Temat hybrydyzacji usług bibliotecznych to zagadnienie niezwykle rozległe. Całościowe jego opisanie w ramach artykułu jest z oczywistych względów niemożliwe, dlatego też proszę o wyrozumiałość. Posługiwał się będę pewnymi hasłami, rozwijając jedynie niektóre z wątków wypowiedzi. Postaram się również uniknąć wikłania dyskursu w mało zrozumiały żargon, powstający na styku współczesnego bibliotekarstwa i informatyki. Mam nadzieję, że pomimo takich zabiegów tekst nie straci w ten sposób na wartości, a może i zyska co nieco poprzez większą jego przystępność.
Zanim jednak przejdziemy do meritum sprawy, pochylmy się przez chwilę nad kontekstem.
Epoka postindustrialna, w której przyszło nam żyć, opisywana jest z użyciem tak wielu zmiennych, że chwilami można odnieść wrażenie, iż w ogóle wymyka się ona jakiemukolwiek opisowi, same zaś kategorie służące do tworzenia takich narracji wydają się mało ostre i poddawane są ciągłej krytyce. Wszystko to sprawia, iż coraz częściej przychylamy się do wniosku, że właściwym sposobem opisywania rzeczywistości jest odwołanie się do metody postmodernistów, tzn. przywołanie kategorii takich jak: migotliwość, dekonstrukcja czy rizomatia. Ten brak pewności i chybotliwość spowodowany jest - jak sądzę - niebywałym w skali dziejów ludzkości przyśpieszeniem technologicznym, z jakim mamy do czynienia już od przełomu XIX i XX wieku, a zwłaszcza z tym tempem rozwoju technologii, z jakim zetknęliśmy się w 2. połowie XX wieku. Co więcej - przyspieszenie technologiczne trwa i nic nie wskazuje na to, by tempo zmian miało ulec spowolnieniu.
Nowoczesne technologie, w swym założeniu, służą dwóm podstawowym celom: zwiększeniu wydajności i efektywności oraz zmniejszeniu pracochłonności. Przez pracochłonność należy jednak w tym przypadku rozumieć każdy wysiłek, tzn. wysiłek niekoniecznie związany z pracą (przykład - pilot do telewizora). Zmniejszenie pracochłonności tradycyjnych gałęzi produkcji powoduje z kolei uwolnienie znacznej ilości rąk do pracy, z których część trafia do usług, a część do innych gałęzi gospodarki, które z kolei generują kolejne stopnie przyśpieszenia technologicznego.
W zarysowanym kontekście nie może dziwić rosnąca rola informacji i tempa jej przekazywania. Dystans informacyjny, czyli przestrzeń i czas dzielący osobę (instytucję) posiadającą informację od osoby (instytucji) tej informacji potrzebującej, decyduje o możliwości i czasie powstania kolejnej innowacji, co w liberalnej gospodarce opartej na konkurencji ma znaczenie kapitalne. Stąd stałe dążenie do wyeliminowania czynników, jakimi są czas i przestrzeń, stałe dążenie do skracania dystansu do wiedzy poprzez tworzenie platform ignorujących ograniczenia czasu i przestrzeni. Globalna sieć informacyjna, jaką jest Internet, swój sukces zawdzięcza właśnie temu, że - oczywiście potencjalnie - do każdej opublikowanej w niej informacji mają równy dostęp w tym samym czasie wszyscy obywatele świata bez względu na punkt globu, w którym aktualnie się znajdują. Potencjalnie, gdyż właściciel pożądanej informacji może ograniczyć dostęp do niej jedynie dla określonej ilości podmiotów, chcących z niej skorzystać, a poza tym nie w każdym punkcie globu można - przynajmniej dotychczas - połączyć się z Internetem.
Sama dostępność informacji to jednak nie wszystko. Aby móc do niej dotrzeć i właściwie ją wykorzystać, należy się do tego rzetelnie przygotować. I oto kolejny paradoks, czy może lepiej perpetuum mobile epoki postindustrialnej. Niewątpliwie bowiem u podstaw rewolucji technologicznej legło upowszechnienie edukacji. Teraz to przyspieszenie technologiczne generuje boom edukacyjny. W ten sposób koło się zamyka: postęp technologiczny generuje rosnące zapotrzebowanie na wiedzę, nowa wiedza generuje kolejne odsłony postępu technologicznego.
Zazwyczaj z edukacją właśnie kojarzymy znaczną część aktywności bibliotek publicznych. Jest to spojrzenie zawężające rzeczywiste funkcje tych instytucji, ale oczywiście konstatacja ta w żaden sposób nie podważa faktu, iż biblioteki publiczne odgrywają ważną rolę w procesie edukacji społeczeństwa - nomen omen przyczyniając się tym pośrednio do rozwoju nowoczesnych technologii. Są one nieodzownym elementem systemu, wyrównującym szanse w dostępie do wiedzy i informacji, a tym samym podmiotem stymulującym przebieg i dynamikę procesów związanych z kształceniem.
Przyjrzyjmy się im nieco bliżej, z tym jednak zastrzeżeniem, że przyglądamy się polskim bibliotekom publicznym początku XXI wieku, generalizując opis, co niewątpliwie spowoduje, iż dla wielu z nich będzie on niesprawiedliwy, dla innych zaś stanowił będzie swoistą nobilitację. Nie kryjmy bowiem, że różnice między bibliotekami publicznymi w Polsce są znaczne.
Po pierwsze, musimy przyznać, iż opinia publiczna kojarzy biblioteki bardziej z wiedzą niż informacją. Funkcje informacyjne bibliotek wydają się większości na tyle migotliwe, że ich po prostu nie dostrzega. W powszechnym odbiorze biblioteka ma dysponować książkami i prasą oraz udostępniać te zbiory na zewnątrz i na miejscu. I to właśnie na zabezpieczaniu potrzeb czytelniczych społeczności lokalnych - z większym lub mniejszym powodzeniem - koncentrują się polskie biblioteki publiczne.
Pamiętajmy jednak, że brak wiedzy o funkcjach i możliwościach informacyjnych bibliotek publicznych nie jest jednoznaczny z brakiem zapotrzebowania na tego typu usługi. Przyczyn zaś kształtowania się takiego a nie innego wizerunku polskich bibliotek publicznych należy doszukiwać się z jednej strony w ich brakach warsztatowych, z drugiej zaś w problemach związanych z bibliotecznym marketingiem.
Reasumując ten wątek, pozostańmy przy następujących stwierdzeniach:
Poprzestając na tych podstawowych ustaleniach, przyjrzyjmy się także domenie czytelnictwa. Spośród różnych kategorii, jakich używamy zazwyczaj do opisu tego obszaru, ograniczymy się do zaledwie dwóch, a mianowicie określenia dominującej grupy wiekowej czytelników oraz zagadnienia tzw. czytelników opornych.
Otóż, najogólniej rzecz ujmując, w naszych bibliotekach dominują ludzie młodzi - uczący się. Biblioteki są im niezbędne właśnie dlatego, że się uczą. Ich potrzeby czytelnicze determinują kolekcje biblioteczne, w których znacznie większa rolę niż wcześniej odgrywają książki naukowe i popularnonaukowe. Bardzo dużym zainteresowaniem cieszą się wśród naszych czytelników materiały z zakresu psychologii, ekonomii, zarządzania, prawa, ekologii, medycyny, polityki, historii najnowszej, geografii turystycznej. Jest to spowodowane w dużej mierze programami szkół średnich i wyższych, co powoduje zwiększenie potrzeb korzystania z książek i materiałów edukacyjnych, literatury popularnonaukowej oraz materiałów o tematyce regionalnej i lokalnej. Na wybór literatury w ostatnich dwóch latach - jak się wydaje - duży wpływ miała również nowa matura. Nadal wielką popularnością cieszą się lektury obowiązkowe (szczególnie te z opracowaniem) i zalecane w programach nauczania, głównie z języka polskiego, oraz książki wspomagające realizację ścieżek edukacyjnych.
Zjawiskiem niepokojącym wszystkich bibliotekarzy jest fakt, iż po zakończeniu edukacji znaczna część dotychczasowych czytelników zaprzestaje korzystania z usług bibliotek publicznych. Przyczyn tego zjawiska jest oczywiście wiele. Karierę robi zwłaszcza stwierdzenie o niezinterioryzowanej potrzebie czytania dla przyjemności. Teza ta znajduje częściowe potwierdzenie w statystyce wyborów czytelniczych osób, które zakończyły proces systemowego kształcenia. Znaczna część ich lektur sugeruje bowiem, iż są one im niezbędne w procesie doskonalenia zawodowego i samoedukacji. Z kolei badania opinii publicznej zdają się wskazywać na polskie zapracowanie - brak czasu na lekturę to zasadniczy czynnik spadku czytelnictwa, a co za tym idzie, także odwiedzin w bibliotekach publicznych osób, które zakończyły edukację.
Analizując z kolei szczegółowo grupę czytelników rekrutujących się spośród osób uczestniczących w procesie kształcenia, musimy dojść do przekonania, że pewna ich część (w tym zaś zwłaszcza młodzież gimnazjalna) czyta wyłącznie pod przymusem. Osoby z tej grupy nie tylko niechętnie korzystają z bibliotek, ale w ogóle niechętnie czytają. Zjawisko tzw. czytelników opornych analizowane powinno być oczywiście przede wszystkim w kontekście ustaleń psychologii rozwojowej. Nie wyklucza to jednak poszukiwań szerszych, odwołujących się do realiów dnia dzisiejszego. Jeśli bowiem je uwzględnimy, okaże się, że znaczącym elementem stymulującym niechęć do książki i bibliotek są nowoczesne technologie. Z jednej bowiem strony galaktyka Billa Gates'a stanowi swoistą alternatywę dla galaktyki Gutenberga, z drugiej zaś dostarcza zamienników prawdziwej literatury w postaci skrótów, omówień i gotowych wypracowań.
Zasygnalizowane przeze mnie zjawiska, podobnie jak szereg innych, być może o jeszcze większym ciężarze gatunkowym, jednoznacznie wskazują na konieczność uczestnictwa bibliotek w rewolucji technologicznej, co jest warunkiem rzeczywistego wypełniania przez nie swojej misji. W równej mierze dotyczy to wszystkich typów bibliotek. Obserwując polskie biblioteki należy stwierdzić, iż konieczność tą relatywnie wcześnie dostrzegły biblioteki akademickie. Biblioteki publiczne są w stosunku do nich daleko z tyłu, co - zważywszy na nieporównywalne zasięgi oddziaływań tych dwóch typów bibliotek - uznać należy za co najmniej niepokojące.
Uczestnictwo bibliotek publicznych w boomie technologicznym w założeniu powinno polegać na z jednej strony zautomatyzowaniu wewnętrznych procesów bibliotecznych, z drugiej zaś na wykorzystaniu nowoczesnych technologii do świadczenia usług na rzecz użytkowników bibliotek. O ile jednak pierwszy z tych aspektów wydaje się stosunkowo dobrze już rozpoznany, zaś zintegrowane systemy biblioteczne to codzienność, do której przyzwyczailiśmy się na tyle, że nie wyobrażamy sobie bez niej współczesnej biblioteki, to drugi, określany mianem hybrydyzacji usług, stanowi nadal domenę mało rozpoznaną, rzec by można tajemniczą i przez to generującą różnorakie obawy.
Zastanówmy się, jakie usługi biblioteki publiczne mogłyby świadczyć z wykorzystaniem nowoczesnych technologii, skupiając się przede wszystkim na wykorzystaniu możliwości, które stwarza Internet.
W pierwszym rzędzie będzie to niewątpliwie możliwość świadczenia usług informacyjnych z wykorzystaniem platform cyfrowych i poczty elektronicznej. W Polsce istnieje już spora grupa bibliotek prezentujących w globalnej sieci swoje katalogi i bazy bibliograficzne. Jest to oczywiście zjawisko znaczące, ale po pierwsze, niewyczerpujące zagadnienia, po drugie zaś, niepozbawione szeregu wad.
Zacznijmy od tych ostatnich. Niewątpliwie największą wadą prezentowanych w Internecie katalogów bibliotecznych jest ich niekompletność. Informacja o zbiorach, jaką przekazujemy naszym czytelnikom, w większości przypadków obarczona jest zastrzeżeniem, że katalog obejmuje zbiory biblioteki jedynie licząc od pewnego momentu. Co więcej, niektóre biblioteki nie prowadzą retrokonwersji katalogów, uznając, że problem z czasem załatwi proces aktualizacji kolekcji.
Brak wiążących przepisów dotyczących norm i standardów odnośnie opisu bibliograficznego i zintegrowanych systemów bibliotecznych (zwłaszcza modułów OPAC WWW), powoduje, iż potencjalny odbiorca otrzymuje informację niekompletną, która zresztą często w swej strukturze różni się od informacji zaczerpniętej z bazy danych innej biblioteki. Owa niekompletność determinowana jest zwłaszcza, trudną do pokonania, niezgodnością formatów, która uniemożliwia tworzenie zintegrowanych systemów informacyjnych w skali subregionu czy regionu, o skali kraju nie wspominając. Mamy więc już duże, choć niekompletne zasoby informacyjne w formie cyfrowej. Problemem zaś pozostaje ich prezentacja i integracja w szerszych systemach informacyjnych. Eksperymenty z wykorzystaniem bramki Z39.50 pokazują jednak, iż nie są to problemy nie do przezwyciężenia!
Czy jednak informacja bibliograficzna to jedyny typ informacji, jakiej udzielać powinny biblioteki publiczne? Czy rzeczywiście nie ma w nich miejsca chociażby na informację kulturalną, lokalną czy biznesową? Wydaje się, że obszary działalności informacyjnej bibliotek publicznych można by mnożyć! Dotychczas tworzenie (mam na myśli zwłaszcza zestawianie i porządkowanie) tego typu informacji było poważnie utrudnione. Dzisiaj jednak, w dobie automatyzacji szeregu procesów, wydaje się to znacznie prostsze i - co równie ważne - bardzo pożądane. Najprostszą metodą prezentacji i upowszechniania tego typu treści są oczywiście witryny WWW oraz poczta elektroniczna. Tymczasem z większości stron domowych polskich bibliotek zionie nudą, zaś biblioteczny newsletter czy forum to rzecz doprawdy niespotykana. Co dopiero mówić o wykorzystaniu oprogramowania typu bot odwołującego się do idei sztucznej inteligencji. A przecież ten zgrabny komunikator, odpowiadający na zadawane mu pytania, po odpowiednim skonfigurowaniu, mógłby wyręczyć w mechanicznej pracy rzesze bibliotekarzy!
Drugim obszarem hybrydyzacji usług bibliotecznych w kontekście bibliotek publicznych jest udostępnianie zbiorów w postaci cyfrowej z wykorzystaniem sieci Internet. Usługę tę można zorganizować albo w formie bibliotek cyfrowych, albo wypożyczania kopii materiałów bibliotecznych w postaci cyfrowej za pośrednictwem poczty elektronicznej. Doświadczenia różnych bibliotek zachodnioeuropejskich i niektórych akademickich pokazują bowiem, iż wykorzystując pocztę elektroniczną można z powodzeniem wypożyczać m.in. utwory muzyczne. Warunkiem jest tutaj oczywiście takie skonstruowanie pliku, by dezaktywował się po okresie wypożyczenia. Cześć bibliotek akademickich zdalnie przesyła na monitory swoich użytkowników interesujące ich artykuły z prasy fachowej. Wymaga to oczywiście zagwarantowania bezpieczeństwa prawnego operacji, ale nie jest awykonalne. W tym kontekście należałoby chyba rozważyć możliwości, jakie daje Internet, chociażby dla wypożyczeń międzybibliotecznych.
Bardziej rozpoznane od wypożyczania z wykorzystaniem możliwości, jakie stwarza poczta elektroniczna, wydaje się w polskich warunkach prezentowanie w Internecie zdigitalizowanych materiałów bibliotecznych w wersji pełnotekstowej z dostępem on-line, czyli tzw. biblioteki cyfrowe.
Poza Polską Biblioteką Internetową - eksperymentem nieudanym i wymagającym pilnej reformy - w sieci znaleźć można kilka większych i szereg małych, dopiero startujących, polskich bibliotek wirtualnych. Owe większe to:
Biblioteki te powstały z inicjatywy bibliotek akademickich (fakt ten znacząco ciąży na rodzaju ich kolekcji) i w większości stanowią efekt ich współpracy, co powoduje, iż postrzegane są jako podmioty niezależne od bibliotek funkcjonujących w realu. Osobiście uważam, że w przypadku bibliotek publicznych tworzone przez nie biblioteki cyfrowe powinno się definiować jako specyficzną ich usługę, a nie byt niezależny, nawet jeżeli - co zresztą wskazane - tworzone są przez konsorcja bibliotek.
Obok bibliotek cyfrowych pojawiają się też inne inicjatywy mające na celu prezentowanie pełnotekstowych materiałów bibliotecznych, które jednak nie przyjmują postaci pełnych systemów. Jako przykład można podać tutaj Cyfrową Kolekcję Czasopism Polskich - wspólny projekt Biblioteki Narodowej i Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie.
Rekapitulując tę część rozważań należałoby więc stwierdzić, iż istnieje olbrzymia przestrzeń dla działań bibliotek publicznych, stworzona przez nowe technologie, umożliwiające im hybrydyzacje świadczonych dotychczas usług oraz tworzenie nowych usług, których wykonywanie z wykorzystaniem tradycyjnych metod byłoby z różnych względów niemożliwe.
Biblioteki publiczne nie wykorzystują w swej masie tych możliwości, co podyktowane jest wieloma czynnikami. Nie znaczy to, że w ogóle nie podejmują działań w tym zakresie. Odnotować bowiem należy:
Czynnikami ograniczającymi hybrydyzację usług bibliotek publicznych w Polsce - pomijając wspomniane wcześniej elementy ograniczające rozwój usług informacyjnych - są:
Ostatni z tych czynników wydaje się - paradoksalnie - najmniej ważący. Co rusz bowiem otwierają się nowe możliwości pozyskiwania środków finansowych na cele związane z unowocześnianiem usług bibliotek publicznych, sami zaś bibliotekarze są coraz lepiej przygotowani do sięgania po te środki. Problemem w tym kontekście pozostaje jednak stosunek organizatorów do podległych im bibliotek. Niestety znaczna ich część nie potrafi zrozumieć znaczenia biblioteki dla społeczności lokalnych. Stąd różnego rodzaju ograniczenia, w tym także niemożność pozyskania, niezbędnego w procesie ubiegania się o środki zewnętrzne, "wkładu własnego". Trudności te jednak stosunkowo łatwo można pokonać. Wymaga to jedynie determinacji i konsekwencji.
O wiele większe problemy rodzi otoczenie prawne, w jakim funkcjonują biblioteki. De facto bowiem publikowanie w bibliotekach cyfrowych jakichkolwiek utworów autorów zmarłych mniej niż 70 lat temu wymaga uzyskania stosownej zgody właściciela praw autorskich. Praktyka pokazuje jednak, że - choć w ograniczonym stopniu - to w rzeczy samej i ta bariera nie jest nie do pokonania.
Stosunkowo najtrudniej przełamać będzie to, co zależy od nas samych - od bibliotekarzy, a mianowicie umówić się co do norm i standardów. Trudno bowiem wyobrazić sobie działania na szerszą skalę bez ich wcześniejszego uzgodnienia. Jeśli bowiem będziemy robić wszystko wyłącznie w oparciu o swoje własne przekonania, to okaże się, że po pierwsze, nie będziemy mogli współpracować z innymi bibliotekami, które podejmują podobne wysiłki, a po drugie zniechęcimy naszych użytkowników. Zauważmy bowiem, że już teraz sposób wyszukiwania informacji w modułach OPAC WWW i bibliotekach cyfrowych zasadniczo się różnią. Każemy więc naszym użytkownikom uczyć się dwóch różnych (zresztą wcale nie oczywistych) metod wyszukiwania danych. Co więcej - aby podtrzymać tylko to spojrzenie od strony użytkownika - wyobraźmy sobie osobę, która, by znaleźć określony tekst, będzie musiała przeglądać bazy różnych bibliotek cyfrowych, gdyż te nie mogą ze sobą współpracować, w związku z czym niemożliwe jest stworzenie jednej, krajowej wyszukiwarki materiałów zdigitalizowanych i udostępnianych w sieci.
Normy i standardy to więc podstawa, bez której trudno wyobrazić sobie odpowiedzialną politykę hybrydyzacji usług bibliotek publicznych i szersze działania w tym zakresie.
Wszystkie te i szereg innych barier, jakie napotkamy na drodze do uczynienia z bibliotek publicznych bibliotek hybrydowych w pełnym tego słowa znaczeniu, nie są jednak w stanie zahamować procesu, który już się rozpoczął. Biblioteki bowiem nie mają innego wyjścia, jak hybrydyzować swoje usługi. Jest to wymóg czasów, w których przyszło nam żyć i pracować. Współczesny użytkownik wymaga od nas informacji pewnej i szybkiej. Dlatego chce korzystać z biblioteki (gdyż ta uwiarygodnia informację), ale nie chce lub nie może do niej przyjść. Informację tę należy mu więc dostarczyć. Najlepiej bezpośrednio na monitor jego komputera. W niedalekiej przyszłości pewnie także na wyświetlacz jego telefonu.
Nie oznacza to jednak, że wieszczę zanik tradycyjnych metod pracy bibliotek publicznych. Jeśli ktoś odniósł takie wrażenie - przepraszam. Nie to było moim celem. Nieprawdopodobna bowiem i dla mnie wydaje się wizja śmierci galaktyki Gutenberga. Chcę jedynie podkreślić, iż aby rzetelnie wypełniać swoje posłannictwo, biblioteki publiczne muszą nie tylko zdywersyfikować kolekcje (o czym nikogo nie trzeba przekonywać), ale także metody świadczenia usług, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom współczesnego człowieka.
Hybrydyzacja usług jest więc naszym wspólnym wyzwaniem. W pierwszym rzędzie sprostać mu muszą biblioteki regionalne i subregionalne, włączając do podejmowanych przez siebie działań biblioteki szczebla podstawowego, które w naszych warunkach - z powodów obiektywnych - nie mają szans na samodzielne działania w tym obszarze. W przyszłości - ale myśleć należy o tym już teraz - koniecznym będzie spięcie wszystkich inicjatyw w jeden krajowy, a może i europejski system. Działania w tym właśnie kierunku determinuje nasz zdecentralizowany system zarządzania bibliotekami publicznymi.
Oznacza to, że przed całym naszym środowiskiem, w tym zaś zwłaszcza organizacjami i porozumieniami branżowymi, staje dzisiaj zadanie zaprogramowania ramowej strategii hybrydyzacji usług bibliotek publicznych. Bo bez strategicznego ujęcia tego zagadnienia za kilka lat znajdziemy się w sytuacji, w której dla zbudowania systemu, jakiego oczekiwaliby od nas nasi użytkownicy, będziemy musieli wydać znacznie większe środki i włożyć w ten proces znacznie więcej pracy niż, gdybyśmy umówili się co do zasady już dzisiaj.