Historia pewnej rozmowy, czyli o tym, jak poprzez wykorzystanie metody wolnych skojarzeń powstał pomysł na wywiad z Jolantą Juran, wieloletnim pracownikiem Działu Informacyjno-Bibliograficznego Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Olsztynie.
Przebieg asocjacji: Jola (dla niektórych J.J., dla innych Pani Jola) - kobieta z klasą. Klasa: wysoka jakość, doskonałość - Piwnica pod Baranami - Dezyderata. Dlaczego tak? O to niech się martwią psychoanalitycy.
Łucja Ciesielska: Rozpocznę od cytatu: "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy". To, czego zawsze Tobie zazdrościłam, między innymi oczywiście, to wyjątkowy spokój, zrównoważony stan ducha. Nie widziałam Ciebie złoszczącej się, nieprzyjemnej. Powiedz, jak Ty to robisz, że jest w Tobie taka harmonia, równowaga, ład? Konstrukcja psychofizyczna, filozofia życiowa, dobre wychowanie?
Jolanta Juran: Na początek wyjaśnijmy, że ta rozmowa jest prezentem redakcji "Bibliotekarza W-M" dla odchodzącej na emeryturę koleżanki. Koleżanki zasłużonej, bo regularnie dostarczającej materiały do tego periodyku. No i jednak pracującej te 19 lat w firmie... Więc coś się należy. I świetnie, że zamiast laurki pożegnalnej będzie wywiad. Rozumiem, że Ty, Lucyno, wczuwasz się w rolę i stąd taka elegancja na wstępie. Przyjmując tę konwencję, nie będę protestować. Ale muszę ci powiedzieć, że nawet biorąc poprawkę na okoliczności, bardzo mnie zaskoczyłaś. Ja siebie widzę zupełnie inaczej. Owszem, staram się być człowiekiem opanowanym. Nie lubię się kłócić, zwłaszcza w złym stylu, ale jestem z natury człowiekiem walczącym i niepokornym. Nie godzącym się na to, co w moim pojęciu jest błędem, a zwłaszcza pozorem. Bo najbardziej ze wszystkiego nie lubię kultu pozorów i udawania. Mam więc w sobie pewien ład, połączony z dystansem do świata, ale jest to konglomerat dość burzliwy i bynajmniej nie harmonijny.
Ł.C.: Kolejny cytat: "Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie i wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoją opowieść". To cała Ty. Spokojne, wnikliwe rozmowy z czytelnikami. Precyzyjna i logiczna droga wiodąca do rozwiązania problemu. Wysłuchujesz "każdej opowieści", wytrwale szukasz rozwiązania, bez wątpienia lubisz ludzi, nawet tych "nieświadomych". Twoja wiedza, kompetencje są docenianie nie tylko przez czytelników. Codzienna współpraca z Tobą to pewność. Dziękując Ci za ten zawodowy "komfort", chciałabym zapytać, czy świadomość tego faktu daje Ci zadowolenie, takie cichutkie, prywatne? Czy może odczuwasz coś w rodzaju misji?
J.J.: Pominąwszy dość rzadkie chwile, kiedy najchętniej zamordowałabym wchodzącego do informatorium człowieka, traktuję czytelników przyjaźnie. Uważam, że biblioteki, a zwłaszcza czytelnie czy informatoria (bo w wypożyczalniach siłą rzeczy jest robota taśmowa), mają szansę być miejscem bardzo podmiotowego traktowania ludzi. Kiedy przychodzi nieśmiały uczeń z podstawówki, który pierwszy raz trafił do naszych marmurów, wiem, że najpierw mu trzeba pokazać, że tu czeka ktoś życzliwy. Tak samo w przypadku ludzi przygnanych potrzebą uzyskania jakiegoś przepisu, ustawy, którzy trafiają tu umęczeni poszukiwaniem, bezradni. Mimo że marudzą czasem, oj marudzą, czasem można się zniecierpliwić, to wiem jednak, że oni na nas liczą...Bo, Lucyno, my dla tego chłopca, dla tego emeryta czy poszukiwacza jakiejś książki właśnie istniejemy. Wiem, że wyznajesz tę samą filozofię. Cała struktura istnieje po to, by im służyć. Dla mnie oni są sto razy ważniejsi niż jakiś miejscowy dostojnik. Mam niestety i antypatie. Najbardziej nie lubię uczniów i studentów kompilatorów, węszących, żeby coś posklejać ze skserowanych artykułów. Przychodzi na przykład dziewczyna i mówi: "Co sądzę o postawie Cezarego Baryki?". "Ale my nie mamy tego, co sądzisz", mówię z niewinną miną. Kiedy uda mi się znaleźć coś niemożliwego do znalezienia, cieszę się jak dziecko. To mi zostało z młodości. Jeszcze bardziej cieszę się, kiedy mogę jakiś "straszny problem" rozwiązać na miejscu, z głowy. Nie, poczucia misji nie mam, ale równocześnie czuję, że robię to, co umiem i powinnam. To znaczy robiłam, bo od września będę wolnym człowiekiem.
Ł.C.: "Wykonuj swoją pracę z sercem, jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz w zmiennych kolejach losu". Praca w bibliotece nie jest jedyną jaką posiadasz, ale o tym za chwilę. Wykonujesz swoją pracę z zaangażowaniem, profesjonalnie. Udzielasz i poszukujesz informacji, pomagasz, wyjaśniasz, rozmawiasz z czytelnikami odrywając się co chwila od np. wprowadzania opisów do bazy komputerowej. Nie wykazujesz przy tym najmniejszego rozdrażnienia, chociaż takie sytuacje mogą być irytujące. Czy jednak, może ktoś zapytać, nie jest przesadą przynoszenia dla czytelnika materiałów ze zbiorów prywatnych? Czy takie poświęcenie się pracy może być męczące bądź irytujące? Czy pracując w Bibliotece można się "wypalić" wewnętrznie?
J.J.: Bardzo angażuję się wtedy, kiedy jest ciekawe zadanie, ciekawy temat albo inteligentny, aktywny czytelnik. Najbardziej kocham ambitnych studentów; żeby im znaleźć materiał mogłabym poświęcić nawet czas prywatny. Mogę im przynosić książki z domu, pod tym względem jestem nieuleczalną wariatką. Zresztą nie polecam tego zwyczaju. Sama czasem jestem zła na siebie. Ostatnio na przykład z "Hebanem". U nas w bibliotece nie ma, bo wywieziony do magazynu. Student ma coś napisać, a tu klops. Podałam człowiekowi adresy bibliotek miejskich, poleciłam największe z nich. Ale sama nie wiem, kiedy mi się powiedziało: "Jeśli pan nigdzie nie dostanie, to panu pożyczę własną". Oczywiście za chwilę już żałowałam, bo ten "Heban" jest własnością mojej córki. Całe szczęście, że nie było potrzeby pożyczenia.
Ł.C.: Praca w bibliotece nie jest Twoim jedynym zajęciem. Prowadzisz stałe rubryki w "Gazecie Olsztyńskiej", piszesz tam felietony, robisz korekty wielu wydawnictw, współpracujesz z "Borussią" itp. W sposób zupełnie bezbolesny i niezauważalny zostałaś się użytkownikiem komputera i wiele czasu poświęcasz na żeglowanie po Internecie, prowadzisz także ożywione życie towarzyskie, interesujesz się również problemami innych ludzi ofiarując swoją pomoc gdy tego potrzebują. Stanowczo proszę o receptę na ujarzmienie czasu.
J.J.: Po wyliczeniu wygląda imponująco, ale sama wiesz, że doba ma tylko 24 godziny, z których siedem - osiem trzeba przespać, drugie osiem przepracować w firmie i dopiero resztę zagospodarować po swojemu. Więc w ciągu tych pozostałych ośmiu godzin, kiedy inne kobiety zajmują się dziećmi i gotowaniem, ja - ponieważ nie mam tego na głowie - robię to, co wyliczyłaś. W poniedziałki piszę do "Gazety", w następne dnie przeważnie ślęczę nad jakąś zleconą korektą (mam zaprzyjaźnione firmy, moich stałych zleceniodawców) albo pracuję nad redakcją książki dla "Borussii". Bardzo polubiłam pracę redaktora, czuję wręcz, że to moje kolejne powołanie. Lubię czyścić tekst, sprzątać w nim, zawracać autora ze ślepych zaułków stylistycznych. Teraz przygotowuję w "Borussii" tom utworów Sokrata Janowicza, niedawno zrobiłam korektę i indeksy do książki Marion Dönhoff "Nazwy, których nikt nie wymienia" (pierwszy raz robiłam indeksy komputerowo i już nigdy więcej!), na jesieni będę pracowała nad tomem polskiego prozaika. Internet bardzo doceniam od czasu, kiedy mam telewizję kablową i stałe łącze. Szybkie! Ostatnio szukałam danych biograficznych do wspomnianego indeksu. Ileż bibliotek świata obleciałam w ciągu jednego dnia. Ale znalazłam, gdzieś w Ohio. Nawet minimalna znajomość angielskiego i niemieckiego, robi z ciebie królową sieci. Znajdziesz wszystko.
Ł.C.: Jakie plany na przyszłość?
J.J.: Mam zamiar pracować tylko osiem godzin dziennie w dowolnej porze dnia i nocy, zgodnie z moim zegarem biologicznym. Teraz się strasznie sforsowałam. Ze względu na różne prace redakcyjne będę stałym gościem w czytelni. Mam nadzieję, że pozwolicie mi samej chodzić między regałami. Co do planów przyjemnościowych: na początek muszę przeczytać kilka ważnych książek, których lekturę odkładałam miesiącami: Thomasa Bernarda, Klemperera, ostatnie tomy "Dzienników" Nałkowskiej. Zmobilizuję się do intensywnego angielskiego. Wiosną planuję pojechać na miesiąc do Paryża i na luzie w nim pomieszkać. Przez nadmiar pracy ograniczyłam spotkania z przyjaciółmi, teraz sobie poluzuję. Na koniec może wyjaśnię, że ostatnia bardzo pracowita dekada mego życia, ma za przyczynę konieczność zarobienia na studia córki, a potem na pomoc jej w starcie życiowym. Ten przymus spowodował, że zajęłam się na stałe pisaniem, korektami i robotą wydawniczą. Musiałam kupić komputer. Potem doszedł Internet. Tak, dysząc, biegłam na spotkanie XXI wieku. Kapitalizm chwycił mnie w swoje szpony i zmobilizował. I bardzo dobrze! Jestem optymistką. Cieszę się na nowe, nie tak zabiegane życie. A biblioteka w ratuszu zawsze będzie miejscem, do którego przyjdę z największą przyjemnością.
Ł.C.: Dziękuję za rozmowę. Zanim się rozstaniemy, chciałabym życzyć Tobie, byś zawsze miała w sobie ciekawość świata i świadomość jego piękna. "Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje, czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są Twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój w swej duszy. Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat".