Od kiedy idea gwarantowanego przez państwo darmowego dostępu do zbiorów legła u podstaw istnienia bibliotek publicznych, nikomu w Polsce nie przyszłoby na myśl, iż bez mała 200 lat później ów dostęp może zostać zagrożony. Tak bardzo w tradycji utrwalił się obraz powszechnie dostępnej biblioteki, że przedstawiona poniżej scenka zrazu mogłaby się wydać do granic absurdalna:
W bibliotece, przed ladą, kłębi się tłum. Młodzi krążą wokół z zawieszonymi na plecach kartkami z napisem: „Odstąpię numerki na trzy książki naukowe i dwie beletrystyki”, starsi postukują laseczkami i dopytują siedzących na plastikowych krzesełkach znajomych – „A nie wiesz przypadkiem Antoni, czy Józuś już zeszedł, czy jeszcze żyje, bo bym siostrę mojej żonki na jego miejsce wpisał?”. „Jak bym wiedział, to bym nie czekał na ciebie tylko od razu dla córki szwagra od strony mamusi zaklepał numer karty bibliotecznej po Józku!” – pada odpowiedź.
Mamy początek 2015 roku. Polska, po wielokrotnych upomnieniach Komisji Europejskiej, rozprawie przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości i zagrożeniem grzywną w wysokości 300 tys. euro za każdy dzień zwłoki w implementacji prawa wspólnotowego, ostatecznie wdrożyła w 2014 roku, do własnego porządku prawnego, Dyrektywę 2006/115/WE w sprawie prawa najmu i użyczenia („Public Lending Right”). Przez bez mała rok biblioteki przystosowywały się do nowych wymagań unijnych, a bibliotekarze przeszli kompleksowe szkolenia w zakresie administrowania systemami. Przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego powstała oddzielna agenda – Narodowy Fundusz Ochrony Zbiorów (NFOZ), którego zadaniem stało się administrowanie budżetem Public Lending Right.
„Public Lending Right”, w nieco uproszczonym ujęciu, odnosi się do prawa otrzymywania przez twórców wynagrodzenia za darmowe wypożyczanie (użyczanie, korzystanie) jego dzieł w instytucjach publicznych, a w tym głównie w bibliotekach. Polska, jako członek Unii Europejskiej od 2004 roku, a nawet jeszcze wcześniej – jako sygnatariusz Układu Europejskiego z 1991 roku (ratyfikowanego w 1994 roku) – zobowiązała się do pełnej harmonizacji własnego porządku prawnego z prawem wspólnotowym. Pierwsza dyrektywa odnosząca się do powyższej kwestii ukazała się już w 1992 roku (z mocą obowiązującą od lipca 1994 r.), natomiast jej wersja ujednolicona w 2006 roku (z terminem wejścia w życie od stycznia 2007 r.). Jakkolwiek by więc nie patrzeć, na Polsce leżał (i wciąż leży) obligatoryjny obowiązek pełnej implementacji tejże dyrektywy. Nie ma więc co się dziwić, że od początku problem ten budził pewne zaniepokojenie różnych środowisk (a w tym i bibliotekarskich), ponieważ dotykał newralgicznej kwestii potencjalnej odpłatności za wypożyczane w bibliotekach dzieła.
Po raz pierwszy wątpliwości starał się rozwiać w 2000 roku ówczesny Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Kazimierz Ujazdowski, który, odpowiadając na interpelację posła Krzysztofa Jurgiela, stwierdził, że polska ustawa o prawie autorskim dostosowała polskie prawo do prawa wspólnotowego i ministerstwo nie przewiduje wprowadzenia odpłatności za wypożyczanie książek. Minister Ujazdowski podkreślił przy tym, że art. 28 ust.1 polskiej ustawy („biblioteki, archiwa i szkoły mogą udostępniać nieodpłatnie, w zakresie swoich zadań statutowych, egzemplarze utworów rozpowszechnionych”) jest w pełni zgodny z unijną dyrektywą. Minister Ujazdowski dodatkowo, jako argument przemawiający za słusznością swojej opinii, przypomniał, że kwestia public lending right nie była nawet negocjowana ze stroną unijną1. Akurat w tym przypadku to nie za bardzo było się czym chwalić, ponieważ, zgodnie z zasadą qui tacet consentire videtur (milczenie jest oznaką zgody) Polska tym samym przyjęła obowiązujące w tym względzie prawo unijne w całej rozciągłości.
Nie przeszkodziło to jednak jego następcy – Waldemarowi Dąbrowskiemu w firmowaniu dokumentu rządowego pn. „Narodowa Strategia Rozwoju Kultury na lata 2004-2013”, w którym znalazł się kuriozalny ustęp mówiący o pozyskaniu środków na Fundusz Promocji Rozwoju Czytelnictwa z opłat pobieranych od użytkowników za... wypożyczanie zbiorów bibliotecznych (sic!): Podjęte zostaną działania mające na celu wypracowanie systemu zasilania tego Funduszu [Promocji Czytelnictwa – przyp. autora] w środki finansowe. Wzorem innych państw europejskich, fundusz ten np. mógłby być zasilany z opłat pobieranych od wypożyczania zbiorów bibliotecznych (od 0,10 do 0,50 zł) (...) Środki Funduszu w przyszłości służyłyby także pokrywaniu opłat z tytułu „public lending rights”, uiszczanych wydawcom i autorom.
Pragnę jeszcze raz podkreślić, że ów zapis pochodzi z rządowego dokumentu i dotyczy strategicznych, a więc fundamentalnych, decyzji politycznych mających na celu rozwój i dobro polskiej kultury! Dokumentu, w którym bez ogródek mówi się o wprowadzeniu opłat za wypożyczanie książek, a także o uiszczaniu tantiem z tytułu lending right. i nie ma znaczenia, że wcześniej twierdziło się, iż polskie prawo (w opinii ministerstwa w pełni zgodne z prawem wspólnotowym) nie przewiduje takowych opłat ani tym bardziej tantiem dla autorów. Także w żadnym z krajów Unii Europejskiej żaden użytkownik biblioteki nie jest obciążany za wypożyczanie książek. Skąd więc zatem owe przywołanie „wzorem innych państw europejskich”? Czy to wynik jakiejś niefrasobliwości ministerialnych urzędników, nieznajomości własnego prawa, czy też po prostu, kolejny już raz, chęć zrzucenia winy na Unię Europejską, by pod hasłem unijnej poprawności politycznej wyrobić sobie legitymację do realizacji własnych, wąsko pojętych interesów? Jak bowiem nazwać planowane wówczas powstanie Funduszu Promocji Czytelnictwa mającego się utrzymywać z opłat, które w efekcie mogłyby doprowadzić owe czytelnictwo na skraj przepaści. Trzeba być nie lada hipokrytą, żeby takim działaniom nadawać jeszcze walor promocji. Co ciekawe Rada Ministrów przyjęła projekt Narodowej Strategii Rozwoju Kultury w dniu 21 września 2004 roku, ale poruszone w niej tematy związane z public lending right „pozamiatała pod dywan” udając tym samym, że „nie ma sprawy”.
Kolejny minister kultury – Bogdan Zdrojewski potwierdził, że wprowadzenie odpłatności za wypożyczanie książek przez biblioteki nie jest zasadne, ponieważ „może znacznie ograniczyć dostęp do literatury i obniżyć – i tak już niskie wskaźniki czytelnictwa”. Jednakże minister, znów powołując się na art. 28 polskiej ustawy o ochronie prawach autorskich, jeszcze raz potwierdził, że wyłączenie spod reżimu opłat bibliotek, archiwów i szkół jest zgodne z art. 6 ust. 3 Dyrektywy 2006/115. Niestety akurat w tej kwestii minister Zdrojewski się myli. Stanowisko Polski w tym względzie przypomina decyzję Portugalii, która w swoim prawie udzieliła licencji ustawowej wszystkim bibliotekom, archiwom, szkołom oraz dodatkowo fundacjom i organizacjom non-profit. w efekcie naraziła się na upomnienie Komisji Europejskiej i w końcu na rozprawę przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości (Sprawa przeciwko Portugalii C-53/05). Podobny los spotkał także Hiszpanię (sprawa C-36/05) oraz Włochy (C-198/05). z orzecznictwa ETS okazuje się, że nie wszystkie biblioteki mogą zostać wyłączone z opłat w systemie public lending right i najczęściej owo wyłączenie dotyczy bibliotek szkolnych, uniwersyteckich i naukowych. Skoro zatem największe problemy powstają właśnie w wyniku interpretacji art. 6 Dyrektywy, to aby nie narazić się na oskarżenie o niewłaściwą implementację dyrektywy, Polska powinna (wzorem innych państw europejskich) zwrócić się najpierw do ETS z tzw. zapytaniem prejudycjalnym dotyczącym wykładni art. 6 ust. 3 i dopiero wówczas wprowadzić stosowne zmiany
w odpowiednich aktach prawa polskiego. Biorąc jednak pod uwagę pogląd Sekretarza Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Piotr Żuchowskiego, który zauważył, że przecież: katalog podmiotów wyłączonych od obowiązku uzyskania zgody twórców na publiczne użyczenie został określony [w polskiej ustawie o prawie autorskim – przyp. autora] i dodatkowo zawężony do podmiotów, u których dokonywanie użyczeń jest zadaniem statutowym, należy zauważyć, że podobną opinię wyraził minister kultury Portugalii Pedro Roseta. Opinia ta została następnie zaskarżona przez Komisję Europejską przed ETS.
Wcześniej czy później niestety Polska będzie zmuszona do pełnej transpozycji prawa wspólnotowego w zakresie systemu public lending right. Co otrzymamy w efekcie? z jakimi sytuacjami będziemy mogli wówczas mieć do czynienia? Jakie praktyczne rozwiązania przyjmie rząd Polski?
W zakresie potencjalnych opłat możliwe są trzy wersje:
W przypadku opłat na podstawie liczby wypożyczeń niezbędne jest wprowadzenie systemu monitorującego. Polskie biblioteki, dla których statystyka odwiedzin i wypożyczeń jest bardzo istotna a i czasami decydująca o ich status quo, taki moduł mają wbudowany w każdym z obsługiwanych przez siebie systemach informacyjno-bibliotecznych. Należy się spodziewać, że po drobnych poprawkach, moduł ten będzie mógł stanowić podstawę do naliczania opłat z tytułu lending right.
Ponieważ żadne z państw, w których funkcjonuje system public lending right nie zdecydowało się na bezpośrednie obciążenie tymi opłatami użytkowników bibliotek, tantiemy dla twórców pokrywane są bezpośrednio z budżetu państwa lub samorządów. Ich wysokość jest bardzo zróżnicowana. Przykładowo w Niemczech, w 2010 r. było to 11,8 mln. euro, w Belgii – 1,7 mln. euro, w Hiszpanii 79 tys. euro, na Liwie 93 tys. euro. w wielu krajach budżetami public lending right administrują organizacje zbiorowego zarządzania (m.in. w Austrii, Czechach, Słowacji, Hiszpanii). Stąd też wydaje się, że również i w Polsce taki system byłby najbardziej stosowny. Jednak biorąc pod uwagę Narodową Strategię Rozwoju Kultury oraz nakreśloną tam ideę Funduszu Promocji Czytelnictwa – jako agendy rządowej, należy się spodziewać, że ta właśnie opcja przeważy (tym bardziej, że działalność funduszu reprograficznego zarządzanego przez Kopipol i Izbę Książki nie cieszy się zbytnim zaufaniem polityków i wciąż naraża się na krytykę).
Z czym możemy się liczyć w przypadku wprowadzenia do polskiego porządku prawnego systemu public lending right najlepiej chyba zilustruje następna historyjka:
Dyrektorzy wszystkich większych bibliotek zostali zaproszeni na konsultacje negocjacyjne (jak to sformułowano w piśmie wiodącym) do siedzib swoich organizatorów. Każdy miał przygotować aktualne statystki dotyczące wypożyczeń w zarządzanych przez siebie placówkach, liczbę zarejestrowanych czytelników oraz pozostałą dokumentację dotyczącą zasobów materiałów bibliotecznych. Wszyscy zostali na wstępie poinformowani o powstałym Narodowym Funduszu Ochrony Zbiorów, który na podstawie sprawozdań GUS sporządził plan limitów wypożyczeń i określił liczbę czytelników możliwych do zarejestrowania w 2015 roku. w gronie dyrektorów dało się zauważyć pewne poruszenie. Jeden z nich, Leon Luśnia, zdołał przez ściśnięte gardło wyrazić opinię większości pytaniem: „Jak to?” w odpowiedzi usłyszeli: „Zarówno budżet miejski jak i wojewódzki, przeznaczony na biblioteki publiczne naszego miasta i województwa, musi zostać uszczuplony o pulę przeznaczoną na wypłatę wynagrodzeń dla twórców w systemie public lending right. Ażeby wywiązać się z tych zobowiązań powołano właśnie Narodowy Fundusz Ochrony Zbiorów oraz opracowano system zapewniający z jednej strony ochronę praw autorów, z drugiej natomiast ochronę użytkowników bibliotek, którzy nie będą zmuszeni do ponoszenia opłat z tytułu wypożyczeń”. Dyrektorzy oniemieli i zaniemówili. Natomiast decydenci ciągnęli dalej: „Każda z bibliotek będzie musiała opracować plan kwartalny zakupu nowości uwzględniający korelację z przedstawionym przez NFOZ planem wypożyczeń. Ponadnormatywna liczba wypożyczeń będzie księgowana po stronie kosztów w budżecie biblioteki. Koszty te nie będą refundowane i będą stanowiły podstawę do sporządzenia finansowych planów naprawczych placówki. w przypadku kumulacji kosztów i powstania długu nieściągalnego, każdej z bibliotek będzie groził zator w płynności finansowej, a co za tym idzie postawienia instytucji w potencjalny stan upadłości”. Po tej przemowie decydentów zapadło długie, wielce mówiące milczenie. Sufit pomieszczenia, w którym odbywało się spotkanie przybrał od spojrzeń wszystkich obecnych bielszy odcień bieli. w końcu znów odezwał się Leon Luśnia – „Czy teraz jest czas na negocjacje?”. „Tak” – usłyszał w odpowiedzi – po przeanalizowaniu dostarczonej przez was dokumentacji Narodowy Fundusz Ochrony Zbiorów przedstawi na piśmie podsumowanie konsultacji i za rok znów zaprosi was do negocjacji”.
I to tyle. Przesadzam? Historyjka niby wymyślona, ale czy znajdzie się ktoś, kto, biorąc pod uwagę możliwe do zweryfikowania argumenty, przedstawi inny jej scenariusz?
Przypisy:
1 | Zob.: odpowiedź na interpelację poselską nr 5067 z 16 listopada 2000 r. - http://orka2.sejm.gov.pl/IZ3.nsf/main/147D1D1A |
2 | Zob.: odpowiedź ministra B. Zdrojewskiego (podpisaną przez Piotra Żuchowskiego - Sekretarza Stanu w MKiDN - http://www.pik.org.pl/komunikaty,Komunikat_z_dnia_17_11_2009.html |