcinami. Uznali, że jest to bezpieczne miejsce i tu zakończyli swoją wędrówkę.

Ułożyli się na mięciutkiej trawce pod krzaczkiem i zasnęli po męczącej podróży. Obudzili się, kiedy słońce zaczęło muskać ich ciała swoimi promieniami. Był piękny dzień. Calineczka postanowiła popływać po wodzie. Wskoczyła na listek, który był przy brzegu i w niedługim czasie była już wśród zarośli stawu. Śpiewała radośnie, kołysząc się na małym listku. Wtem dziewczynka ujrzała wśród listowi samotne kaczątko. Trzeba było przyznać, iż było ono bardzo brzydkie. Kiedy podpłynęła bliżej, kaczątko otworzyło swój duży dziób i Calineczka znalazła się w jego środku. Cóż to był za okropny widok! Z pomocą nadleciał skowronek, który fruwał sobie nad stawem i wszystko w porę spostrzegł. Natychmiast doleciał do kaczątka i zaczął dziobać je w głowę. Ten przestraszył się i otworzył dziób, w którym była uwięziona Calineczka. Ptaszek wykorzystał sytuację i porwał swoim dzióbkiem małą dziewczynkę. Po chwili byli już bezpieczni, siedząc na łące. Drugiego dnia przyjaciele bawili się nad brzegiem wody. Wtedy podpłynęło do brzegu brzydkie kaczątko i popatrzyło na nich smutnym wzrokiem. Calineczka spojrzała na niego żałośnie i podeszła bliżej. Wtedy mały brzydal przeprosił ją za wczorajsze zachowanie i powiedział, że tak naprawdę to nie chciał jej zjeść. Był przekonany, że tak jak wszyscy, Calineczka będzie go wyśmiewała i szydziła z jego urody. Już przecież od dłuższego czasu nikt nie chce przebywać w jego towarzystwie.

Po tych szczerych wyznaniach dziewczynka przebaczyła mu i z ochotą zaczęła bawić się z nowym przyjacielem. Po kilku dniach znajomości kaczątko już nie wydawało jej się takie brzydkie. Było chyba nawet dosyć ładne.

Calineczka miała teraz obok siebie dwóch przyjaciół, z którymi było jej dobrze i bezpiecznie. Skowronek i brzydkie kaczątko. A może uda jej się jeszcze kiedyś spotkać ze swoją stokrotką?


na górę  powrót


Katarzyna Trzaska

Historia dwóch dziewczynek

Żyła kiedyś dziewczynka bardzo piękna, ale i bardzo zła. Jej rodzice kochali ją mocno, miała dużo lalek i ładnych sukienek. Nie mogli jednak poradzić sobie z jej złością. Dziewczynka była dla nich niedobra, tupała nogami i niszczyła zabawki. Rodzice nic jej nie robili, bo myśleli, że się zmieni. Ale nawet, gdy podrosła nic się nie zmieniło. Jej mama często płakała i chciała, żeby córka chociaż ją przytuliła. Dziewczynka wtedy krzyczała:
- Płacz sobie. Nie chcę was! Kiedyś ucieknę, bo nie kocham was.

Mama i tata wierzyli, że ich córeczka jednak się zmieni. Nikt jej nie lubił, ani sąsiedzi ani inne dzieci.

Któregoś dnia dziewczynka przechodziła obok staruszki, która prosiła ludzi o pieniądze lub jedzenie. Staruszka powiedziała do dziewczynki:
- Piękna dziewczynko jestem głodna. Daj mi pieniążka, albo daj mi bułeczkę.
- Nawet nie mam zamiaru, wstawaj i kup sobie sama – powiedziała dziewczynka. Wtedy staruszka zamieniła się we wróżkę.
- Za to, że jesteś zła, zamieniam twoje serce w lód. Nikt cię nie lubi i nikt ci nie pomoże – rzekła staruszka. Serce dziewczynki zamieniło się w lód. Bardzo ją to bolało, ale nie powiedziała nikomu. Gdy była zima, dziewczynka wyszła wieczorem w samej koszuli na dwór, wcale nie było jej zimno. Nagle podjechały białe sanie, które ciągnęły śnieżne konie. Dziewczynka wsiadła, zobaczyła, że ma na sobie suknię, a na głowie koronę z lodu.
- Jestem cała z lodu i śniegu! A więc będę Królową Śniegu! – wykrzyknęła dziewczynka.

Konie zawiozły ją tam, gdzie cały czas jest zima. Rodzice długo szukali swojej córki, ale jej nie odnaleźli.

Minęło kilka lat ludzie byli coraz biedniejsi, a zimy coraz zimniejsze. Wiedzieli, że to wszystko przez złą dziewczynkę i zaczęli się jej bać. Niedaleko miasta w małej chatce mieszkała mama z córką. Zimą mama zachorowała, a kiedy jeszcze była zdrowa sprzedawała zapałki i miały trochę pieniędzy. Ale teraz były bardzo biedne. Mama nie wiedziała, co zrobić, bo pieniędzy starczyło tylko na jedzenie, a na leki już nie. Dziewczynka wiedziała, że mama nie kupiła leków.
- Mamo, musisz kupić te leki, bo nie wyzdrowiejesz – mówiła.
- Wiem córeczko, ale choroba sama przejdzie.

Ale choroba sama nie przechodziła. Dziewczynka w tajemnicy przed mamą sama sprzedawała zapałki. Zima była bardzo sroga i ludzie nie wychodzili z domów. Dziewczynka przynosiła bardzo mało pieniędzy. Jej mama bardzo przez to cierpiała.
- Nie idź córeczko! Jest tak zimno!
- Muszę iść mamusiu, wiesz, że nie mamy pieniędzy – powiedziała dziewczynka i wyszła. Było bardzo zimno, dziewczynka prosiła ludzi, żeby kupili zapałki.

Pewien pan, który przechodził kupił bardzo dużo zapałek i dał jej swoją czapkę. Dziewczynka rozpłakała się, nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje. Niedaleko stała Królowa Śniegu widząc dziewczynkę wsiadła do sań i odjechała. Dziewczynka upadła na śnieg, bała się, bo było już ciemno. Nagle zobaczyła, że coś w śniegu się rusza, odgarnęła go i zobaczyła rękawicę.
Ojej, to pewnie myszka. Bała się, ale podniosła rękawicę.

W środku siedziała malutka dziewczynka:
- Witaj, jestem Calineczka. Uciekłam od złych ludzi. - Witaj, Calineczko, jestem biedną dziewczynką, pomogę ci, zabiorę do swojego domu.

Calineczka bardzo się ucieszyła, mimo że była malutka pomagała, jak mogła, układała zapałki w pudełku.

Zima była coraz gorsza, Królowa Śniegu każdego wieczoru jeździła po okolicy i cieszyła się, że ludziom jest źle. Cały czas widziała małą, biedną dziewczynkę z zapałkami.

Pewnego wieczoru nie zobaczyła dziewczynki. Nie wiedziała, że dziewczynka uzbierała trochę pieniędzy i zrobiła sobie wolne.

Razem z mamą i Calineczką upiekły ciasto. Królowa Śniegu szukała dziewczynki, bo bardzo za nią tęskniła, zrozumiała, że zmieniła się. Szukała jej długo, aż znalazła małą chatkę, zajrzała przez okno i zobaczyła Calineczkę i mamę. Zrobiło jej się smutno, stała i patrzyła.
- Mamusiu, ktoś jest za oknem. Pójdę zobaczę, kto to. Zobaczyła Królową Śniegu.
- Kto tam? – krzyknęła.
- Witaj dziewczyno. Wiesz, kim jestem? – zapytała.
- Tak wiem, proszę wejść. Królowa popatrzyła na dziewczynkę i rozpłakała się.
- Naprawdę chcesz, żebym weszła? – spytała.
- Tak, chcę, pani mama i tata bardzo tęsknią.
- Moi rodzice? Oni nie będą chcieli mnie widzieć.

Dziewczynka przytuliła Królową Śniegu, której suknia zaczęła się topić.
- Co się stało? – zapytała dziewczynka.
- Nic, nic chcę tylko wrócić do domu – odparła Królowa Śniegu.
- Musi Królowa iść do rodziców, oni na pewno czekają i bardzo tęsknią.

Królowa Śniegu podziękowała dziewczynce, wsiadła do sań i pojechała. Zatrzymała się przed swoim domem i zapukała do drzwi, otworzyła jej mama, była stara i schorowana. Nie poznała swojej córki.
- Słucham panią.
- Chciałam zapytać o pani córkę.
Staruszka rozpłakała się i powiedziała:
- Odeszła od nas, a tak bardzo ją kochaliśmy. Była czasami zła, ale ja wiem, że była dobrym dzieckiem. Tak bardzo za nią tęsknię.

Królowa Śniegu słuchała mamy i nawet nie wiedziała, że topi jej się suknia.
- A jeśli wróci, to pani ją przyjmie?
- Tak, przecież to moje dziecko kocham ją bardzo. I wtedy pękła korona z lodu, a śniegowa suknia roztopiła się do końca. Dziewczynka stała przed matką w koszuli, w której uciekła.
- Mamusiu, to ja. Przepraszam, że uciekłam i że byłam taka zła.
- Kochana córeczko w końcu wróciłaś, tak bardzo martwiłam się o ciebie.

Mama przytuliła córkę do siebie i obie płakały. Dziewczyna już nigdy nie była zła. Przeprosiła wszystkich ludzi, którym kiedyś dokuczała. Pomagała rodzicom, była dobra dla sąsiadów. Zimy nie były już takie srogie. Gdy była wiosna dziewczyna poszła z rodzicami do małej chatki za miastem.
- Mamusiu muszę ci kogoś pokazać. To jest dziewczynka, która mnie zmieniła – powiedziała córka.
- Witaj dziewczynko, to dzięki tobie wróciłam do rodziców.

Dziewczynka z zapałkami bardzo się ucieszyła. Zaprosiła gości na pyszne ciasto. Mała dziewczynka już nigdy nie musiała sprzedawać zapałek, a jej mamusia już nigdy nie chorowała.


na górę  powrót


Małgorzata Zegler

Historia nie–Brzydkiego Kaczątka

Żyło raz Brzydkie Kaczątko. A dlaczego brzydkie? Tak nazwały go zwierzęta z podwórka, ponieważ było całkiem szare.

Pewnego razu Brzydkie Kaczątko poszło nad staw. Siedziało tam do późna, aż zasnęło. We śnie kaczątko rozmawiało z chłopcem, który przedstawił mu się jako Ole-Zmruż Oczko. Powiedziało mu o tym, że bardzo chce być ładne, bo wtedy nikt by się z niego nie śmiał. Ole poradził mu, żeby było dobre.

Nazajutrz rano kaczątko wyruszyło w świat. Być dobrym znaczyło dla niego pomagać innym. Kaczątko szło tak przez dwa dni. Trzeciego dnia dotarło do wsi. Przenocowało na polu, okrywając się liśćmi kapusty. I znowu Ole z nim rozmawiał, ale tym razem powiedział mu, że w nocy Pasterka zgubi swoje owieczki i kaczątko będzie musiało pomóc je znaleźć.

Po przebudzeniu rzeczywiście zobaczyło Pasterkę. Siedziała na kamieniu, z głową ukrytą w ramionach i płakała. Kaczątko podeszło do niej i zapytało:
- Co się stało?
- Pogubiłam swoje owce – odpowiedziała przerywanym od płaczu głosem Pasterka.
- Nie martw się. Postaram się je znaleźć – powiedziało kaczątko i poszło na poszukiwanie owieczek.

Po dwóch godzinach wróciło na to samo miejsce, ale już z owieczkami. Gdy Pasterka je zobaczyła, zaczęła się śmiać i klaskać w dłonie.
- Gdzie one były?
- Wszystkie wpadły do dołu, ale nie był zbyt głęboki, więc jakoś udało mi się je wyjąć.
- Jak masz na imię? – spytała uradowana Pasterka.
- Zapomniałem się przedstawić. Jestem Brzydkie Kaczątko.
- Dlaczego brzydkie? Jesteś bardzo ładne. Masz białe pióra na nóżkach.

Kaczątko spojrzało na swoje nogi. Rzeczywiście miało białe piórka!

- Dziękuję ci Ole! – zawołało.
- Do kogo mówisz? – spytała Pasterka.

Kaczątko opowiedziało jej swoją historię. Ona przypomniała sobie, że zna Kominiarczyka, który zgubił swoją drabinę. Brzydkie Kaczątko grzecznie podziękowało i poszło do wsi, w której mieszkał kominiarz.

Kiedy do niej dotarło otworzyło szeroko oczy ze zdumienia. Ta wioska była zupełnie różna od tej, którą dopiero co opuściło.

Tamta żyła spokojnie. Można by było powiedzieć, że chodziła jak w zegarku. W wiosce Kominiarczyka panował nieopisany rozgardiasz. Wszędzie stały stragany. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem. Nic dziwnego, że w takim bałaganie kominiarz zgubił swoją drabinę.

Kaczątko pomyślało, że trudno mu będzie znaleźć Kominiarczyka, a co dopiero jego drabinę. Zbliżał się wieczór, więc kaczątko poszło spać.
Jak zwykle rozmawiało z Olem-Zmruż Oczko. Dziękowało mu za białe piórka i pytało, jak znaleźć Kominiarczyka. Chłopiec powiedział mu, że kominiarze najczęściej zbierali się po południu nad stawem.

Brzydkie Kaczątko poszło więc nad staw. Zobaczyło tam kominiarzy. Podeszło do nich i zapytało:
- Czy znacie może Kominiarczyka?
- Tak, zgubił swoją drabinę i teraz siedzi pod drzewem - odpowiedział jeden z nich. Kaczątko poszło do kominiarza. Po krótkiej rozmowie okazało się, że on wcale nie zgubił swojej drabiny. Zostawił ją w kominie i teraz bał się przyznać kolegom, bo pewnie by go wyśmiali.
- W którym kominie ją zostawiłeś? – spytało kaczątko.
- Chodź, to ci pokażę.

Dotarli do pięknego domku z ogródkiem. Na ulicy, przy której stał, było miło i spokojnie. Nikt tędy nie przechodził, nikt się nie kłócił.
- Tu mieszka nasz burmistrz – wyjaśnił Kominiarczyk.
Weszli do domu, na strych, a przez strych na dach. Rzeczywiście z komina wystawał kawałek drabiny.
- Utknęła i nie wiem, jak ją wyjąć – powiedział Kominiarczyk.
- Może spuść mnie tam na linie, to spróbuję ją jakoś wyciągnąć.
- Dziękuję ci stworku – powiedział kominiarz, gdy kaczątko wyciągnęło już jego drabinę.
- Jestem Brzydkie Kaczątko – rzekło i opowiedziało mu swoją historię.
- Teraz masz białe piórka także na końcach skrzydeł – powiedział Kominiarczyk.
- Super! – krzyknęło kaczątko. Pożegnało się z kominiarzem i poszło dalej w świat.

Szło i szło, aż zawędrowało na cesarski dwór. Powiedziało strażnikom, że przychodzi pomagać innym, a oni skierowali go do pokoju cesarza. Kiedy Brzydkie Kaczątko przestąpiło próg, zobaczyło pokój przystrojony na czarno, a na czarnym tronie chińskiego cesarza również w czarnym ubraniu. Kaczątko podeszło do niego i zapytało:
- Co się stało? Czyżby ktoś umarł?
- Och nie! Mój słowik stracił głos! – odpowiedział cesarz, nie ukrywając żalu. Kaczątko przyjrzało się ptaszkowi, który siedział na drążku w złotej klatce. Próbował coś zaśpiewać, ale z jego gardła wydobywały się tylko chrząkania i charkania. Cesarz zalał się łzami.
- Nic mu nie pomoże!
- Niech kucharze Waszej Królewskiej Mości przyrządzą mu mleko z miodem!
Cesarz lekko zdziwiony przywołał swojego kucharza. Kazał mu postępować według zaleceń kaczątka.

Gdy słowik wypił napój, od razu zaczął wyśpiewywać swoje trele.
- Dziękuję ci! – krzyknął rozradowany cesarz. Kazał zdjąć ciemne firany i przystroić salę kolorowymi kwiatami.
- Niech poddani dowiedzą się, że mój słowik wyzdrowiał!

Potem kaczątko opowiedziało mu swoją historię.
- W moim mieście żyje uboga dziewczynka. Sprzedawała zapałki, ale wszystkie pogubiła. Jej możesz pomóc. A, zapomniałbym, masz białe piórka na nogach i skrzydłach. Jesteś prawie cały biały!
- Tak już wiele dobrego zrobiłem – odpowiedziało kaczątko.

Za radą cesarza wyruszyło do miasta. Rzeczywiście spotkało tam dziewczynkę, która siedziała na ulicy i płakała. Miała na sobie brązowo-szarą sukienkę i narzuconą na plecy czarną, postrzępioną chustę. Jej stopy były bose, a włosy brudne od wielu dni. Trzymała w ręku jedyną zapałkę, która jej została. Kaczątko podeszło do niej.
- Słyszałem od cesarza, że pogubiłaś swoje zapałki.
- Tak, nie mogę ich znaleźć i teraz na pewno umrę z głodu.
- Nie martw się, znajdziemy je.
- Wiatr rozwiał wszystkie daleko. Już nic się nie da zrobić – powiedziała dziewczynka i rozpłakała się.
- Chcesz podaruję ci moje dwa piórka. Jedno szare, a drugie białe – zaczęło ją pocieszać kaczątko.
- Jesteś bardzo miły, ale dlaczego tak dziwnie wyglądasz?
Kaczątko znów opowiedziało o wszystkim.
- Dla mnie już jesteś piękne – powiedziała dziewczynka, gdy wysłuchała całej opowieści.
- Czy zechciałabyś pójść ze mną i mieć wszystkiego pod dostatkiem?
- Oczywiście! Ale czy mnie zabierzesz?
- Jasne, że cię zabiorę! – krzyknęło kaczątko. Właśnie wtedy jego głowa stała się biała.
- Znowu komuś pomogłem! – zawołało.

Brzydkie Kaczątko wędrowało dalej z dziewczynką. Było im razem dobrze, bo każde z nich znalazło prawdziwego przyjaciela.

Właśnie biegli po łące, śmiali się, gdy zobaczyli żołnierza. Leżał w trawie. Dziewczynka zauważyła, że nie ma jednej nogi. Podniosła go i dała kaczątku. Wtedy żołnierz przemówił:
- Jestem ołowianym żołnierzykiem, mam tylko jedną nogę, gdyż na drugą nie starczyło już ołowiu. Czy moglibyście mi ją dorobić?
- Oczywiście – odpowiedziało kaczątko.
- Zrobiłbyś następny dobry uczynek – dodała dziewczynka.

Kaczątko po długim poszukiwaniu ołowiu dorobiło nogę żołnierzowi. Gdy ołów zastygał, kaczątko, nawet tego nie zauważając, zmieniło się w łabędzia. Gdy to się stało, stanął przed nim Ole-Zmruż Oczko i powiedział:
- Dziękuję ci Brzydkie Kaczątko. Uwolniłeś mnie z rąk złej Królowej Śniegu. Chciała, żebym został jej mężem, a ja już mam żonę – Calineczkę.

Kaczątko pomału zaczynało rozumieć.
- Czy chcielibyście zamieszkać ze mną i moją żoną w kraju, gdzie nie ma głodu, chłodu i trosk? – zapytał Ole.
Dziewczynka, kaczątko i żołnierzyk się zgodzili. Wtedy pojawiły się dzikie łabędzie i zabrały ich do pięknego kraju. Czekała już tam Calineczka i jej przyjaciółka jaskółka. Urządzono przyjęcie, na którym wszyscy wspaniale się bawili. Od tej pory kaczątko było piękne i szczęśliwe.


na górę  powrót