Sowa Izabela „Dziesięć minut od centrum”
Najnowszą książkę Izabeli Sowy pt. „Dziesięć minut od centrum” czyta się szybko, łatwo i przyjemnie... momentami aż za bardzo... Ta pozorna lekkość utworu może przeszkodzić, i często przeszkadza, czytelnikowi w dostrzeżeniu licznych zabiegów kompozycyjnych autorki. Aby je spostrzec trzeba się mocno skupić, co nie jest rzeczą najprostszą przy tej lekturze.
Książka ta ma bardzo ciekawą kompozycję. Składa się ona z siedmiu rozdziałów, każdy z nich nosi nazwę któregoś dnia tygodnia i opowiada o losach innego człowieka, np. o zbierającej na rower Kaśce Kościelniak, emerycie Wieśku czy znudzonej domowymi obowiązkami Andżeli. Poszczególne części tego utworu można traktować jako integralne opowiadania, co nie do końca jest zgodne z prawdą. Bohaterów łączy nie tylko miejsce zamieszkania „dziesięć minut od centrum kulturalnego, jakim jest <<Kraków, dawna stolica Polaków>>” (Izabela Sowa, Dziesięć minut od centrum, Warszawa 2006, Wydawnictwo autorskie S.C., s.9. Wszystkie cytaty pochodzą z niniejszego wydania.), splatają się również ich historie, np. zafascynowany karate i piękną Joanną Bogdan Prol jest główną postacią „Piątku”, w „Poniedziałku” zaś pomaga Wieśkowi w pisaniu listu dla przyszłych pokoleń, „Wieśniak” Stefan w „Niedzieli” jest byłym szwagrem Andrzeja Poważnego, we „Wtorku” jest bliskim znajomym Inki itd. Poznajemy różne wydarzenia z życia bohaterów poszczególnych rozdziałów, co wprowadza pewien chaos w strukturze utworu. Natłok informacji powoduje jego niezrozumiałość, czytelnik gubi się w wątkach, nie wie, czy ma się skupić na przeszłości, teraźniejszości czy może przyszłości danego człowieka. Jest to cecha charakterystyczna pisarstwa Izabeli Sowy, która najwyraźniej chce w ten sposób zaskakiwać swych odbiorców.
Pani Sowa jest świetną obserwatorką życia ludzkiego, co niejednokrotnie udowodniła w swych książkach. W doskonały sposób demaskuje to, co wszyscy staramy się ukryć przed światem, np. fascynację amerykańskim serialem „Moda na sukces”:
„ - Karzdy śmjeje się z serjali, ale świetnie pamjenta, kogo zdradził Ridż Forest.
- Forrester- sprostował Andrzej i od razu spiekł raka.
A podobno gardzisz taniom rozrywkom- uśmiechnął się Wieśniak” (s.126).
Podobny motyw znajduje się także w „Smaku świeżych Malin” tej autorki, gdzie główna bohaterka, zmagająca się z codziennymi problemami magistrantka, również z ogromnym zainteresowaniem ogląda ten niekończący się tasiemiec.
Pisarka nie pozostawia suchej nitki na życiu małżeńskim Polaków, o czym świadczą następujące cytaty: „Tylko o czym rozmawiać ma z małżonkiem, skoro przez ostatnie lata wymienili co najwyżej sześćset różnych zdań. Większość dotyczących obsługi sprzętu AGD oraz opieki nad dzieckiem. <<Uprałaś mi dżinsy?>>, <<Przykręciłeś półkę?>>, <<Wyprasuj mi koszulę.>>, <<Przewiń małego.>>, <<Naprawiłem spłuczkę.>>, <<Nakarmiłam Jasia.>>, <<Zrobisz sznycle?>>, <<Zmielisz mięso?>>” (s.257). „<<Ten człowiek>>. Ile zażartych kłótni trzeba by zastąpić dawnego Misia? Ile cichych dni i przepłakanych nocy? (...) Bo z <<tym człowiekiem>> nie da się budować niczego głębszego, trudno o zaufanie, a jeszcze trudniej o wspólne marzenie. Można z nim najwyżej dzielić salon i cierpliwie spłacać raty. Nic więcej” (s. 169). Demaskuje również inne, ale jakże powszechne w naszym społeczeństwie, zachowania: „Sprane gacie, poplamione koszule i dziurawe skarpety wylądują na suszarce w ciasnej sypialni. Ale nowe obrusy, śnieżnobiałe firany i satynowa pościel mają prawo powiewać na balkonowych sznurach” (s.138). Uważny czytelnik dostrzeże o wiele więcej podobnych przykładów.
Warto zwrócić uwagę na język tego utworu. Sowa w fenomenalny sposób posługuje się współczesną polszczyzną. Nie obce są jej neologizmy i wszelkiego rodzaju przekształcenia językowe, jakim na co dzień jest poddawany język polski, np. „Psisli, bo dosić upokozień? To dobzie trafili, ale (...) niech nie lici, zie po roku kaźdy jak drugi Cheng Ling, co skacie po sośnie jak ruda wiewiórka” (s.23). „Znacit Poljak umjejet(...). A tjepier w ramach relaksu... pojezdna ulicami staroj Barcelony” (s.69). Niestety, w pewnym momencie pisarka zapędziła się i pozwoliła sobie na następujące stwierdzenie: „A rok później pokąsał ojca ten, co do tyłu chodzi. I to tak dotkliwie, że nie było sensu kombinować z chemią. W trzy miesiące temu było już po ojcu” (s.26-27). W czasach, gdy coraz więcej osób choruje na wszekiego rodzaju nowotwory, podobne stwierdzenie może być kijem wsadzonym w mrowisko!
Książka „Dziesięć minut od centrum” opatrzona jest mottem pochodzącym z jednej piosenek Pidżamy Porno. Początkowo czytelnik może się zastanawiać, czemu służyć ten zabieg, jednak po przeczytaniu całości, wszystko staje się dla niego zrozumiałe. Jest to nawiązanie do jeszcze jednej cechy wspólnej łączącej poszczególnych bohaterów tego utworu. Każdy z nich, bez względu na wiek, płeć, status społeczny, chce zachować twarz, chce szanować samego siebie, bo to daje mu największe szczęście. Bo tak naprawdę nie ważne jest to, gdzie się mieszka, ile się zarabia i z kim się sypia, ale to, czy można spokojnie spojrzeć na własne odbicie w lustrze. Mówi o tym np. kończąca książkę następująca rozmowa:
„- A co ty masz dziewczyno? Bo ja mam...
- Szybkie auto, strzeżony apartament, napęczniały portfel, wyrzeźbione mięśnie brzucha, śliczną opaleniznę, mnóstwo perspektyw...- wyliczała spokojnie.
- No właśnie, a ty?
- A ja... ja mam kieszenie pełne czereśni” (s.316).
Mam nadzieję, że większość czytelników, którzy sięgną po „Dziesięć minut od centrum” Izabeli Sowy, nie zasugeruje się jej pozorną łatwością i nie prześlizgnie się po niej z prędkością światła, by później o niej zapomnieć, że coś im utkwi w pamięci po tej lekturze i bez problemu będą umieli powiedzieć, że dobrze przeżyli swoje życie.
Agnieszka Sławińska, DKK Bartoszyce |