Sylwia Białecka

„Spacery Wschodnioprusaczki”*
Obraz dawnych Prus Wschodnich w felietonistyce Agnes Miegel

Miłośnicy twórczości Agnes Miegel (1879-1964) nie bez powodu wyróżniają ją przydomkiem „Mutter Ostpreußen” („mateczka Prus Wschodnich”) – rodzinna ziemia autorki jest obecna niemal we wszystkich jej dziełach. Także mniej znane – a dla polskiego czytelnika niemal niedostępne – teksty publicystyczne Agnes Miegel prezentują niezapomniany obraz dawnych Prus Wschodnich. Dotyczy to przede wszystkim cyklu Spaziergänge einer Ostpreußin (Spacery Wschodnioprusaczki) – felietonów pisanych dla „Ostpreußische Zeitung” („Gazety Wschodniopruskiej”) w latach 1923-1924.

Agnes Miegel urodziła się 9 marca 1879 r. w Königsbergu (obecnie Kaliningrad) jako jedyne dziecko kupca Gustava Adolfa Miegela i jego żony Heleny z domu Hofer. To właśnie rodzice byli jej pierwszymi nauczycielami „miłości ojczyzny”, czy też – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – „edukacji regionalnej”. Ojciec godzinami spacerował z Agnes po rodzinnym mieście, wpajając jej wiedzę historyczną i krajoznawczą, matka uczyła pieśni ludowych i wierszy. Pierwsze próby poetyckie Agnes Miegel podjęła w wieku piętnastu lat podczas edukacji w pensji dla panien w Weimarze, wiersze te nie zachowały się jednak – zostały spalone przez samą autorkę. Kolejne utwory doczekały się jednak prezentacji przed publicznością i już w 1896 r. młodziutka poetka otrzymała pierwsze honorarium za utwór Elfkönig (Król Elfów). Wspierana przez Börriesa von Münchhausena, który uznał ją za wielki talent i jedną z największych poetek swoich czasów, Agnes Miegel wydała w 1901 r. swój pierwszy tomik wierszy i ballad. Kolejny zbiór – Balladen und Lieder (Ballady i pieśni) – opublikowała w 1907 r. Szybko zdobyła uznanie, a w 1916 r. otrzymała pierwsze wyróżnienie literackie – Nagrodę im. Kleista1.

Tak dobrze zapowiadającą się karierę poetycką przerwała I wojna światowa, po zakończeniu której Agnes Miegel została bez środków do życia. Była co prawda uznaną poetką – w 1920 r. ukazała się jej trzecia książka – ale nie miała żadnego „solidnego” zawodu, który pozwoliłby jej utrzymać się w trudnej powojennej rzeczywistości. Jeszcze przed debiutem poetyckim uczestniczyła w kursie dla pielęgniarek w berlińskim szpitalu dziecięcym, a następnie w kursie nauczycielskim, jednak naukę przerwała z powodów zdrowotnych. Nie miała również żadnego doświadczenia zawodowego – w 1905 r. pracowała co prawda krótko w szkole dla dziewcząt w południowych Niemczech, ale już w 1906 r. musiała wrócić do Königsberga, by jako jedyne dziecko opiekować się rodzicami2. Po śmierci ojca w 1917 r. i zakończeniu I wojny światowej autorka znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Z pomocą przyszli jej przyjaciele, za których pośrednictwem otrzymała posadę w „Ostpreußische Zeitung”. Początkowo pisała krótkie sprawozdania, felietony, prozę i wiersze, a wiosną 1923 r. po opublikowaniu wyjątkowo udanego tekstu Frühlingswanderung (Wędrówka wiosenna) otrzymała własną rubrykę – „Spaziergänge einer Ostpreußin”, do której w latach 1923-1924 napisała czterdzieści cztery felietony3.

Lektura tych tekstów nie byłaby możliwa bez zaangażowania Anni Piorreck (biografki i badaczki twórczości Agnes Miegel), która wydała königsberskie felietony autorki w 1985 r. Przez wiele lat teksty Miegel z „Ostpreußische Zeitung” uznawano za zaginione. Biblioteka uniwersytecka w Königsbergu, gdzie przechowywano archiwalne egzemplarze gazet, została zniszczona w 1944 r. Wówczas udało się zebrać tylko informacje bibliograficzne o tekstach Agnes Miegel. Anni Piorreck kontynuowała poszukiwania po wojnie: jedenaście felietonów odnalazła w zasobach Staatsbibliothek (Biblioteki Państwowej) w Berlinie, pozostałe w mikrofilmach dawnych bibliotek Gdańska i Torunia. Z czterdziestu czterech tekstów trzydzieści zostało opublikowanych w 1985 r. – po ponad sześćdziesięciu latach zapomnienia – w tomie Spaziergänge einer Ostpreußin4.

Felietony Agnes Miegel przenoszą czytelnika w nieistniejący już świat i atmosferę dawnych Prus Wschodnich – autorka opisuje dawny Königsberg i jego otoczenie, odwiedzane miasta i miejscowości, spotykanych ludzi, ich życie, pracę, radości i problemy. Szczególnie Königsberg – rodzinne miasto autorki, nazywane przez nią niewyczerpaną księgą obrazów – doczekał się poetyckiego i bardzo osobistego portretu, na który składają się opisy topografii, przyrody i mieszkańców miasta, zebrane podczas licznych spacerów, codziennych sprawunków, przyjacielskich odwiedzin. Felietony te – zgodnie z wyznacznikami poetyki gatunku – pisane są szczególnym, miejscami poetyckim, miejscami ironicznym, czasem też pełnym przesady stylem, utrzymane zawsze w bardzo osobistym tonie. Cały cykl rozpoczyna się widok na Königsberg:

„Pregoła migocze niczym srebro, chmary gołębi błyskają na błękitnym, wiosennym niebie, skrząca świeżość wisi nad starym miastem”5.


Teksty Agnes Miegel nie są przewodnikami turystycznymi, pełnymi suchych opisów topograficznych, jednak dla uważnego czytelnika są one źródłem informacji o dawnym Königsbergu – wiele miejsc, których dziś już nie ma, pojawia się w felietonach autorki: staw, dwór Artusa, tzw. most rybny, dworzec, promenada pałacowa, brama miejska, kolej i wały nad Pregołą, park Luisenwahl, stara studnia przy zamku, ogrody królewskie, muzeum zoologiczne, leśniczówka na obrzeżach miasta i wiele innych. Z tych krótkich wzmianek, rozsianych po poszczególnych tekstach powstaje kolorowa mozaika, wielowymiarowy obraz Königsberga. W jednym z tekstów autorka opisuje spacer przez miasto:

„Wędruję niemającą końca ulicą Królewską, tym wzorowym przykładem prostej ulicy (...). Potem obok bramy, która wprawdzie się zachowała, ale stoi pośrodku drogi w tak nieuzasadniony sposób, że nawet urządzone w niej sklep i mieszkania nie wydają się bardziej usprawiedliwiać jej istnienia. Cztery małe brzozy na górze połyskują już zielenią. A gdzie się podziały wały po prawej stronie z pięknymi, starymi drzewami? Rześki wiatr wschodni wieje teraz ponad daleką płaską przestrzenią, ponad kopiącymi, małymi jak lalki ludźmi. Tam, gdzie szeleścił stary katolicki kościół, teraz rozciąga się świeżo zaorane pole. Gdzie może stać ten krucyfiks, który wznosił się pośród lip?
Coś szumi i syczy z lewej strony mostu z wąskim torem kolejki, która dymi i dzwoni het, za ostatnim wałem. Dwie małe główki o lnianych włosach jak zaklęte wpatrują się między kratkami w czeluść fosy. Teraz, kiedy woda nie spada już do niej w rozbłyskującym potoku, jej granitowe stopnie pokryte mokrym mchem mają w sobie coś niesamowitego i jakieś obrzydliwe zimno, nieprzyjemny piwniczny zapach wydobywa się z czarnej otchłani”. (s. 24-25)


Na zboczu wału znajduje się doskonałe miejsce do zabawy i wypoczynku:

„Tu cieszy się wszystko, co oddycha różowym powietrzem. Lipy i stroskane modrzewie tam na skraju, małe żółte jaskry pod nimi, rzadka trawa na zboczu (...), babcie, które wymyślając gonią szamocące się wnuczęta, młode matki z wózkami dziecięcymi i powieścidłami z Ullsteina, śpiewające dziewczęta w trawie, pary zakochanych w okrytych od wiatru nieckach, psy, które wraz z małymi chłopcami turlają się po zboczu, starsi chłopcy, którzy niżej łowią ryby w fosie, i starsze kobiety, które w wyblakłej żałobie idą ze szpadlami i konewkami ku cmentarzom”. (s. 25)

W obraz miasta wpisują się ludzie i ich codzienność. I tak w sobotni poranek tłumy zmierzają do centrum miasta – przede wszystkim kobiety, które idą na rynek. Potrzeba silnych łokci, by przedrzeć się przez ten tłum:

„Trochę trudno płynąć w tym ludzkim nurcie, który kieruje się ku rynkowi. Lecz w tej naszej walce o przejście naprawdę cieszy spokojna – mimo całego pośpiechu – życzliwość königsberskich gospodyń. Nawet zmęczona, blada sprzedawczyni, do której doskakuję, jest przyjazna i ludzka. W ogóle moje doświadczenia z pannami sklepowymi – poza nielicznymi potwierdzającymi regułę wyjątkami – są jak najlepsze. Zwłaszcza te starsze wiedzą dobrze, co dziś chwyta za serce ich klientki, i znajdują zawsze życzliwe słowo, niewinny żarcik, który pozwala znieść przerażenie wywołane cenami”. (s. 15)

Felietony Agnes Miegel nie bez przyczyny noszą tytuł „spacerów”. Autorka sama chętnie wędrowała i podróżowała. W ten sposób rozumiała też miłość ojczyzny – jako poznanie najbliższego otoczenia – i zachęcała do tego również swoich ziomków:

„Drodzy ziomkowie, to znak braku szacunku dla przodków, kiedy nie zna się własnej rodziny, a miasto rodzinne to przecież też rodzina. (...) Odwiedzajcie Königsberg! Nawet wy, umęczone gospodynie, nie chodźcie z waszymi latoroślami tylko do kawiarni nad stawem albo do pomnika na najbliższym placu. Wypuszczajcie się w dalekie odkrywcze podróże, które wam i waszym pociechom przyniosą wiedzę o naszej ojczyźnie. Nawet przy wałach nikt wam nie wyrwie torebki (...) i nikt nie będzie dybał na wasze maleństwo. A zobaczycie za to ludzi i ich poczynania, zobaczycie wyłącznie piękno, ulice jak z obrazka, stare drzwi, stare podwórka. I z tej czystej radości odkrywania zapomnicie o codzienności i cennikach, a potem wrócicie do domu i jak każdy, kto podróżuje, będziecie miały wiele do opowiedzenia”. (s. 67)

Jedną z polecanych tras jest spacer do muzeum zoologicznego:

„Najpierw musicie przejść obok kościoła w Neuroßgarten (...). Czyż nie jest tu pięknie? Stare topole szumią, od strony kliniki i dawnego zakonu żeńskiego rozciąga się cichy cmentarz przyszpitalny w brzmiąco czystym powietrzu. (...) Pielęgniarka, która oprowadza ociężałą, młodą kobietę, chłopiec z przewiązanymi uszami trzymający się matczynej ręki, dwaj młodzi ludzie – niewątpliwie studenci medycy – z teczkami pod pachą, dziewczynka z cienkimi warkoczykami, która przyniosła chleb, a teraz ciągnie za sobą kosz z warzywami i małą siostrzyczkę – wszystko wędruje pod jeszcze zielonymi lipami obok klasztoru, wzdłuż płotu ogrodu botanicznego, w kierunku ulicy Bessela”. (s. 67)

Poza Königsbergiem Miegel opisuje także inne odwiedzane miejsca. Autorka często robiła niedzielne wycieczki, dalekie podróże na Pomorze Zachodnie. Była również w Amsterdamie. Jeden z tekstów opisuje odwiedziny w Gumbinnen (dziś Gusiew), które było wtedy pięknym, położonym nad rzeką miastem, nazywanym „małą Wenecją nad Pisą”. Agnes Miegel odwiedziła miasto wiosną 1924 r. W swoim tekście przedstawia Gumbinnen jako „miasto z wieloma kwitnącymi kasztanami przy szerokich, jasnych ulicach, (...) z bogactwem ogrodów i przepiękną promenadą wokół miękko wijącej się rzeki” (s. 131). Miasto to jest według autorki pięknie zaplanowane, ulice harmonijnie wtapiają się w krajobraz, nowo powstałe budynki współgrają z dawnymi zabudowaniami. Stare domy to szczytowe osiągnięcie stylu mieszczańskiego – „wzorcowy przykład domu mieszczańskiego” (s. 132):

„Na górze stromy szczyt z pokojami sypialnymi, poniżej drzwi, z prawej i lewej strony schodów korytarza wygodne, duże pomieszczenia mieszkalne, od strony podwórza kuchnia (...). Z lat 60-tych zostało jeszcze wiele ładnych domów w szerokim, ale wciąż na wskroś mieszczańskim stylu (...). Coś pewnego, radosnego, pierwotnie solidnego przemawia z tych starych domów”. (s. 132)

Celem pisarki był tego dnia tzw. salzburski szpital – ośrodek dla niezdolnych do pracy salzburskich emigrantów, którzy wygnani ze swej ojczyzny z powodów religijnych osiedlili się w XVIII w. w Gumbinnen. Agnes Miegel opisuje go w następujący sposób:

„Leży naprzeciwko małego kościoła ze szpiczastą wieżą, otoczony małymi, przyciętymi lipami, przed małym drewnianym budynkiem mieszkania skarbnika. Ponad murem ogrodu wystają kwitnące drzewa owocowe”. (s. 132)

Wiele takich odkrywczych podróży można odbyć, czytając teksty Agnes Miegel. Jednak to nie krajobrazy i miejsca – choć z taką troską opisane – są istotą tych tekstów. Ten sam cel można osiągnąć, oglądając stare widokówki lub zdjęcia. Agnes Miegel udało się coś więcej niż utrwalenie dawnych krajobrazów – udało jej się odtworzyć atmosferę życia w dawnych Prusach Wschodnich, ponieważ oprócz przestrzeni opisywała przede wszystkim ludzi – ich wygląd, sposób mówienia, zachowanie. Ludzie, którzy tu żyją są pracowici i przyjaźni – te dwie cechy są według autorki najbardziej charakterystyczne dla mieszkańców Prus Wschodnich. W sobotę gospodynie idą na rynek „zdyszane i zmęczone, ale już żądne czynu” (s. 13). Szybko i sprawnie robią zakupy i wracają do domu, by pracować dalej:

„Zdyszane i zmęczone, kręcą się i uwijają jak pracowite mrówki, niektóre już z pełnymi torbami w drodze do domu, wszystkie wyglądają jednak całkiem błogo, dobre gospodynie, na które czeka jeszcze tak dużo pracy aż do niedzielnego poranka”. (s. 16)

Ci ludzie – szczególnie mieszkańcy wsi – nie są bezkształtną masą z pustym wyrazem twarzy. Ich twarze promieniują godnością, uczciwością i mądrością:

„Jakaś stara kobieta w kapturze z zawiniątkiem pod pachą – wszystko do gruntu znoszone, zniszczone jak jej twarz pod białym przedziałkiem. Dwoje wypłowiałych ze starości oczu patrzy na wprost znad nosa, którego szlachetny kształt z biegiem lat jeszcze się uwydatnił, wciąż jeszcze delikatne usta wdychają z uśmiechem ciepłe powietrze. Tuż za nią idzie stary wieśniak w szarej kapocie, nowy szpadel w jednej ręce, mały wnuk na ramieniu. Para przyjaznych, szarych oczu między niezliczonymi zmarszczkami, para dokładnie takich oczu, lśniących od słońca i radości w tej twarzy koloru kwitnącej jabłoni (...)”. (s. 21)

Tacy ludzie – szczerzy, radośni, pogodni, uczciwi i pracowici – dają autorce powód, by wierzyć, „że Bóg stworzył ludzi na swoje podobieństwo” (s. 21).

Życie w Prusach Wschodnich składa się głównie z dni ciężkiej pracy, jednak od czasu do czasu można odpocząć podczas święta. Świąteczny nastrój opanowuje wówczas całe miasto, ulice przystraja się flagami, dzwonią dzwony. Wszyscy idą na nabożeństwo do kościoła, a potem śpiewają i tańczą aż do późnych godzin nocnych i dopiero o świcie wracają do domu. Dzień świąteczny jest w tym świecie piękniejszy i bardziej uroczysty przez porównanie z tamtymi ciężkimi dniami pracy, które wypełniają ludzkie życie. Ludzie wyglądają oraz zachowują się odświętnie i godnie:

„I oto gromada zielonoświątkowych wycieczkowiczów zachowuje się zadziwiająco poprawnie (...). Ojciec – głowa rodziny – wygląda, jakby nie miał pojęcia, co oznacza słowo »spekulant«, mama – wyzwolona z kuchni, sprzątanie i pranie zostawiła za sobą (...) – wygląda młodo i beztrosko”. (s. 138)

W tym świecie bardzo ważna jest tradycja:

„Są rzeczy, które stanowią niepodzielną całość: wiecha na budowie, szpinak na obiad w Wielki Czwartek, ból głowy przed rozpoczęciem roku szkolnego nawet u wzorowych uczniów i biały strój na Zielone Świątki”. (s. 136)

Mimo że świat się zmienia, na Zielone Świątki wszyscy chcą ubierać się w biel. Autorka pisze w lekkim tonie:

„Sklepy z konfekcją starają się każdego roku o wprowadzenie »uroczych nowych wzorów przędzy i froty, w błękicie, w czerwieni i w brązie« – i choć czcimy kolory każdego dnia, w Zielone Świątki nosi się biel”. (s. 136)


Zaraz też próbuje wyjaśnić i usprawiedliwić tę tradycję:

„To nie próżność, ani pusty hołd dla starego zwyczaju, i mądrzy (...) nie powinni się z tego śmiać ani na to oburzać. W tej tęsknocie za bielą jest coś o wiele bardziej poetyckiego niżby ci, którzy ją odczuwają, sami chcieli przyznać.
Ten biały strój (...) jest wyrazem pierwotnego i głębokiego szacunku wobec odrodzonego, wystrojonego świata, do którego odważymy się zbliżyć tylko w czymś, co jeszcze nie zetknęło się z brudem i codziennością, czymś, co jest czyste i nieskazitelne niczym suknia panny młodej albo strój chrzczonego i pierwszokomunijnego dziecka”. (s. 137)

Także noc świętojańską obchodzi się zgodnie z tradycją:

„U nas w domu, jak u wielu tutejszych rodzin, oczywistym było, że czuwaliśmy przez pół, a nawet i przez całą noc świętojańską. Jeśli byliśmy w mieście, wyruszaliśmy z pielgrzymką do grobów, jeśli na wybrzeżu, szliśmy wieczorem nad morze, a o świcie do portu. To dostarczało nam niezapomnianą ilość wrażeń i dla każdego było jasne, co u nas, na północy, oznacza przesilenie letnie (...)”. (s. 45)6

I tak świętowanie nocy świętojańskiej to nie tylko spotkanie z naturą i fajerwerki na plaży – to także czas zamyślenia i duchowej jedności z innymi ludźmi i narodami:

„W jakiś sposób tego wieczoru w sercach narodów Północy odzywają się wspomnienia, budzą się najpierwsze przeżycia, kiedy jeszcze byliśmy młodzi i trzymaliśmy się razem, i kiedy radosny puls bił w naszych sercach w tę noc, ciężko i mocno od Skandynawii po Alpy. Jest to bowiem święto lata wszystkich narodów, które wzdychają tłumione zbyt długą zimą”. (s. 46)

Codzienność również zostaje przedstawiona w tekstach Agnes Miegel: codzienna praca, drożyzna, aktualne wydarzenia. W takim wielowymiarowym obrazie nie mogło zabraknąć opisu zwyczajów i mody. Tu i ówdzie pojawiają się wzmianki o nowych trendach, krojach i wzorach. Nawet torby, z którymi kobiety idą na targ, zostają dokładnie opisane:

„[Występują] w różnych odcieniach i wzorach, od prostej teczki – w podobnych dawniej noszono nuty – po własnoręcznie wykonane tobołki z kolorowego firankowego kretonu. Młodsze gospodynie w krótkich kolorowych sukienkach (...) huśtają trzymanymi na ramieniu holenderskimi koszyczkami z kolorowymi wykończeniami”. (s. 14)

Przy zakupie nowej sukni przytłacza ilość krojów, materiałów i wzorów:

„Wystawy sklepowe – zwierciadło naszych tęsknych marzeń – pokazują nam wszystko, co modne w tej okolicy. »Opalowe« bluzki i tiule, fartuszki i sukienki, zwiewne suknie i tuniki z mereżkami, z prawdziwymi i sztucznymi szpicami, z tymi bezsensownymi naszywkami, nazywanymi »motywami«, z ząbkami i obszywkami (...)”. (s. 136)

Poza nowościami ze świata mody Agnes Miegel opisuje również tradycyjne rękodzieło i wzory, które podziwiała podczas odwiedzin u przyjaciół. Zaprezentowano jej wówczas cały posag młodej panny, złożony głównie z ręcznie wykonanych przedmiotów:

„To wszystko, co leży teraz przede mną na krzesłach, komodzie, sofie (...), to wzorowy przykład trudu wschodniopruskich gospodyń, pochwała solidności rodziny obdarzonej wieloma córkami. Leży tu (...) ogromne bogactwo obrusów, serwetek, pościeli i całych stert ręczników (...). Przepiękne stare wzory, które zna każdy z nas, szachownica, wzór krzyżykowy, »jodełka« – wszystkie godnie reprezentowane (...).
Po serwetkach pokazują mi ręczniki, szerokie i bardzo długie, pokazują także tradycyjne wzory, paski i kostki, po nich grubsze »ścierki«. Następnie na wpół wyblakłe ręczniki kuchenne, z drelichu i z frędzlami, każdy rodzaj z inną obszywką, wąską lub szeroką, blisko krawędzi, daleko od krawędzi – w zadziwiającej, zawsze wysmakowanej różnorodności. Ręczniki i ręczniki kuchenne mają duże, bardzo ładne monogramy, wyhaftowane wzorami krzyżykowymi. Obrusy i pościel stołowa jest wyszywana własnoręcznie białym haftem – piękne, pełne litery odznaczają się, dumnie błyszcząc, od materiału”. (s. 41-43)

Podobnie jak ludzie, ich życie i zwyczaje, równie ważna dla autorki jest natura i przyroda – podczas wędrówek i spacerów dostrzega drzewa, kwiaty, ptaki, zmieniające się pory roku (szczególnie pierwsze oznaki wiosny). W wielu miejscach autorka opisuje również klimat panujący w Prusach Wschodnich, który jej zdaniem nie należy do najłagodniejszych. Jeszcze w maju drzewa „są nad wyraz ostrożne” przy wypuszczaniu pąków, „bo znają nasz maj” (s. 22):

„Prawdziwy początek wiosny z kwitnącym poetycko kwiatem jabłoni zna Wschodnioprusak tylko z widokówek lub z młodzieńczych wspomnień z latach studenckich spędzonych w południowych Niemczech”. (s. 22)

Stąd powszechna radość z rozpoczęcia wiosny, nawet gdy obyczaj wymagałby inaczej:

„Nawet tragarze (...) całkiem zapomnieli o oficjalnych pogrzebowych minach, mają zaczerwienione, przyjazne policzki (...). Słoneczne kręgi tańczą na całunie, na płocie cmentarnym i na granitowych blokach tuż za nim”. (s. 25)

Nawet w Noc Świętojańską nigdy nie było ciepło – autorka pisze: „właściwie przyzwyczajeni byliśmy do orzeźwiającej temperatury w czasie letniego przesilenia” (s. 45) i „żeby było nam przy tym ciepło, nie mogę sobie przypomnieć, pamiętam tylko, że siedząc przy porannej kawie, szczękaliśmy zębami (...)” (s. 45).

Podobnie podczas pewnej letniej nocy, kiedy autorka wybrała się na spacer, by posłuchać słowika, do ogrodu dotarła „na wpół skostniała z zimna, kaszląc i pociągając nosem” (s. 28). Wiele podobnych, zapewne trochę przesadzonych, często ironicznych uwag o kapryśnej pogodzie znajdziemy w tekstach Agnes Miegel. Początek wiosny odczuwa się w Prusach Wschodnich inaczej niż w innych częściach Niemiec. Agnes Miegel jako wrażliwa obserwatorka przyrody zauważa różnice w klimacie:

„Jakiś obcy, delikatny zapach przychodzi z ciepłym, porywistym wiatrem. To nie zapach fiołków i młodych liści, jaki przynosi wiosenny wiatr w Turyngii czy nad Wezerą, to nie gorący podmuch fenu, który wieje nad kwitnącymi dolinami południowych Niemiec, w którym czuć jeszcze tchnienie roztapiającego się śniegu. Nasza wiosna nie przychodzi od Alp ani przez ocean, ona przychodzi z południowego wschodu, od strony nieskończonych stepów, i coś z ich światła, ich nieskończoności, zawrotnej, krótkiej euforii ich rozkwitu przychodzi razem z nią”. (s. 18-19)

Mimo całej radości życia Agnes Miegel dostrzegała również jego ciemne strony. Czas tuż po I wojnie światowej był trudnym okresem w Prusach Wschodnich. Już pierwszy tekst cyklu felietonów (pt. Schatten – cień) opowiada o trudnym czasie, kryzysie, którego nikt wcześniej nie znał. Zamiast pieniędzy dostaje się „kolorowe papierki” (s. 11), „wielkie, puste papiery” (s. 12) o niewielkiej wartości, które trzyma się w niespokojnych, drżących dłoniach. Także w wielu innych miejscach wspomniany jest czas kryzysu i inflacja: „przy tym spadku wartości marki” (s. 48), pisze Agnes Miegel, tylko niektórzy mogą sobie pozwolić na podróż za granicę. „Któż by przepowiedział naszemu dzielnemu dorszowi, że kiedyś stanie się taką kosztownością?” – pisze ironicznie w tekście z kwietnia 1923 r. – „Byłby wstrząśnięty, gdyby ktoś mu to wówczas powiedział, w tych latach, kiedy jadło się go najwyżej na plaży w letnie poranki, świeżo złapanego (...). Tak, tak, teraz może wejść i na salony” (s. 14). Podobnie w sklepie klient „wystraszy się cen” (s. 15) i tylko dobra sprzedawczyni będzie umiała ten lęk złagodzić „przyjaznym słowem” lub „niewinnym żartem” (s. 14).

W tych trudnych, ciężkich czasach ludzie próbują jednak znaleźć odrobinę radości w życiu. Chodzą do kina, do cyrku, organizują niedzielne wycieczki, chodzą na długie spacery, odwiedzają przyjaciół, czytają wspólnie książki. Nawet bukiet kwiatów daje im radość i pociechę.

W felietonach Agnes Miegel pojawia się wiele scenek rodzajowych, anegdot, które dopełniają i ożywiają nakreśloną szeroko panoramę społeczną. Wydarzenia i ludzie przedstawieni są z humorem i dobrotliwą ironią. Na przykład w wąskiej uliczce można być świadkiem podobnej sceny:

„Słychać ujadanie, szczekanie, warczenie i wrzask. W środku, na wysokości góry gryzą się i szamocą dwa psy, kudłate jak szczeniaki, ale waleczne jak dorosłe: jeden jest gruby, żółtawy, nieznanej rasy, drugi to ciemnej maści szpic. Szpic jest na smyczy, którą trzyma najwyżej pięcioletni chłopaczek. Nie jest dużo wyższy od szpica i chcąc nie chcąc musi naśladować każdy ruch wściekłego psa – ale jego małe mocne plecy wyginają się, by zakryć swoją pomniejszoną, trzyletnią kopię, która stoi z tyłu bez oznak zdenerwowania czy strachu i ma tylko radość i ufność na skrytej za szarym szalem twarzy o czerwonych policzkach. Szpic gryzie, wyrywa się, żółtawy wyje, spina się i gryzie. Wszyscy przechodnie zatrzymują się, ale żaden, nawet właściciel żółtego (...), nie pomyśli o tym, by wtrącać się w tę walkę. Nie ze strachu, nie z niedbalstwa, broń Boże. Ale dlatego, że pięciolatek, niemy i skupiony (...), nadal trzyma krótką smycz swojego psa w lewej ręce, małej i silnej, a następnie zwinnie zdejmuje jeden ze swoich chodaków i uzbrojony w tę pewną oręż uderza na psy, bijąc obydwa po równo. I zobaczcie – rozdzielają się. Zwycięzca zakłada znowu swój chodak na nogę w brązowej skarpecie, chwyta młodszego brata, nie zaszczyci nawet jednym spojrzeniem ani zawstydzonego właściciela żółtawego psa, ani gapiących się widzów i leci znów wprost w promienie ciepłego wiosennego słońca (...)”. (s. 17-18)

W felietony Agnes Miegel utrwalił się jak na czułej kliszy fotograficznej niezapomniany obraz Königsberga, Prus Wschodnich i ich mieszkańców oraz życia po I wojnie światowej. Teksty te pokazują miasto, które nie przetrwało II wojny światowej. Agnes Miegel nazywała Königsberg swoją niewyczerpaną księgą obrazów. W swoich felietonach przekazała czytelnikom wyjątkowe piękno, istotę i atmosferę tego miasta, w którym żyła przez całe dziesięciolecia. Opisując zwyczaje, styl życia, wartości ważne dla jego mieszkańców, stworzyła również szeroki obraz społeczeństwa dawnych Prus Wschodnich. Dziś tylko w ten sposób można zobaczyć i poznać to, co bezpowrotnie minęło.

* Prezentowany tekst powstał na podstawie niemieckojęzycznego referatu wygłoszonego 28 września 2011 r. w Krutyni podczas Rozmów Mazurskich – seminarium Stowarzyszenia Mazurskiego.

1 Za: http://www.agnes-miegel-gesellschaft.de/biographie/index.html [dostęp 15.12.2011 r.].

2 Tamże.

3 Za: Piorreck Anni, Einleitung, w: Spaziergänge einer Ostpreußin. Feuilletons aus den Zwanziger Jahren, Agnes Miegel, hrsg. von Anni Piorreck, Würzburg, 2007, s. 4.

4 Tamże, s. 5-7.

5 Tamże, s. 13. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania. Numery stron podaję w nawiasach po cytatach. Tłumaczenie wszystkich cytatów moje.

6 Noc świętojańską świętowano w Prusach Wschodnich o wiele bardziej uroczyście niż w innych częściach Niemiec, zapewne pod wpływem tradycji ludów słowiańskich i bałtyckich oraz bardziej północne położenie. Por. http://www.ostpreussen-info.de/land/masmens.htm [dostęp: 15.12.2011 r.].

Powrót