Wojciech Ogrodziński

 

Wawrzyn - Laudacja

 

Z gustami literackimi jest trochę tak jak z miłością. Zdumiewa nas to, co wybierają inni...

Tę myśl Andre Marois dedykuję tym wszystkim, którzy zechcą nasz tegoroczny wybór roztrząsać, rozważać i dzielić niczym włos na czworo.

Proszę Państwa, z Włodzimierzem Kowalewskim los zetknął mnie kilkanaście lat temu, podczas wywiadówki. Włodek był wówczas polonistą i wychowawcą w klasie mojej córki. Miał dobre notowania, o co akurat w tej klasie łatwo nie było. Miał też dar inspiracji, który jego młodym podopiecznym pozwalał odkrywać i rozwijać mnogie talenty. Do dziś Włodek przyjaźni się z niejednym ze swych podopiecznych. Dziś wielu z nich to samodzielne podmioty twórczo-liryczno-ironiczne. I myślę, że ich spis mógłby stworzyć całkiem interesujący katalog, rodzaj osoboteki, nie bez znaczenia w twórczym dorobku laureata tegorocznego Wawrzynu...

Najpierw tedy poznałem Włodzimierza Kowalewskiego nauczyciela. Dopiero potem przeczytałem Jego Cztery opowiadania o śmierci.

Powiem otwarcie, zaczynałem je czytać z mocnym przeświadczeniem, że przyjdzie mi obcować z jakąś młodzieńczą frustracją literacką, z jakimś pisarskim niespełnieniem kogoś, kto studia polonistyczne wybrał z nadzieją, iż tam uczą ludzi pisać książki. I miłe rozczarowanie. Znalazłem się w świecie przemyślanym, opowiedzianym wszystkimi zmysłami, drobiazgowo, wyraziście i rozpoznawalnie.

Doznanie to stało się jeszcze wyrazistsze podczas lektury Powrotu do Breitenheide. Przeżyłem wówczas coś w rodzaju deja vu. Przecież ja tam byłem, ja to znam. Choć przecież Autor opisywał świat miniony, a nawet przeminiony i odmieniony. To nie tak powszechny dar pisarski. Tak coś opisać, by ten, co czyta, mógł to rozpoznać, zidentyfikować. Puszcza Piska, Ruciane, maleńka stacyjka kolejowa i ten pociąg jak z muzeum techniki dawały się zobaczyć, dotknąć, poczuć, posmakować.

Ja akurat cenię takie pisarstwo, choć wiem, że nie gustują w nim amatorzy bujnej wyobraźni. I wybujałej fantazji. Przedwczoraj Sławek Fafiński opowiadał jak Włodek Kowalewski drobiazgowo wypytywał swego przyjaciela Stanisława Piechockiego o wschodniopruskie detale dotyczące kolei i architektury.

Z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że Powrót do Breitenheide w 1998 roku został nominowany do NIKE. To była pierwsza nominacja Kowalewskiego do tej nagrody. Dodajmy, że ten tom dwóch opowiadań został dostrzeżonyw Polsce, choć ukazał się w niszowym z pozoru wydawnictwie kolegi Kowalewskiego ze studiów, wspomnianego już Sławka Fafińskiego. I wówczas zaznał Włodzimierz Kowalewski edytorskich zalotów. Ba, nawet przyjaznego przejęcia. Oto bowiem, niemal w tym samym czasie, Powrót do Breitenheide ukazał się nakładem warszawskiego wydawnictwa WAB, którego nazwa pochodzi od imion właścicieli: Wojtek, Adam, Beata, a które to wydawnictwo ma spore zasługi w promowaniu współczesnej literatury polskiej w kraju i za granicą.

Kolejne książki Włodka także ukazują się w WAB. Wymieńmy je: w roku 2000 Bóg zapłacz! – powieść, która również uzyskała nominację do NIKE, a trzy lata później Światło i lęk. Opowiadania starej daty. Dodajmy, że dzięki staraniom WAB książki Włodka zostały przełożone na niemiecki, litewski i węgierski, a On sam stał podróżnikiem literackim.

Wreszcie w roku minionym otrzymaliśmy Excentryków – książkę, którą kapituła Wawrzynu uznała na najlepszą książkę wśród tych, które wydano w naszym regionie w roku 2007.

Gdyby ktoś mi ofiarował niepodpisany egzemplarz Excentryków, nie miałbym zapewne kłopotów z identyfikacją Autora. Jak we wszystkim co Kowalewskie i tu wszechobecna jest zmysłowość doznań. Czytelnik czyta ją wszystkim zmysłami. Najwrażliwsi usłyszą muzykę, szmery i szepty. Poczują zapachy Peerelu, jej knajp, hoteli, nieomal dotkną instrumentu na którym gra Fabian, być może przyłączą się do tańca podczas dancingu w uzdrowisku. W pisarstwie Kowalewskiego jest jakaś niezwykła dbałość o szczegóły. Jakaś staroświecka powaga. Nawet ironia, od której Kowalewski nie stroni, jest solenna i cokolwiek konwencjonalna. Oto na przykład jak autor pamiętnika-apokryfu, który nasz bohater Fabian czyta z nudów , w łóżku aby przetrwać ponure przedwiośnie, opisuje pewną damę, która przyjeżdża do Ciechocinka w celach, które wymagają wyraźnej różnicy płci: Nie lubię takich kobiet. Wielka, władcza, grubokoścista blondyna, prawie że wyższa ode mnie, przy ludziach mówi do mnie „mój kiełbasku!” Jej orgazmy są posępne i pełne patosu jak tragedie greckie.

Staroświeckość stylu Kowalewskiego wyraża się stylistyczną starannością i dbałością o przyjęte konwencje. Nigdy nie pochylałem się nad jego książkami z liczydłem, ale jestem przekonany, że Włodek – nieważne: świadomie czy przypadkiem, bo przecież z powodzeniem – stosuje receptę Bolesława Prusa: W dobrym pisaniu na każde 40 rzeczowników nie powinno być więcej jak 15 czasowników i tylko 8 przymiotników.

Panie, panowie. Włodzimierzu.
Honos alit artes. Uznanie sprzyja sztuce.

Ten napis zdobi Wawrzyn, na który sobie w pełni zasłużyłeś. Lecz pamiętaj: przeszłe zasługi wiąże on z zobowiązaniem na przyszłość. Tym przesłaniem pod Twoim adresem kończę. Aby ta laudacja nie zamieniła się w laudanum podane ponad miarę.

A Państwu dedykuję wyznanie wiary Fabiana Apanowicza:
Bo co nam lepszego w życiu pozostaje jak nie swing...

Wojciech Ogrodziński
Olsztyn, 28 maja 2008
(podczas uroczystości wręczenia Wawrzynu 2007)

cofnij