Oprac. Wojciech Karolonek
nauczyciel-bibliotekarz SP nr 4 w Lidzbarku Warmińskim

 

KAŻDA TWÓRCZOŚĆ WYRASTA Z JAKIEGOŚ DOŚWIADCZENIA

Maleńkie popołudnie literackie z Michałem Jagiełłą

 

"Jeśli obłaskawisz wielką turnię
pomyśl ciepło o jej chudej siostrze.
Ona będzie twoja."

* * *

Tak się zdarzyło, że pochodzę z wioski podkrakowskiej, żyznej, gdzie pszenica jest wielkości chłopa, liście tytoniu bardzo wielkie i buraki także. Wywodzę się jako chłopiec z tej żyznej ziemi. Moja wioska nazywa się Janikowice nieopodal Racławic Kościuszkowskich.

W bardzo młodym wieku zostałem, jak by to górale powiedzieli "sieknięty" górami i to "sieknięcie" trwa do dziś. Związałem się z ratownictwem, taternictwem, uprawiałem wyczynowo alpinizm. Mam za sobą przejścia w Alpach, Kaukazie. Ale takim najważniejszym moim doświadczeniem, wręcz egzystencjalnym, tak bym to powiedział - metafizycznym, to są Tatry i ratownictwo górskie.

Z Pogotowiem Górskim jestem związany od 1962 r. Przeszedłem przez wszystkie szczeble wtajemniczenia. Na początku lat siedemdziesiątych wśród zawodowych ratowników dominowali górale z dziada pradziada i ratownicy od kilku pokoleń. Zostałem szefem Pogotowia Górskiego w Tatrach. Wciąż jestem ratownikiem ochotnikiem. Mam 64 lata, więc trzeba wiedzieć, na jaką ścianę wchodzić, jakie role grać. Nie pcham się w jakąś trudną ścianę, żeby młodsi koledzy nie musieli mnie znosić podczas akcji ratunkowej. Ale jeszcze w sezonie zimowym zwiozłem bezpiecznie z Kasprowego Wierchu pięciu połamanych narciarzy przez Goryczkową do Kuźnic.

Staram się jeszcze być w miarę aktywny, bo to mi daje mnóstwo satysfakcji.

* * *

Jestem polonistą po Uniwersytecie Jagiellońskim i param się pisaniem różnych form literackich od bardzo wielu lat. Zaczynałem wydaniem antologii Tatry w poezji i sztuce polskiej.

Przywiozłem do pokazania niektóre moje książki. Jestem autorem zarówno powieści jak np. głośna kiedyś, choć cenzura ją mocno posiekała, Hotel klasy Lux, sfilmowana przez Ryszarda Bera, jak Bez oddechu, czy powieść Studnia. Jestem również autorem esejów. Ich przykładem jest dwutomowa monografia Tygodnika Powszechnego. Jestem również autorem książki o mniejszościach narodowych Partnerstwo dla przyszłości. Byłem pełnomocnikiem premiera ds. mniejszości narodowych i interesuję się w ogóle wielokulturowością. Pod koniec tego roku ukaże się dwutomowa księga pt.: Słowacy w polskich oczach. Obraz Słowaków w piśmiennictwie polskim.

* * *

Jestem też autorem takiej klasycznej książki Wołanie w górach. To już jest szóste wydanie. Ponad 100 tys. egzemplarzy weszło już w czytelników. Tu jest pod jedną okładką historia Pogotowia Górskiego, jak w ogóle doszło do tego, że w 1909 r. ono powstało. To są moje wspomnienia z ponad dwustu wypraw ratunkowych, w których uczestniczyłem, częściowo jako kierujący wyprawami.

Co parę lat życie pisze, a ja jestem tylko kronikarzem, kolejne wydania i kolejne uzupełnienia. W tej chwili przygotowuję siódme wydanie, ono będzie zaktualizowane za lata 2000-2005. Zawieram w niej najbardziej dramatyczne zdarzenia, wypadki. Występuje tam bohater zbiorowy. Po pierwsze ratownicy, po drugie ratowanie. Książka jest o życiu i śmierci. Nie może być inaczej, skoro się mówi o ratowaniu. Niestety, czasem ratownikom pozostaje tylko ostatnia posługa. A wydobycie martwego z groty z pięciuset, sześciuset metrów bywa trudniejsze niż ratowanie żywego. Czyli jest to ta książka, która jest, jak sądzę, książką ważną dla ludzi zajmujących się górami.

* * *

Następną książką jest Zbójnicka sonata. Zbójnictwo tatrzańskie w piśmiennictwie polskim XIX i pocz. XX w. To jest esej historycznoliteracki, ale napisany nie językiem hermetycznym, tylko takim nadającym się do czytania. Zadałem sobie pytanie, jakie były powody, że postacią zbójnika tatrzańskiego zainteresowali się tak wybitni polscy twórcy jak: Seweryn Goszczyński, Wincenty Pol, Kazimierz Przerwa - Tetmajer, Jan Kasprowicz, Stanisław Witkiewicz.... Władysław Skoczylas robił genialne drzeworyty. Jeden z nich znajduje się na obwolucie tej książki. Karol Szymanowski napisał Harnasia, Ernest Bryll Na szkle malowane, a Katarzyna Gärtner zrobiła do tego muzykę. Przegrzebałem się przez piśmiennictwo polskie XIX w. I tu państwo znajdziecie cytaty z kilkudziesięciu książek i bardzo wielu artykułów prasowych. Jest to zarazem taka mała antologia, pięknie wydana na taką dziewiętnastowieczną książkę.

* * *

Kolejna moja pozycja, to mikropowieść Jawnie i skrycie. Jest to trzecia część tryptyku, na który składają się kolejno: Trójkątna turnia i Za granią grań. Akcja opowieści toczy się w Tatrach. To jest właściwie powieść poetycka, która stanowi zapowiedź mojego nowego rozdziału literackiego. Co jakiś czas skrobię jakiś wiersz. I moje utwory liryczne zaczęły się ukazywać w Odrze, w miesięczniku Śląsk, w roczniku Wierchy. Prawdopodobnie złoży się z tego tomik pt.: Goryczka, słodyczka, czas.

Polecam Jawnie i skrycie szczególnie kobietom, bo książeczka mówi o relacjach mężczyzna - kobieta. Z tym, że jest to bardzo staroświecka proza, bo nie ma wulgaryzmów, nie ma brutalności. Poza tym, książka miała świetne recenzje. Znakomity ksiądz - poeta Wacław Oszajca napisał w Twórczości, że jest to świecki moralitet i że tu kobieta występuje jako pewien rodzaj ikony, więc szczególnie paniom polecam.

* * *

- Myślę, że wspomniany wyżej jezuita Wacław Oszajca - redaktor naczelny Przeglądu Powszechnego, którego monografii jest Pan autorem, potrafi Pana dobrze zrozumieć…

- Miałem szczęście, że twórca nowej edycji Przeglądu Powszechnego, z którym jestem do dziś związany, ks. Stanisław Opiela odnalazł mnie i nawiązał ze mną kontakt. Myślę, że jezuici znaleźli do mnie i do mnie podobnych ludzi klucz. Podchodzili bez moralizowania, bez przepytywania pacierza, bez wchodzenia w sumienie. Oni obserwują człowieka, czy jest on w swoim zachowaniu generalnie rzecz biorąc, człowiekiem rzetelnym i uczciwym. To jest najważniejsze. I na tej podstawie mogę się z nimi spotykać. Ostatnio nawet powiedziałem mojemu przyjacielowi Wackowi, który zaproponował mi, żebym kolejny raz wszedł w skład rady programowej miesięcznika Przegląd Powszechny: Wacku, chcę ci uczciwie powiedzieć, jestem agnostykiem doceniającym katolicyzm otwarty. Ale nie wiem dokładnie, jak to jest z moją wiarą. A on: czy ja cię o to pytam?

* * *

- Skoro jesteśmy przy jezuitach, to oni podobno Pana zainteresowali problemami mniejszości narodowych.

- To dlatego, że ja w Przeglądzie Powszechnym zacząłem publikować teksty o wielokulturowości. Z nich to właśnie się składa moja książka Partnerstwo dla przyszłości, która miała już dwa wydania. Funkcjonuje ona jako lektura nadobowiązkowa na niektórych wydziałach Uniwersytetu Warszawskiego. Od czasu do czasu miewam zajęcia ze studentami. Od października będę prowadził wykład monograficzny Zagadnienia narodowościowe w Instytucie Kultury Polskiej UW.

* * *

Powiem tym, których góry nie interesują, że moja proza nie jest tylko o górach. Uważam, że traktuje ona o życiu i śmierci, o miłości i zazdrości, o tym jak mężczyzna dojrzewa do tego, żeby zaakceptować kobietę, taką, jaka ona jest. W swojej mikropowieści Jawnie i skrycie próbowałem ścisnąć, dać esencję moich osobistych doświadczeń. Z tym zastrzeżeniem, że to nie jest ekshibicjonizm. To nie jest książka o mnie. Natomiast twórczość nigdy nie powstaje z powietrza. Każda twórczość wyrasta z jakiegoś doświadczenia, z jakiegoś przeżycia. We wspomnianej książce próbuję zsyntetyzować, wręcz odnieść na poziom mitu moje wiejskie dzieciństwo, mój związek z górami w różnych aspektach, a także moje głębokie zanurzenie w polszczyznę, gdyż staram się nie pisać publicystycznie, chyba, że piszę publicystykę.

* * *

"Późna jesień, słota. Nie ma nawet ułomka bramy ni suszarni. Wozownia w upadku. Dom bez szyb. Resztka orzecha ledwo zipie. Podwórko porośnięte byliną. Tam, gdzie była stodoła - splątane krzaki. Po stajni nawet śladu. Przed wejściem do obory wystrzelił gibki jawor. Ogród nie ogrodzony i sad, w którym nikt nic nie sadzi i nikt nie usiądzie w cieniu drzew. Śliwki granatowieją w opuszczeniu. Gdzieniegdzie czerwienieją kulki głogu. Błoto, mżawka, wszechobecna rezygnacja. " (Jawnie i skrycie)

* * *

To, co opisuję w mojej mikropowieści można zobaczyć również jadąc na Warmię i Mazury: pustoszejące wsie, pustoszejące zagrody. To jest nasze doświadczenie. Tej większości z nas, którzy nie wstydzą się chłopskiego dziedzictwa, którzy nie dorabiają sobie hrabiowskich sygnetów.

* * *

Przytoczę anegdotkę. Debiutowałem tomem opowiadań ratowniczo-alpinistycznych pt.: Obsesja. Jeden z moich znajomych alpinistów szukał w Krakowie tej książeczki. Przyszedł do księgarni i pyta głośno, czy jest Obsesja Jagiełły. A Pan w księgarni mówi do koleżanki: Zosiu, gdzie jest Jagiełło? Obsesja? Ona mówi: w psychatrii!

* * *

I druga anegdotka: Miesiąc temu napisała do mnie (oczywiscie e-mailem) młoda dama mniej więcej w ten sposób: Szanowny Panie, piszę pracę magisterską z psychologii i wybrałam pana na jednego z moich bohaterów (czy też królików doświadczalnych). A mój temat brzmi: Pozytywna dewiacja. Zgodziłem się na rozmowę, podobno dostała piątkę, a ja stałem się "Pozytywnym dewiantem".

* * *

Będąc wiceministrem kultury bardzo szybko zorientowałem się, że jeśli ja przestanę pisać, to mogę mieć do siebie pretensje, że coś jest nie tak. Z całym szacunkiem dla tej funkcji, którą pełniłem. Ja dość dużo robiłem, dużo czytałem, czy robiłem jakieś notatki w samochodzie. Jak się jedzie samochodem z kierowcą z Warszawy do Szczecina czy do Suwałk tyle godzin, to można albo je przespać albo myśleć nie wiadomo o czym. Więc jak się dobrze zorganizuję, to potrafię pisać w każdej sytuacji. Godzina w hotelu. Dzisiaj też tam napisałem jakieś dwa zdanka do eseju, który właśnie przygotowuję. Myślę, że to dobrze, bo gdybym tylko poprzestawał na urzędowaniu, to parę książek miałbym mniej.

* * *

Z tego mojego ośmioletniego przebywania w ministerstwie wyniosłem pewne doświadczenie, takie swoiste papierki lakmusowe. Dwukrotnie ludziom na ministerialnym stanowisku, którzy zachowywali się źle, powiedziałem: dobrym sprawdzianem będzie to, gdy pan już przestanie być ministrem czy wiceministrem, a przyjdzie pan do urzędu, będzie fakt jak pana powita chłopak, który jest woźnym czy też portierem i stoi na bramce, dziewczyna, która robi kawę lub panie prowadzące sekretariat.

Gdziekolwiek pojadę w Polskę, mam dobre spotkania. Część ludzi mi mówi: Miał pan węża w kieszeni. Bo do mnie nie trzeba się było tygodniami zapisywać, żeby załatwić tzw. audiencję. Ludzie sobie cenią tego typu gesty. Nawet jak byłem zajęty, nawet, gdy prowadziłem jakieś spotkanie, to prosiłem sekretarkę, żeby mnie każdorazowo zawiadamiała, czy ktoś chce ze mną rozmawiać. A bywały sytuacje, gdy ktoś nagle przyjechał do Warszawy i potrzebował pilnie się ze mną spotkać. Wtedy chociaż na 10 minut wychodziłem do niego. Okazuje się, że najzwyczajniejsze normalne odruchy, których mnie nauczono w domu, są prawie rewelacją.

* * *

"Być może świat ma sens
Przynajmniej w masywie Czerwonych Wierchów"

cofnij