„Libertas inaestimabilis res est”. Wolność jest rzeczą bezcenną. Tak mógłby zakrzyknąć każdy człowiek, który uświadomiłby sobie, że siła wyobraźni jest dla niego i jego znajomych tylko wspomnieniem. Tak mogłaby zawołać ta osoba, która odkryłaby, że wyrzekając się wyobraźni, tak naprawdę zrezygnowała i z wolności, i z prawa do tworzenia alternatywnych światów. Na szczęście powieść Mariusza Sieniewicza „Miasto szklanych słoni” to nie tylko ostrzeżenie przed nazbyt łatwym zapatrzeniem się w pragmatyczność, uniwersalizm i jednoznaczność. To także imponujący pean pochwalny na rzecz marzeń, wyzwolonego języka, różnorodności i szansy na ocalenie siebie dzięki ucieczce w świat, nad którym nikt oprócz nas nie może panować. Królestwo wyobraźni, sugeruje pisarz, to kraina jednego władcy – albo przyjmiemy tę dominującą rolę, albo staniemy się niewolnikami cudzych myśli. Opowiedzenie się za wyobraźnią albo przeciw niej to zatem wybór ideowy sprowadzony do następującego rozdania: być wolnym albo być podporządkowanym. Stanowić część systemu jako mało znaczący trybik, czy może próbować wyłamać się z obowiązującego stygmatu unifikacji – to kolejny dylemat, który pojawia się przed czytelnikiem „Miasta szklanych słoni”.
Przypomnijmy, że problem ten w różnych odsłonach powraca w twórczości Sieniewicza. Już w debiutanckiej „Prababce” autor w centrum opowieści umieszcza chłopca, który w naiwny, choć także ironiczny i brawurowy sposób, próbuje mierzyć się z okresem stanu wojennego. Wersja dziecięca rzadko interesuje dorosłych, ale w tej historii to właśnie ów niedojrzały głos urasta do rangi dyskursu fundamentalnego. W „Czwartym niebie” także usłyszymy tych, którzy zwykle milczą lub których nikt nie chce słuchać. To młodzi ludzie, którzy w wyniku transformacji ustrojowej stracili szansę na sukces. Ideały okazują się papierowe, a świat, w którym trzeba funkcjonować oczekuje zupełnie innej dyspozycyjności niż przekonania, że rzeczywistość da się zmieniać na lepszą i że trzeba próbować to zrobić. W zbiorze opowiadań zatytułowanym „Żydówek nie obsługujemy” na plan pierwszy wysuwa się Inny, Odmieniec. To o niego upomni się Sieniewicz. W „Rebelii” kult młodości zostaje zderzony z buntem starości. Ci, których za Zygmuntem Baumanem można by nazwać ludźmi odpadami, domagają się swojej wersji historii i prawa do widzialności. W „Mieście szklanych słoni” także na plan pierwszy wysuwa się ten, kogo wykluczono.
Czy szaleństwo zawsze musi się kończyć wyrzuceniem na margines? A może właśnie w owej umysłowej rewolucji zawiera się to, co najważniejsze – ucieczka od przewidywalności porządku, możliwość znalezienia nowych słów, szansa na dostrzeżenie tego, co zwykle pozostaje przed nami ukryte. Być szalonym znaczy, możliwa jest taka wersja, spróbować żyć inaczej niż inni. Być szalonym to opowiedzieć swoją wersję rzeczywistości. Być szalonym to znaleźć takie słowa, które dla innych będą pewnie zaskakujące, dla nas jednak okażą się idealne. Szaleństwo zamienia się w konieczność decydowania, po której stronie stanę: tych, którzy wolą wygodę i unikają kłopotów, czy tych, dla których protest i upominanie się o siebie jest czymś zwyczajnym i koniecznym. Bez walki o siebie, sugeruje w powieści Sieniewicz, nie ma prawdziwego życia i nie ma szansy, by choć trochę zbliżyć się do tego, co nazywamy Sensem.
Świadome używanie słowa – to kolejny postulat mocno wybrzmiewający z kart powieści. Pisanie wyzwala, ale i uzależnia, pozwala uciec, ale i sprowadza na ziemię, ma moc terapeutyczną, ale i rozdrapuje rany. Obojętnie jednak, jak zdefiniujemy tworzenie, zawsze związane ono jest z wyobraźnią, a co za tym idzie z wolnością. Niezależnie więc od tego, jaki świat widzimy, jaki świat chcielibyśmy widzieć i jaki świat jesteśmy zmuszeni oglądać, to możliwość tworzenia alternatywnych rzeczywistości daje nam szansę na ocalenie. Różnorodność, indywidualność, myślowa brawura – to wszystko, jak sugeruje pisarz, wyzwala. Pisanie umożliwia nie tylko funkcjonowanie na własnych zasadach, ale i walkę z tymi, którzy stoją po stronie systemu. Słowa głównego bohatera, Jana Kwiecistego, słowa oddziałowej, słowa innych pacjentów rywalizują ze sobą, zderzają, przekonują, unieważniają i wydobywają na wierzch. Najlepsza opowieść jest w ciągłym ruchu. Czytamy: „Trudno, mój dziennik to moja opowieść. Moja opowieść pracuje na moją śmierć. Tu nie o zwycięską oryginalność toczy się walka. Tu chodzi o obronę przed nieistnieniem” (s. 22). Stanąć po stronie wyobraźni, odnieść sukces w walce o słowa, opowiadać – to przetrwać. Pozwolić, by naszą opowieść wymazano, wyrzec się słów – to przegrać i zniknąć. Gratulując Autorowi wygranej, życzę więc Państwu i sobie ciągłego poddawania się sile wyobraźni. Dzięki niej, taki wniosek nasuwa się po lekturze „Miasta szklanych słoni”, jesteśmy w stanie nie tylko wyobrażać sobie to, czego nam brakuje, ale i zmieniać to, co nam przeszkadza w realnej rzeczywistości.