Waldemar Tychek

OPRACUJMY SOBIE NORMĘ...

Czternastego listopada 2011 roku w Bibliotece Narodowej odbyło się seminarium poświęcone standardom bibliograficznym. Rzecz dotyczyła m.in. prezentacji zaleceń IFLA oraz stanu normalizacji w tej dziedzinie. Co prawda bibliotekarze na co dzień korzystają z owych standardów, ale nie znaczy to, że znajomość procedur związanych z tworzeniem tychże standardów jest powszechna. Zresztą nie ma chyba takiej potrzeby.

Myślenie bibliotekarskie jest bardzo konkretne i cechuje się żelazną logiką, na której oparta jest bibliografia oraz wszelkie systemy informacyjno-wyszukiwawcze. Tak samo budowa instrukcji wyszukiwawczych bazuje na podstawowych regułach logicznych przy zastosowaniu jej operatorów (koniunkcji, negacji, alternatywy, implikacji, ekwiwalencji itd.). Dla bibliotekarza pracującego z tymi systemami jest to jasne. Dlatego też czasami może wierzyć, że standardy i normy regulujące ten cały system wynikają również z porównywalnych zasad logicznych. Z logiki owej bierze się też ogólne społeczne przekonanie, że zakłady pogrzebowe winny się zajmować grzebaniem umarłych, a nie ich uśmiercaniem, zaś pogotowia ratunkowe ratowaniem życia – a nie jego pozbawianiem. Stąd też bierze się pewność, że Polski Komitet Normalizacyjny został powołany po to, ażeby – jako krajowa jednostka normalizacyjna – poprzez uwzględnienie interesu publicznego dbał o właściwą racjonalizację produkcji i usług za pomocą uznanych reguł, norm i rozwiązań organizacyjnych. Zaufanie, jakim staramy się obdarować PKN, że będzie właściwym realizatorem interesu publicznego, zostaje nadszarpnięte już w momencie, kiedy to dowiadujemy się, że PKN nie opracowuje żadnych norm ani specyfikacji technicznych, a głównym celem jego działania jest tak naprawdę zdobycie renomy organizacji jako uznawanej w Polsce i na świecie, niezależnej od jakichkolwiek wpływów oraz sprawnie koordynującej prace normalizacyjne. Czyli najważniejsza nie jest sama normalizacja, która ma służyć poprawie funkcjonalności oraz kompatybilności różnych procesów i usług, a interes firmy.

Właściwą pracę związaną z bardzo trudnym etapem przygotowania i opracowania standardów biorą na siebie komitety techniczne złożone z przedstawicieli innych instytucji. W przypadku naszego środowiska jest nim Komitet 242 ds. Informacji i Dokumentacji złożony z 12 przedstawicieli bibliotek uniwersyteckich – z Warszawy, Wrocławia, Bydgoszczy, Torunia, Katowic, Krakowa oraz Biblioteki Sejmowej, Narodowej, Statystycznej jak też Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. Członkowie owego Komitetu (pod przewodnictwem dr Wandy Klenczon z Biblioteki Narodowej) swoją pracę wykonują nieodpłatnie.

Po przejściu wielu etapów („koordynowanych” przez PKN) i ostatecznym zatwierdzeniu norm okazuje się, że za 28-stronicową normę musimy zapłacić PKN-owi (za „koordynację”) 7.500 zł + 50% kosztów pośrednich PKN + 23% VAT, co da nam kwotę ok. 14 tys. zł. Na tym nie koniec, bo wszelkie prawa majątkowe do sporządzonego przez nas „produktu” przejmuje PKN, „łaskawie” ofiarowując nam bezpłatnie jeden egzemplarz takiej normy – a gdybyśmy chcieli więcej, to niestety musimy już sobie je kupić. Obecnie na liście norm, które należałoby przejrzeć pod kątem aktualności, figuruje ponad 60 pozycji.

W przypadku tej powyższej kalkulacji zadziwiają zwłaszcza tzw. koszty pośrednie, które musielibyśmy pokryć. Zadziwiają, bo wedle definicji kosztami pośrednimi są przede wszystkim te związane z funkcjonowaniem przedsiębiorstwa (koszty zarządu i utrzymania magazynów, podatki i opłaty, ubezpieczenia majątkowe itp.). Zadziwiają, bo PKN jest państwową jednostką budżetową, a więc utrzymywaną z naszych podatków. Co prawda takie jednostki mogą gromadzić na własnych kontach dochody własne, ale jedynie z takiej działalności, która wykracza poza ich zakres podstawowy. A zgodnie z zapisem art. 11 ust. 2, ustawy o normalizacji, do podstawowych zadań PKN należy: organizowanie i nadzorowanie działań związanych z opracowywaniem i rozpowszechnianiem Polskich Norm i innych dokumentów normalizacyjnych. Znaczy to, że PKN jako państwowa jednostka budżetowa na realizację tych zadań otrzymuje dotację z budżetu. Dlaczego więc dodatkowo domaga się opłat za działania statutowo jej przypisane? Nasza biblioteka również działa (tak jak i PKN) w sferze finansów publicznych. Wyobraźmy więc sobie sytuację, gdyby nagle zaczęła pobierać wysokie opłaty za wypożyczanie książek. Jaki hałas by się podniósł! – a taki PKN może!... Poza tym – w przypadku państwowych jednostek budżetowych – bardzo dyskusyjne jest naliczanie w sposób ryczałtowy kosztów pośrednich.

Zatem, chcąc opracować na własne potrzeby normę, musimy:

  1. Sami ją sobie opracować;
  2. Ponieść koszty związane z jej przygotowaniem;
  3. Zapłacić PKN za koordynację i „opracowanie wprowadzania” norm (sic!);
  4. Zrzec się autorskich praw majątkowych;
  5. Zacząć szukać źródeł finansowania ewentualnych przeglądów już ustanowionych norm.

Logiki w tym nie ma żadnej. PKN nie dość, że jest utrzymywany z naszych podatków, to jeszcze dodatkowo, nie bacząc na reżim ustawy o finansach publicznych, nalicza nam koszty pośrednie, „łojąc z nas skórę”, ile wlezie, za coś, co we wspólnym interesie sami opracowaliśmy. Co gorsza – uniezależnienie od PKN jest w zasadzie niemożliwe. Nawet gdybyśmy chcieli przenieść na nasz grunt jakąkolwiek inną specyfikację techniczną czy też zalecenia, które mogłyby stanowić podstawę stworzenia nowych standardów (np. w oparciu o zalecenia IFLA), to i tak musielibyśmy zapłacić (wspólnie z PKN) za licencję.

Denerwujące jest jeszcze jedno – a mianowicie ustawicznie i z naciskiem podkreślana niezależność PKN od administracji publicznej. Jeżeli bowiem w ustawie o normalizacji jest zapis mówiący, że PKN to państwowa jednostka organizacyjna (art. 9, pkt 2), której organizację, zakres i sposób działania określa statut nadany przez Prezesa RM (art. 9, pkt 4), to PKN jest oczywiście całkowicie niezależny, ale raczej od rządu Zimbabwe. Jeszcze bardziej niezależny jest prezes PKN, którego powołuje Prezes Rady Ministrów (art.16). On jest tak niezależny, że jak premier zadzwoni do niego i zapyta, która godzina, to prezes PKN może mu odpowiedzieć z dokładnością nawet do piętnastu sekund. Ponieważ drugi zapis w tej samej ustawie określa PKN jako państwową jednostką budżetową (art. 14), to – jakby nie patrzeć – niezależność PKN zarówno od administracji publicznej jak i finansów publicznych ma się tak jak szelki do muszelek.

Mamy wobec tego do czynienia z instytucją, dla której kilkakrotnie zmieniano lub dostosowywano prawo (np. ustawę o dostępie do informacji publicznej, gdzie normy wyjęto spod jej rygoru, czy ustawę o języku polskim, gdzie usankcjonowano – art. 11, ust. 7 – procedurę wprowadzenia Polskiej Normy w języku oryginału, tzn. angielskim, francuskim lub niemieckim itp.). Instytucją, której działalność – z racji statusu organu administracji publicznej – cechuje, nie podlegająca pod ustawę o przeciwdziałaniu praktykom monopolistycznym, de facto pełna monopolizacja rynku. Instytucją… mocno osadzoną w krajobrazie politycznym ostatnich dziesięciu lat. Zatem powstaje pytanie – czy jest sens kontynuacji tej tak jednostronnie pojmowanej współpracy z PKN? Nie ma co liczyć na to, że PKN właściwie zinterpretuje pojęcie „interesu publicznego” i odstąpi od horrendalnych kosztów „opracowania wprowadzania norm” (jak to zgrabnie określono w zarządzeniu Prezesa PKN w sprawie zasad finansowania działalności normalizacyjnej). Poza tym każda umowa z PKN w sprawie wprowadzenia Polskiej Normy skutkuje kolejnymi „kontrybucjami” wnoszonymi z racji przeglądów i aktualizacji. Reasumując – współpraca z PKN jest nieopłacalna zarówno z punktu widzenia ekonomii finansowej jak i społecznej.

Z kolei prace komisji roboczych IFLA w zakresie standardów opisu bibliograficznego są wciąż w fazie dyskusji, tak więc nie można za bardzo liczyć na ich rychłą finalizację. Powstaje zatem sytuacja patowa. Może w związku z tym przypomnieć sobie, że stosowanie norm jednak nie jest obowiązkowe? Może za bardzo się do nich przyzwyczailiśmy? Czy naprawdę istnieje aż tak nagląca potrzeba tworzenia nowych norm i tłumaczenia innych, skoro po pięciu latach mogą się stać już nieaktualne? A może czas tradycyjnie pojmowanej bibliografii już się powoli kończy?

Jak dotąd intencją tworzenia charakterystyk wyszukiwawczych (opisów bibliograficznych) był przede wszystkim interes użytkownika. Przecież tak naprawdę to on decyduje, które z kryteriów wyszukiwawczych są najistotniejsze w danej sytuacji. I żadna norma nie ma tu zastosowania. Od lat bowiem panuje przekonanie, że najważniejsza do indeksowania jest treść dokumentu. Z tym mamy największy problem. I temu w pierwszej kolejności powinniśmy się uważniej przyjrzeć.

Powrót