Sylwia Białecka, Robert Kuriata

 

C2 – ostatnie zlecenie dla M

wspomnienia Elżbiety Cegłowskiej i Łucji Ciesielskiej,
wieloletnich pracownic
Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Emilii Sukertowej-Biedrawiny
w Olsztynie
w formie rozmowy spisane

 

Sylwia Białecka: To my! Dziennikarze „Bibliotekarza Warmińsko-Mazurskiego” – zawsze skuteczni i gotowi.

Robert Kuriata: Wywiad pod tytułem „C kwadrat” będzie.

SB: Zadawaj pytania, bo ty masz taki radiowy głos.

RK: Na papierze to będzie bardzo dobrze widać.

Łucja Ciesielska: Tłustą czcionką. <śmiech>

RK: Po pierwsze chcieliśmy zapytać o to, jak zaczęła się Pań praca w bibliotece.

ŁC: To ja, ja. Od 1974 roku w bibliotece. O możliwości zatrudnienia przyszłam dowiedzieć się jeszcze podczas studiów, tak bardzo chciałam pracować w bibliotece. Stawiłam się na rozmowę z panią Dąbrowską, która otworzyła gabinet pełen dymu papierosowego, ledwo ją widziałam. No i zostałam. Poza tymi dwoma latami w bibliotece szkolnej, to cały czas przepracowałam tu.

RK: W bibliotece Liceum Ogólnokształcącego nr 1.

ŁC: Tak. I już.

Elżbieta Cegłowska: A ja zaczęłam pracę w bibliotece w 1972 roku, od razu po studiach, a dostałam się tu przypadkiem. Moja koleżanka, jak już kończyłam studia i zastanawiałam się, co z sobą zrobić – zostać w Warszawie, czy wrócić do Olsztyna – znalazła gdzieś ogłoszenie, że biblioteka wojewódzka poszukuje pracownika… No i ja napisałam list do tejże instytucji, że się pojawię we wrześniu, czy tam w innym miesiącu. I przyszłam. Przedstawiłam się i zaskoczenie moje było wielkie, ponieważ nikt tego listu nie dostał (albo list po drodze się zawieruszył). I pani Halina Giżyńska akurat ze mną rozmawiała, wielkie oczy zrobiła, ale ucieszyła się. I od ręki dostałam etat. No i tyle.

RK: A do jakiego działu?

EC: Do wypożyczalni. Ja sobie nie wyobrażałam pracy za biurkiem. Oczywiście najpierw praktyki musiałam we wszystkich działach odbyć, a że w tym czasie byłam jedną z niewielu osób po studiach, a jedyną w udostępnianiu, to przychodzili i oglądali mnie jak nienormalną.

SB: A pani skończyła bibliotekoznawstwo?

EC: Jestem po polonistyce i slawistyce. Nic z bibliotekarstwem nie miałam wspólnego. Ale wtedy nie wymagało się specjalnie wiedzy bibliotekarskiej, że tak powiem. A później miałam taką krótką przerwę, ponieważ mój mąż wyprowadził się z Olsztyna i poszłam za nim. Ale tutaj urodziłam dwoje dzieci. Poszłam na urlop bezpłatny, no, niezupełnie, ale prawie że. Od początku do końca bez żadnych zwolnień chodziłam. Nawet wytykali mnie palcami i pytali: „A ty, głupia, znowu przyszłaś do pracy?”.

ŁC: Znam to uczucie – siedzisz za biurkiem z wielkim ciążowym brzuchem i masz wrażenie, że to widać, jak tam wszystko skacze w środku.

EC: No i pracowałam na wsi w szkole, bardzo krótko.

SB: Właśnie – słyszałam, że pracowała pani jako polonistka.

EC: Tak, ale nie tylko. Były też prace ręczne…

SB: Prace ręczne i to z chłopcami.

EC: Tak, z chłopcami. A ja mam dwie lewe ręce. To było bardzo piękne, bo chłopcy nauczyli mnie, jak jakie narzędzie się nazywa, bo ja nie miałam o tym zielonego pojęcia. I w końcu zrobiłam z nimi świecznik.

SB: Z masy solnej?

EC: Nie, nie. Z czego kto chciał. Tematem był świecznik, a materiały dowolne. Dzięki temu nie bałam się potem gwoździa wbijać. Później znowu wróciłam do Olsztyna, bo mój mąż wrócił, więc ja za nim. No i gdzie miałam pójść do pracy? Do biblioteki oczywiście, bo przecież nie do szkoły. I pan Burakowski ponownie mnie przyjmował. I to tyle.

ŁC: No dobra. A teraz chcecie znać wizję mojej biblioteki. W oparciu o lekturę, którą właśnie czytam o kocie, który mieszkał w bibliotece… [„Dewey. Wielki kot w małym mieście”, przyp. red.]

EC: Masz tę książkę?

ŁC: Tak. Z biblioteki miejskiej, moje koleżanki wypożyczyły. Książka jest o bibliotece właśnie.

EC: Kot biblioteczny, a książkę napisała bibliotekarka.

ŁC: Biblioteka publiczna w stanie Iowa…

EC: Zdaje się, że to wymyka się nam spod kontroli, koleżanko. Będziemy tu siedzieć godzinami. A wy później będziecie to schreiben.

ŁC: Kto mi to przeczyta ładnie. Właśnie takie credo, z którym ja się zgadzam.

RK: To proszę własnymi słowami to powiedzieć.

ŁC: Dobra, to ja przeczytam. „Prawdziwa biblioteka wcale nie musi być duża i piękna. Nie musi też mieć najpiękniejszych udogodnień, czy najefektywniejszych pracowników ani największej liczby użytkowników. Prawdziwa biblioteka ma służyć. Musi wrosnąć w życie mieszkańców do tego stopnia, żeby nie sposób bez niej normalnie egzystować. Prawdziwa biblioteka to taka, której nikt nie zauważa, bo jest na miejscu od zawsze i od zawsze oferuje to, czego mieszkańcy oczekują”.
Oni tam mają druki PIT-ów, stanowiska do szukania pracy, kluby, wolontariuszy i kota Deweya, na którego też ściągają dużo ludzi. Tam panuje taka atmosfera, jaką lubię, chociaż jest to inny typ biblioteki….

EC: Ale myśmy też kiedyś kota miały. Dokarmiałyśmy go. On przychodził, spał nam pod biurkiem i nigdy nie było wiadomo, kiedy do nas przyjdzie, a kiedy wyjdzie, kiedy się na nas obrazi. A głaskać się nie chciał dawać. Nie mówiąc już o szczurach czy innych insektach. Śmieszna przygoda. No właśnie.

ŁC: To pani Irenka…

EC: Nie to ja! To byłam ja! Poszłam zrobić siusiu i w pewnym momencie się zorientowałam, że mam podglądacza, który wychodzi z sedesu. Darłam się wniebogłosy. Wyskoczyłam z tej łazienki…

RK: Kot?

EC: Tak, kot. To był wielki szczur!

SB: Szczur?

RK: W muszli klozetowej?

EC: Tak.

SB: One pływają?

EC: Tak. I słuchajcie – wpadł czytelnik. Dobrze, że ja zdążyłam podciągnąć co nieco, bo kilka lat wcześniej była też taka pani (ale nie powiem, jak się nazywa), która wyskoczyła z toalety, bo miała też identyczny przypadek jak ja, ale nie zdążyła niczego podciągnąć. I czytelnik wpadł, złapał jakieś szczotki i tą szczotką walił. Potem położył klapę, na to postawił gaśnicę, ale ten szczur i tak próbował wyjść. Później, zanim wchodziłyśmy, tupałyśmy głośno i krzyczałyśmy „Wojtek, jesteś tu?” <śmiech>. Albo drzwi się zostawiało tak lekko uchylone, żeby w razie czego szybko uciekać.

SB: To dla wszystkich, którzy narzekają na zimno w łazience. Kiedyś było gorzej!

RK: Ale mogło momentalnie zrobić się ciepło…

ŁC: … kiedy Wacek nadchodził.

EC: Wojtek!

ŁC: A mi się nic śmiesznego nie przypomina, chyba mam lekką depresję.

EC: Ale nie były tylko śmieszne rzeczy, bo kiedyś czytelnik we mnie rzucił kodeksem i to takim formatu A4 i co najmniej tysiąc stron, bo chciał wypożyczyć następną książkę, a ja mu powiedziałam, że nie, dopóki nie odniesie tegoż kodeksu. Mieszkał tu gdzieś w pobliżu, więc poszedł do domu, za chwilę wraca, wchodzi, otwiera drzwi i rzuca: „Masz!”. Ale ja miałam taki refleks jak Bush przed butem, także się w porę uchyliłam. Tak, takie momenty też były.

ŁC: Ale czasem po prostu trzeba było interweniować, milicję wzywać. A i była sytuacja bardzo śmieszna, jak raz zadzwoniłyśmy na milicję, bo pan zaczął się obnażać. Zadzwoniłyśmy, ale ten pan jakimś siódmym zmysłem, czy którymś tam, wyczuł, że trzeba się zbierać i wyszedł. Zaraz potem wpada milicja i krzyczy na całą czytelnię: „Który to?” - patrzę na salę, a wszyscy czytelnicy o bladych twarzach siedzą nieruchomo z łapkami na stolikach.

SB: Ja mam jeszcze jedno pytanie. Jak robiłam wywiad na temat pani Eli...

EC: O!

SB: ...z pracownikami (z którymi mi się udało), to powiedzieli, że pani zawsze miała dobry kontakt z czytelnikami, że wszystkich znała i wiedziała, co im dać od razu...

EC: Starałam się.

SB: Wiadomo, że po remoncie Starego Ratusza trochę się to zmieniło, bo teraz pracuje się, oprócz działu beletrystyki, inaczej. Chciałabym, żeby Panie porównały te dwa okresy i powiedziały, jak zmieniła się praca po remoncie, po tej reorganizacji.

EC: Szczerze? Wolałyśmy przed remontem. Właśnie ze względu na kontakt z czytelnikiem, na znajomość księgozbioru. Naprawdę w nocy o północy mogli mnie obudzić i ja mogłam powiedzieć, jakby zapytali o jakąś książkę, że stoi na tym i na tym regale, albo że została wypożyczona. Tak było, nie to, że się chwalę, ale w 90% znałam księgozbiór. Ja nie mówię o beletrystycznym – ja mówię o naukowym.

ŁC: Wypełnianie karty, wprowadzanie do inwentarza...

EC: Tak, bo prowadziłyśmy katalog, karty dostawałyśmy z działu Gromadzenia, ale systematyzowanie katalogu i wszelkie melioracje, to już robiłyśmy same. Czy przez zamawianie książek...

ŁC: I na przykład informatorium też przeglądało książki i rozpisywało.

EC: A jeszcze robiłyśmy dla siebie takie kartoteczki, jak na przykład pojawiało się jakieś nowe pojęcie, tak jak marketing, czy nowa ekonomia, to rozpisywałyśmy każdą książkę – i gdy czytelnik coś chciał, to mu się podawało, on sobie wybierał – i takie różne historyjki.

ŁC: Korzystali z tego właśnie ci, którzy robili różne szkoły średnie, zawodowe, oni nie mieli czasu. I wtedy rzeczywiście dostawali cały stos książek, pootwieranych często na właściwych stronach.

EC: Tak, tak. Przychodzili, dziękowali, co było bardzo miłe. Mówili: „Proszę pani, a ja dostałem piątkę, a to dzięki pani”. Był taki na przykład jeden, on może był troszeczkę niezrównoważony, ale przychodził i pokazywał mi w indeksie za każdym razem, jakie dostał stopnie. No, trzeba go było chwalić i w ogóle.

SB: Bibliotekarz-psycholog.

EC: Ale w ogóle bardziej znałyśmy książki, bo był za regałami taki stolik, tam leżały nowości, które każdy przeglądał, bo nie były wprowadzone natychmiast do katalogu. Dziś jeszcze książki nam nie spłyną, a już czytelnicy wypisują rewers, bo książka istnieje w katalogu. Więc nie ma czasu na przeglądanie ich, a poza tym, jak one stoją numerycznie – konia z rzędem temu, kto powie, gdzie jaka książka stoi. I nawet nie ma sensu uczyć się, gdzie co stoi, bo nikt nie zapamięta tego. O tyle jest uboższa ta praca. Na pewno jest sprawniejsza, chociaż? Ja bym tu też dyskutowała...

ŁC: Ja bym tego nie porównywała.

EC: To fakt, jest po prostu inaczej.

ŁC: Tak jest. Pracuje się inaczej, inna rzeczywistość. To nie znaczy, że lepiej, czy gorzej, ja w ogóle nie oceniam. Może brakuje nam książek w antresoli, ale wraz z modernizacją ostro ruszyliśmy z tymi szkoleniami i kursami, i to było bardzo przydatne. Później gdziekolwiek bym nie pojechała, to jednak komputerek mogłam sobie obsłużyć, z poczty skorzystać. Dopiero widać było te nasze męczarnie z Wordem i innymi skype’ami.

EC: Tak nowoczesność przyszła do nas z szefem [Andrzej Marcinkiewicz, przyp. red.].

ŁC: Tak, jednak droga była słuszna.

EC: Chociaż narzekałyśmy niejednokrotnie i czasem siedziałyśmy w pracy dwanaście godzin, bo przed drugą zmianą na jedenastą miałyśmy szkolenie na przykład.

RK: Jeszcze jedno pytanie: gdyby była w druku „Encyklopedia Bibliotekarzy Olsztyńskich” i pań nazwiska miałyby się tam znaleźć, to co by było w takim haśle?

EC: Nie wyobrażam sobie, że się w czymś takim znajdę.

RK: Ale załóżmy, że coś takiego powstanie. Cegłowska Elżbieta i co?

EC: Ale to już chyba nie mnie....

ŁC: Nie wydaje mi się, żebym robiła coś niesamowicie...

EC: Wykonywałyśmy swoją pracę po prostu solidnie i uczciwie. I tyle.

ŁC: Tak.

RK: Cegłowska Elżbieta – uczciwa i skromna.

ŁC: No, tak. Praca bibliotekarza uczy pokory, to nie jest praca na encyklopedie, ordery, czy takie różne rzeczy. Ludzie przychodzą, odchodzą, no i może zdarza się, że potem wracają ze swoimi dziećmi po latach. Nie pracujemy dla zasług, tylko dlatego, by nas ten człowiek lubił i pamiętał, i żeby kiedyś miło nas wspominał. Na przykład pójdziesz do sklepu, a ktoś mówi: „O to pani, bo pani coś mi tam pomogła” – i to jest ok. Natomiast to nie jest praca dla zasług, bo tysiące ludzi przemija, przechodzi.... Gdybym chciała zasług, to zajęłabym się pracą naukową. Bibliotekarstwo to robota dla tych, którzy uważają, że warto dla pani Zosi jakiejś, której już nigdy w życiu nie zobaczę, po dziewiętnastej wleźć na bolących nogach do magazynu i dać jej tę książkę łamiąc regulamin.

EC: Albo jak przychodzą panie i przyprowadzają swoje wnuki.

ŁC: Jest fajnie, jak na mieście ktoś ci mówi dzień dobry.

RK: Na mieście to na mieście, gorzej jak np. w monopolowym...

EC: Na temat kojarzenia twarzy, to ja wam opowiem taką historię, która nie mnie spotkała, ale jedną panią, która tu pracowała swego czasu i... rodziła. No i przyjechała po nią karetka, tam był taki sanitariusz, który korzystał z naszej biblioteki. No ona tam leży <śmiech> – później nam opowiadała – leży tam na tych noszach, pojękuje, a on tak jej się przygląda, przygląda i mówi: „A pani to w bibliotece pracuje – a jest taka książka?”.

<Zbiorowy śmiech>

ŁC: Trzeba być zawsze gotowym do udzielenia odpowiedzi.

EC: I jest się popularnym.

ŁC: No fakt, jak się pracuje trzydzieści lat, to się przewinie te sześćdziesiąt tysięcy ludzi – jak sobie kiedyś policzyłam.

EC: Ja mam taką znajomą, która kiedyś przychodziła do biblioteki z ojcem. Później zaczęła przychodzić sama, później ze swoją córką, a teraz już mi przyprowadziła wnuczkę. I mogę powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy w jakiś tam sposób, składamy sobie życzenia świąteczne itd.

RK: To cztery pokolenia.

EC: Tak i to w tym momencie, kiedy ona przyprowadziła wnuczkę, to ja sobie uświadomiłam, jaka jestem stara. Bo tak, to ja nie czuję swojego wieku, mimo że wiem, ile mam lat, ale tego nie czuję. Jednak jak ona przyszła z tą swoją wnuczką, a ja ją pamiętam jako dziewczynkę – o Cegłowska!

ŁC: To się, wiesz, tak zaczyna – nowy rok szkolny czy akademicki – pierwszaki przychodzą i zapisują się, później jakieś parki, później te cztery lata mijają, oni gdzieś tam znikają, a później wracają już z jakimiś dziećmi i odwiedzają bibliotekę. Dlatego uważam, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo byłam na właściwym miejscu, na swoim miejscu, to była ta praca, którą chciałam wykonywać i dobrze się w niej czułam. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że to była praca z czytelnikami. Wszelkie papiery i inne statystyki, projekty, programy są dla mnie po prostu nienawistne. Natomiast mogę z ludźmi pracować, szukać dla nich książek, mnie to kręci – nadal jeszcze.

EC: Tego właśnie nam brakuje.

ŁC: Ja nadal szukam. Niedawno znalazłam nową bibliotekę cyfrową, Kaszubską. Posłałam Krzysztofowi adres.

EC: Ale nie masz już kontaktu z czytelnikami.

ŁC: No nie. Ale mam książki, koleżanki. No i mam kota.

EC: Tak tak, książki mamy zawsze. W każdym razie już teraz nic nie musimy, o, to jest jedyna zaleta emerytury. Tak jak ostatnia płytka Edyty Gepert „Już nic nie muszę”. Znacie ją?

ŁC: Nie, właśnie.

EC: Na dwudziestopięciolecie. Ja dostałam na Mikołaja. Ona śpiewa właśnie, że już nic nie musi. Że jest wolna, szczęśliwa, chociaż czasami powiedziałabym trochę melancholijna z tego powodu. Ale płytka jest niezła... Tak podsumowując te lata spędzone w bibliotece to był miły czas.

ŁC: Hm.

EC: Naprawdę miły – nie żałujemy tych lat.

ŁC: Nie.

EC: Nie zarabiałyśmy kokosów, ciężko pracowałyśmy, ale praca dawała nam, przynajmniej mnie, satysfakcję.

ŁC: Mnie też. Jak już byłam bardzo zmęczona, to mówiłam sobie, że nie ma co się oszukiwać, to sprawia mi frajdę.

RK: Łamanie regulaminu?

ŁC: Też. Dlatego, że regulamin jest po to, żeby go łamać dla potrzebującego.

RK: Łucja Ciesielska – uczciwa i skromna, acz wykazująca chorobliwe zainteresowanie łamaniem regulaminu.

EC: Najmniej nam to sprawiało przyjemność, kiedy kazano nam być kreatywnymi.

<Zbiorowy śmiech>

EC: Ale starałyśmy się być również kreatywne, na swój sposób.

ŁC: Na pewno była w tym doza egoizmu, bo w tej pracy człowiek musiał zawsze być na bieżąco, a to zmuszało do wysiłku, ale i dawało satysfakcję – ja to wiem…

EC: Musiał.

ŁC: No, wypadało przynajmniej.

EC: Czytać trzeba było dużo, albo chociaż wertować, no bo przecież wstyd potem dać komuś książkę i nie wiedzieć, co jest w środku. Ja sobie nie wyobrażam. Dlatego ogromne siaty się nosiło do domu. Ja to czasami byłam na tyle perfidna, że już wiedziałam, że nie dam rady przeczytać tego, czy chociażby przejrzeć, to dawałam mężowi i mówiłam: „Przeczytaj i powiedz, co to jest”, albo znajomym. W ten sposób jeszcze się dowiadywałam, co jest warta dana książka.

ŁC: I to wszystko trzeba było nosić do domu, bo w pracy nie było kiedy. Pamiętam właśnie, jak pierwszego dnia przyszłam z opowiadaniami Mrożka do pracy i myślałam, że będę czytała, bo tak mi się wydawało, że to na tym polega. Szybko zrozumiałam, że to błąd i dałam sobie spokój.

SB: To teraz prosimy mocny akcent na zakończenie.

ŁC: Na przykład nagrobek:

Tu została bibliotekarka położona,
która była lekko popieprzona.Jest dobry? – no wiem, że nie...
To tak jak Gaiman – „Cmentarna księga” w sumie kiepski pomysł na akcję, ale fajna koncepcja, bo tam postacie, które występują, mieszkają na cmentarzu, są z różnych epok od starożytności po współczesność i prezentują się przez napisy na swoich nagrobkach. Tak się w sumie dobrze czyta. Polecam.

EC: Przeczytaj sobie „Betonowy ogród”.

ŁC: No przecież mówiłaś mi o tych pajęczarkach, czy tam modliszkach.

EC: A to też. „Betonowy ogród” to jest tego McEwana, tego od plaży Chesil – świetna.


Spisali, a cenzurą i przypisem opatrzyli: Sylwia Białecka, Robert Kuriata


Bohaterkami powyższej rozmowy są dwie wspaniałe bibliotekarki, które przez wiele lat pracowały w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Emilii Sukertowej-Biedrawiny w Olsztynie i nie żałowały wysiłku, by każdy czytelnik znalazł coś dla siebie w jej ogromnym księgozbiorze. Zaprezentowane poniżej biogramy są próbą przybliżenia ich wieloletniej pracy.


Łucja Ciesielska – absolwentka filologii polskiej oraz Podyplomowych Studiów Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowo-Technicznej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie, bibliotekarka pracująca w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Olsztynie (1974-1982, 1985-2008) oraz Liceum Ogólnokształcącym nr 1 w Olsztynie (1982-1985), wykładowca literatury pięknej w olsztyńskiej filii Centrum Edukacji Bibliotekarskiej, Informacyjnej i Dokumentacyjnej (1993-2005), członek Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich oraz Polskiego Towarzystwa Czytelniczego. W latach 1991-2008 kierownik Czytelni Głównej WBP. W 2005 r. wyróżniona Srebrnym Krzyżem Zasługi za działalność na rzecz rozwoju kultury.


Elżbieta Cegłowska – absolwentka filologii słowiańskiej Uniwersytetu Warszawskiego, bibliotekarka pracująca w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Olsztynie (1972-1977), nauczycielka języka polskiego (1977-1982) w Szkole Podstawowej w Szkotowie, Barcianach i Trąbkach Wielkich. Członek Polskiego Towarzystwa Czytelniczego oraz Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. W latach 1985-2008 kierownik Wypożyczalni Głównej WBP. Za działalność na rzecz rozwoju kultury oraz osiągnięcia w upowszechnianiu czytelnictwa odznaczona w 2005 r. Srebrnym Krzyżem Zasługi.

cofnij