Waldemar Tychek

 

WARTOŚĆ NAD(DO)DANA CZY NAD(DO)DAWANIE WARTOŚCI?

Na marginesie „Bibliotecznej wartości naddanej” Jacka Wojciechowskiego

 

Profesor Jacek Wojciechowski w swojej kolejnej pozycji dokonał czegoś naprawdę zdumiewającego. A mianowicie, wychodząc od podatku VAT (value added tax), czyli obowiązkowej daniny od tzw. wartości dodanej, scharakteryzował bibliotekę jako instytucję, w głównej mierze usługową, która także tworzy wartość, ale, dla obrony przed nadmiernym fiskalizmem chyba, o innej, niespotykanej jak dotąd, nazwie w doktrynie nauk ekonomicznych. Wartość naddana (czyżby value overadded?) nie znajduje bowiem stosownych regulacji ani w polskim prawie podatkowym, ani tym bardziej w VI Dyrektywie (tzw. VAT) UE.

Użyty przez prof. Wojciechowskiego termin może mieć zatem niezwykle istotne znaczenie dla systemu podatkowego oraz przekonkretyzowania samego, niezwykle kontrowersyjnego pojęcia, jakim jest niewątpliwie „wartość dodana”.

W początkach naszej transformacji, kiedy prof. Witold Modzelewski tłumaczył społeczeństwu konieczność i zasadność wprowadzenia do naszej siermiężnej jeszcze wówczas rzeczywistości podatku VAT, argumentował tę decyzję odwołując się do przykładów towarów luksusowych, których posiadanie przynosi właścicielowi właśnie ową wartość dodaną, za którą trzeba zapłacić podatek. W związku z czym, w tamtych czasach człowiek pojmował różnicę w cenie proszku, dajmy na to „Popularnego” i „Polleny”. Z czasem jednak okazało się, że każdy produkt staje się dla nas luksusem, bo został obciążony podatkiem VAT. Po utrwaleniu w świadomości społecznej tegoż podatku, wartość dodaną „dodano” także do sfery usług. Onegdaj w prasie polskiej (i nie tylko) toczyła się dyskusja o zasadności wprowadzenia kas fiskalnych w toaletach publicznych i taksówkach. I co? W obydwu przypadkach taki obowiązek wprowadzono. W związku z tym powstaje pytanie: co tak naprawdę należy zaliczyć do standardu, a co do tzw. wartości dodanej? Nie wyłączając z powyższej refleksji także kontekstu toaletowego. Wbrew pozorom pytanie owe zawiera jednak pewien kontekst filozoficzny. Albowiem gdyby okazało się, że niektóre produkty oraz usługi niosą dla nas jakby mniej wartości dodanej, a więcej naddanej, to wówczas powszechność podatku VAT zostałaby zachwiana, abolicja podatkowa usankcjonowana, a i nasze kieszenie nie straszyłyby pod koniec miesiąca samym płótnem.

Pomijając nowatorskie spojrzenie na współczesną ekonomię Biblioteczna wartość naddana nieco rozczarowuje. Zarówno w sensie pozytywnym jak i negatywnym. Autor powtarza tezy znane już ze swoich wcześniejszych prac. Niektóre rozwija (np. kwestie stylów kierowania placówką znane już z Organizacji i zarządzania czy też Marketingu w bibliotece), inne z kolei stanowią uzupełnienie lub redakcję wcześniej opublikowanych artykułów. Przykładowo rozdział poświęcony bibliotecznym strategiom stanowi poprawioną wersję artykułu o takim samym tytule, zamieszczoną w Bibliotekarzu1. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że pierwotna wersja charakteryzowała się większą przejrzystością i silniej przemawiającą argumentacją.

Z drugiej strony, właśnie rozdziały poświęcone budowie strategii, zarządzania biblioteką oraz intertekstualnym walorom literatury w środowisku informacyjnym (Flirt literatury z maszyną Turinga) stanowią najmocniejszą stronę Bibliotecznej wartości naddanej.

Należy jednak zaakcentować konsekwencję prof. Wojciechowskiego, który z podziwu godną determinacją od lat podkreśla wyjątkowość i znaczenie dla polskiej kultury i edukacji istnienia takich instytucji jak biblioteki. I w tym aspekcie należy rozumieć tytuł jego ostatniej pracy. Sama idea bibliotecznej wartości naddanej ma w związku z tym niezwykle istotny dla naszego statusu kontekst. Otóż przyjęło się uważać2, że w polskim bibliotekarstwie funkcjonują dwa zasadnicze nurty: tradycyjny i modernistyczny. Ten pierwszy bazuje głównie na upowszechnianiu książki i czytelnictwa w tradycyjnym rozumieniu, drugi natomiast postrzega biblioteki jako instytucje publiczne dostarczające członkom społeczności lokalnej każdą potrzebną im informację. Dla bibliotekarzy oraz ich klientów zrozumiałe jest, że współczesna biblioteka to miejsce, gdzie te dwa nurty przenikają się wzajemnie, tworząc komplementarny system komunikacji społecznej. Natomiast u większości decydentów pokutuje wciąż postrzeganie biblioteki w sposób tradycyjny. Dlatego tak ważne są głosy takie jak prof. Wojciechowskiego.

Do zawodu bibliotekarza przypisywana jest rola służebności publicznej, która, nie tylko w literaturze przedmiotu, ale także w świadomości społecznej, określana jest jako misja.

Co prawda prof. Wojciechowski nie opowiada się jako zagorzały zwolennik tego terminu, jednak, biorąc pod uwagę, iż instytucja utrzymywana ze środków publicznych winna stosować zasadę nieodpłatności za swoje usługi, zmierza ku takiej właśnie formule. Problem „misji”, jak się wydaje, leży najprawdopodobniej zupełnie gdzie indziej. Otóż zawsze, kiedy jest mowa o pieniądzach, wśród bibliotekarzy temat ten najczęściej zastępuje się dywagacjami właśnie dotyczącymi „misji”. Nikt jakoś nie zwraca uwagi na to, że zawodów, którym przypisana jest „misja”, mamy w naszej rzeczywistości o wiele więcej. Służba zdrowia, urzędnicy czy też nasi parlamentarzyści – to wszystko też są służby utrzymywane z naszych środków. W ich przypadku „misja” od dawna została już starta gąbką z tablicy służebności. Szczególnie wyraźnie fikcja „poczucia zawodowej misji” uwidoczniła się ostatnio w służbie zdrowia. Koszyk podstawowych usług medycznych jest ściśle powiązany z sumą, jaka jest w tym celu asygnowana ze środków publicznych. Nie oszukujmy się – poczucie misji nie może kompensować braku zapewnienia podstawowych standardów. Jeżeli w szpitalu brak jest wolnego łóżka, to pacjenci czekają w kolejce! Jeżeli brakuje pieniędzy na nowości w księgozbiorze, wyposażenie bibliotek w odpowiednie technologie i satysfakcjonujące wynagrodzenia, to Polska jeszcze przez długie lata pozostanie w ogonie państw budujących społeczeństwo informacyjne.

Zawód bibliotekarza dodatkowo został zdezintegrowany przez obowiązujące prawo. Praktycznie aż trzy resorty stanowią o egzystencji bibliotek: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (biblioteki publiczne), Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (biblioteki akademickie) i Ministerstwo Edukacji Narodowej (biblioteki pedagogiczne i szkolne). Nie sprzyja to stabilizacji grupy zawodowej, jaką mają stanowić bibliotekarze. Czy ten międzyresortowy podział wpływa jakoś na tworzenie bibliotecznej wartości naddanej? Zasadniczo nie. Także użytkownicy tych bibliotek są w zasadzie ci sami i kwestie różnicujące mogą dotyczyć jedynie statystyki.

Zatem cóż stoi na przeszkodzie, ażeby zawód bibliotekarza – skoro tworzy wspólną wartość naddaną – zyskał na prestiżu i został doceniony tak, jak na to zasługuje? Być może należałoby odejść od swoiście pojmowanej – a rodem jeszcze sprzed okresu transformacji – „misji” i rozważyć takie możliwości, jak:

  1. Stosowanie nierozszerzającej wykładni art. 4 ustawy o bibliotekach, który określa, że:
    Do podstawowych zadań bibliotek należy:
    1. gromadzenie, opracowywanie, przechowywanie i ochrona materiałów bibliotecznych,
    2. obsługa użytkowników, przede wszystkim udostępnianie zbiorów oraz prowadzenie działalności informacyjnej, zwłaszcza informowanie o zbiorach własnych, innych bibliotek, muzeów i ośrodków informacji naukowej, a także współdziałanie z archiwami w tym zakresie.

Ta podstawowa działalność (tzw. koszyk usług podstawowych) byłaby finansowana (jak to jest i dzisiaj) ze środków publicznych i wchodziłaby w zakres bibliotecznych usług świadczonych nieodpłatnie.

  1. Działalność wynikająca z rozszerzonej wykładni art. 4 – i praktycznie niezdefiniowana – obsługa użytkowników, prowadzenie działalności informacyjnej, wykraczająca poza zakres udostępniania zbiorów oraz informowania o zbiorach własnych, innych bibliotek, muzeów i ośrodków informacji naukowej, a także współdziałanie z archiwami w tym zakresie, byłaby płatna zgodnie z odrębnym cennikiem.
  2. Wprowadzenie reglamentacji zawodu bibliotekarza – jak to ma miejsce w innych zawodach korporacyjnych (np. uzyskanie wpisu do rejestru zawodowego)3.
  3. Wprowadzenie nowych stanowisk, jak np. specjalista informacji, broker informacji, itp.

Zdaję sobie sprawę, że powyższe uwagi mogą zostać uznane za nazbyt radykalne i kontrowersyjne – choćby z braku stosownych regulacji prawnych, silnie umotywowanej woli do ich stanowienia, jak i pewnej środowiskowej inercji sankcjonującej dotychczasowe status quo – ale gdy sobie uświadomimy przekonanie autora Bibliotecznej wartości naddanej o naszej roli i zadaniach w jej tworzeniu, być może wzbudzi to w nas pogłębioną i uzdrawiającą refleksję.

Tworzenie społecznie użytecznej wartości naddanej w bibliotekach polega bowiem nie tylko na gromadzeniu, przetwarzaniu, przechowywaniu i udostępnianiu konkretnych dokumentów, ale również na tworzeniu dla nich odpowiedniego systemu oraz – także na ich podstawie – konstruowaniu informacji pochodnej i formuły bibliotecznej mediacji w komunikacji publicznej4.

W tym miejscu praca bibliotekarza bliska jest tworzeniu wartości w rozumieniu estetyki Romana Ingardena5, który w odniesieniu, na przykład, do literatury obiektywną wartość postrzega jako wartość naddaną w procesie tworzenia przez twórcę (autora). Inna sprawa, że do skorzystania z tej wartości (w przypadku użytkownika biblioteki) wymagane jest od odbiorcy posiadanie pewnych umiejętności informacyjnych (information literacy).

W przypadku natomiast czytelnika tworzenie wartości subiektywnej, zachodzącej w momencie percepcji dzieła, zależy w głównej mierze od jego zainteresowań, gustów i... mimo wszystko też wiedzy. A wiedzę od mądrości dzieli już tylko jeden krok. Na ten krok składa się przede wszystkim świadomość niekompletności i niedoskonałości posiadanej przez nas wiedzy. Wątpliwość ta, najpełniej wyrażona przez Sokratesa (a przypisywana także Platonowi, który w Obronie Sokratesa wyraził taką o nim opinię) i znana w postaci sentencji „Wiem, że nic nie wiem” (łac. Sciro me nihil scire) towarzyszy każdemu, kto posiadł jakąś wiedzę. Jest ona bowiem (owa wątpliwość) świadectwem osiągnięcia bardzo ważnego etapu własnego rozwoju. I motorem uruchamiającym wolę wykonania następnego kroku.

 

 


[1] Jacek Wojciechowski, Biblioteczne strategie, „Bibliotekarz”, 2005, nr 5.

[2] Por.: Jan Wołosz, Problemy rozwoju bibliotek publicznych w Polsce, „Bibliotekarz”, 2004, nr 3.

[3] Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich niestety nie jest kontynuatorem tradycji Związku Bibliotekarzy Polskich działającego w czasach II Rzeczypospolitej. Wówczas, aby dostać nominację na bibliotekarza należało najpierw odbyć roczną służbę przygotowawczą, a potem jeszcze zdać egzaminy I lub II stopnia przed państwową komisją. Dopiero wtedy bibliotekarz wraz z uzyskaniem etatu w bibliotece otrzymywał dodatkowo także status urzędnika administracji państwowej. Dzisiaj działalność SBP nie ma takiego umocowania prawnego, ażeby stać się korporacją zawodową porównywaną z innymi stowarzyszeniami (prawników lekarzy, itp.).

[4] Jacek Wojciechowski, Biblioteczna wartość naddana, Kraków, 2006, s. 12.

[5] Roman Ingarden, Studia z estetyki, Warszawa: PWN, 1970.

cofnij