Zbigniew Chojnowski

 

W POSZUKIWANIU EPICKIEGO ODDECHU

 

Włodzimierz Kowalewski wydał dotychczas opowiadania zebrane w książkach Cztery opowiadania o śmierci i Powrót do Breitenhede. W pierwszym, jak i w drugim tomie, opublikowanym dwukrotnie, zaznaczyła się predylekcja pisarza do tematów modernistycznych, do wizji artysty, którego osacza filisterstwo i pospolitość tego świata. Kowalewski utrwalił swoje przywiązania do historycznego i współczesnego kolorytu regionalnego i lokalnego, czyli miejsc związanych z Olsztynem, Warmią i Mazurami.

Ostatnio zaanektował pisarsko północną część dawnych Prus Wschodnich, ogłaszając w "Borussii" (2000/ 20-21) opowiadanie o pobycie Thomasa Manna w przedwojennym Olsztynie Wieczór autorski. Pod tym samym tytułem, na ten sam temat i w tym samym numerze olsztyńskiego periodyku ukazała się proza Olgi Tokarczuk. Kontynuacją Czterech opowiadań o śmierci jest nowela Światło i lęk (opowiadanie romantyczne) ("Wysokie Obcasy" 2001 nr 3).

Tym razem Kowalewski przeszedł samego siebie. Podjął się po raz pierwszy stworzenia narracji, opartej, wydawałoby się, na zupełnie oczywistym koncepcie: zobaczyć Polskę drugiej połowy dwudziestego wieku z punktu widzenia przyszłości. Co więcej, prozaik przekształcił swój styl. Zarzucił nieco nachalne artystostwo, narrację wewnętrznie zróżnicował i zasilił żywą - nie zawsze piękną, ale prawdziwą - polszczyzną. Przyjął konwencję, której jest wierny od początku, konwencję realistyczną. Kowalewski pisze tak, jakby pragnął, aby czytelnik stanął w środku opisywanej rzeczywistości i poczuł ją wszystkimi zmysłami. Powrót do realizmu, który w literaturze polskiej zazwyczaj wywołuje nieporozumienia, manipulacje i wiąże się z przeszkodami trudnymi do przezwyciężenia, był i jest zapowiedzią głębszej zmiany. Choć przyniósł wiele porażek, to jednocześnie obrodził dziełami najwyższej miary, że wspomnę tylko Bolesława Prusa, Henryka Sienkiewicza, Władysława St. Reymonta, Stefana Żeromskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Marię Dąbrowską. Jednakże polska proza realistyczna zawsze w jakimś stopniu przeniknięta jest rozmaitymi formami idealizacji i poetyckości, ekspresjonizmu i sentymentalizmu, co siłą rzeczy osłabia epicki oddech i epicki ogląd rzeczywistości.

Uprawiany przez Kowalewskiego realizm nie rewolucjonizuje tradycji polskiej prozy, lecz w kontekście kończącej się ostatniej dekady XX wieku oznacza próbę zmierzenia się z nie wymyślonymi i nie przeładowanymi abstrakcją problemami człowieka. Prozatorowi nie idzie już o rekonstrukcję genealogii, odtwarzanie takich czy innych "korzeni", lecz o ukazanie (literackie przemyślenie) możliwych konsekwencji społecznych, mentalnych, moralnych i obyczajowych naszej współczesności.

Pisarz, mieszkający na stałe w Olsztynie, chce mówić i mówi o ludziach na poziomie konkretu egzystencjalnego i w wymiarze globalnym i uniwersalnym. Nie mruga do czytelnika, że autorowi chodzi o coś innego, że autor celowo unika czegoś, bo ze zrozumiałych względów może się komuś narazić. Kowalewski nie udaje też przed odbiorcą, że teraz, właśnie teraz opisze "całą" prawdę, pokaże palcem bezeceństwa, świństwa, kurewski świat i życie bez iluzji. Mruganiem i inwentaryzacją plugastwa nasz pisarz nie zajmuje się.

Poszukując epickiego obiektywizmu, postanowił przedstawić naszą współczesność w taki sposób, jakby stała się ona już historią. Główny wątek zatem rozgrywa się 2047 roku, postacie poruszają się po Olsztynie i jego okolicach, po Giżycku, Toruniu i rzadziej innych miejscach. Chwyt futurologiczny ten nie tylko uatrakcyjnił podjęty temat, lecz przede wszystkim umożliwił wyeksponowanie myśli, że świat może być rozpoznany i opisany poprzez literacką symulację, określenie skutków rozmaitych zjawisk nam współczesnych. W wizji Kowalewskiego to, co zalęgło się i lęgnie w naszych czasach, źle wróży nie tyle cywilizacji, ile kulturze, a najbardziej człowiekowi. Nauka, medycyna, technologia, religia itp. rozwiną się w oderwaniu od ludzkiej godności. Za pół wieku ludźmi zawładną choroby psychiczne. Byt nie będzie odczuwany ani rozumiany jako realny. Iluzja, stan w znieczuleniu i nieustanna pozoracja będą na porządku dziennym. Wszystko będzie na sprzedaż, wszędzie wciśnie się socjotechnika. Lista cech świata zdegradowanego jest dłuższa. Wizja globalnej choroby zapełnia ten utwór, czyniąc z niego antyutopię, skierowaną przeciwko ideologii "wolności", a także powieść katastroficzną. Obrazowo objawia się to chociażby w powracającym motywie rozpadających się blokowisk, zbudowanych w powojennych dziesięcioleciach.

Tematem Bóg zapłacz! jest także umieranie, umieranie człowieka (główny bohater Ireneusz Słupecki, starzec 91-letni, przebywa w szpitalu), dogorywanie epoki, a przypuszczalnie również ludzkości. To dlatego w powieści przewija się ton elegijny, ale i sentyment do ostatniej ćwierci dwudziestego stulecia. Sentyment staje się tu przejawem obrony nie tyle przeszłego czy pamięci o własnej młodości, lecz zmąconego i zdeformowanego przez starość i cywilizację poczucia wolności i godności.

Powieść jest zbudowana na zasadzie kontrastu pomiędzy dwoma czasami: naszą historią najnowszą i epoką walących się bloków. Taka kompozycja nie mogła poskutkować inaczej, jak tylko idealizacją (dodajmy: gorzką) tego, co minione. Pisarz posłużył się mechanizmem psychologicznym czy w równym stopniu kulturowym przyzwyczajeniem do upiększania przeszłości. Dlatego może wydać się, że zwłaszcza okres PRL-u, a w mniejszym stopniu lata dziewięćdziesiąte, przedstawione są tu zanadto pięknie. Sentyment ów - nie dotyczy to wyłącznie Kowalewskiego, lecz w ogóle autorów różnych pokoleń naszego czasu - trzeba uznać za faktycznie głęboką przeszkodę w prawdziwie epickim ujęciu mijającego właśnie półwiecza. Pisarz odczuł tę trudność, usiłował ją pokonać, włączając w narrację nacechowane w kontekście powieści ironią, opowiadania: Opowieść Cmona i Opowieść Koniecznego. To reprezentanci naszej (czyli w epickim ujęciu już minionej) epoki. W ich autobiografiach wychodzi na jaw to, co było małe, podłe i złe.

Słupecki, Cmon, Konieczny i inni starcy w 2047 roku są w oczach znacznie młodszych obiektem dogodnym do ataków, pretekstem do oskarżeń za zdegradowanie życia i duchowości człowieka. Bo starość w "nowym wspaniałym świecie" nie będzie cieszyć się szacunkiem. Bo starość jest i będzie bezbronna. Wcieleniem bezkompromisowego, a raczej paranoicznego krytyka konsekwencji prądów, mód, idei "międzyepoki" jest w powieści lekarz schizofrenik (mimo choroby wykonuje swój zawód). To on niemal za wszystko obarcza winą starców, którzy nie przyznają się do wspólnictwa w grzechach epoki. Medyk atakuje: "Te bloki, co składają się jak domki z kart i zamieniają spokojnie śpiących ludzi w przejechane pomidory, to właśnie wasze dziedzictwo, najwyraźniejszy obraz waszego dorobku". Gdzie indziej Słupecki bezskutecznie broni się: "Nie rozumiem, dlaczego pan doktor ciągle wytyka mi coś, czego prawie nie pamiętam. Wychodzi na to, że akurat ja jestem winien zniszczeniu środowiska, wojnom, demagogii polityków, zniewoleniu człowieka przez rzeczywistość multimedialną. Niedługo pan powie, że to ja unieważniłem Dekalog, zalegalizowałem narkotyki, klonowałem ludzi, bezwolnie poddałem się dyktatowi międzynarodowych korporacji, wprowadziłem do Karty Praw Zjednoczonej Europy poprawkę, że dobro i zło stanowią wyraz indywidualnych odczuć obywatela. Ja jestem tylko Ireneusz Słupecki, księgowy, mieszkałem w bloku, który ma być rozebrany, bo grozi zawaleniem, chodziłem do pracy, na emeryturze, póki nie zachorowałem, urządzałem spacery i oglądałem filmy. Świat toczył się gdzieś z boku i toczyłby się tak samo, gdybym w ogóle nie istniał". Ten fragment, ocierający się (jak jeszcze w kilku innych miejscach powieści) o publicystykę sugeruje, że postępował i będzie postępować zanik odpowiedzialności za cokolwiek, nawet za własną śmierć (ostateczne odejście Ireneusza, jego śmierć na własną rękę ma godny charakter bardziej z przypadku niż z wyboru).

Zgadzam się z Przemysławem Czaplińskim, że Bóg zapłacz! nie jest powieścią polityczną. Sądzę jednak, że utwór można uznać za powieść pokoleniową. Z jednej strony jest to jej siła, ale i w jakimś sensie słabość. Jej lektura uświadamia myśl, że przydałaby się naszej literaturze powieść ponadpokoleniowa, a mówiąc inaczej: dzieło, w którym obiektywizm będzie wartością przywróconą i uznaną. Być może taką powieść Włodzimierz Kowalewski napisze. Spośród prozaików warmińsko-mazurskich on to ma predyspozycje pisarskie, dzięki którym - mam taką nadzieję - ziści się marzenie o wybitnym dziele epickim, łączącym tradycję i współczesność, piękno i prawdę.

Włodzimierz Kowalewski: Bóg zapłacz!. - Warszawa: Wydaw. W.A.B., 2000. - 286, [2]s.

cofnij